czwartek, 28 września 2017

Prawie jak Sherlock

Królowa Matka (uruchamiając cały, albo przynajmniej sporą część, swego kobiecego czaru) - Kochanie, czy ja bym mogła mieć nadzieję, że mi wreszcie obrobisz te patyczki, co to obiecałeś?

Pan Małżonek (z lekka nieprzytomnie) - Patyczki. Jakie patyczki.

Królowa Matka (starannie ukrywając najmniejsze odznaki zniecierpliwienia) - Te, o których ci ze dwadzieścia razy mówiłam. Te, które przywiozłam z Gór Świętokrzyskich. No, wiesz, chcę robić zawieszki z aniołkami i gwiazdkami na patyczkach, i obiecałeś mi spiłować krawędzie wspomnianych patyczków, żeby nie haczyły. Właśnie TE patyczki.

Pan Małżonek (tonem Archimedesa wyskakującego z wanny) - Aaaaa, patyczki! Jasne, zaraz ci je mogę spiłować. Tylko muszę znaleźć tarcze z papierem ściernym. Wiesz, gdzie są?

Królowa Matka (tłumiąc westchnienie) - Kochanie, to twoje tarcze, twoja wiertarka, twój papier ścierny. Pojęcia nie mam, gdzie mogą być, może w pudle z narzędziami?

Pan Małżonek (udaje się do przedsionka, skąd przez dłuższą chwilę dochodzą przeróżne łomoty, stukoty, dźwięki przywodzące na myśl wnoszenie szafy gdańskiej na piąte piętro bez windy oraz stłumione przekleństwa. W dodatku wszystko to bezskuteczne).

Pan Małżonek (powracając do pokoju z nieco zmierzwionym włosem i odrobinkę zgrzany) - Nie ma. Pamiętasz może, kiedy ja tego używałem ostatni raz?

Królowa Matka (łagodnie) - Jakoś tak na początku wakacji. Domki dla ptaków mi z farby obdzierałeś, żebym je sobie pomalowała...

Pan Małżonek (robi w tył zwrot i udaje się kurcgalopkiem do opuszczonego przed chwilą przedsionka, z którego tym razem dochodzi mniej łomotów, za to więcej pełnych satysfakcji okrzyków, i z którego wyłania się po chwili z tarczami z papierem ściernym w jednej, a szlifierką w drugiej ręce, oraz z wyrazem słusznej dumy na obliczu) - Mam! I w dodatku (rozpromienia się) doszedłem do tego drogą dedukcji! "Ostatni raz szlifowałem domki dla ptaków - pomyślałem. - Gdybyś to ty potem sprzątała, tarcze by były tam, gdzie być powinny, czyli w tej skrzynce, w której już szukałem, i w której ich zdecydowanie nie ma. W takim razie ja sprzątałem, a to z kolei znaczy, że pizgnąłem je po prostu w miejscu, w którym stałem". Spojrzałem i rzeczywiście, były!

Cóż.

Mówcie mi Watson.


6 komentarzy:

  1. Ileż tu jest książkowych cech relacji damsko-męskich! Brawo, dr Watson, za gigantyczną cierpliwość dla męskiego roztargnienia. :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. 5.47 bladym świtem po ciężkiej nocnej harowie-jak mam spać, jak się śmieję,jak głupia? No jak? :D :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Pan Malzonek przynajmniej wie, ze sam "pizgnal" byle gdzie. Moj najczesciej przychodzi z pretensja, ze cos gdzies posialam JA. Tia... Bo nie mam co robic, tylko chowac mu srubokrety albo pile... ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Az mi sie przypomniało sielskie dzieciństwo, i identyczne okrzyki taty... Do tej pory je czasami słyszę ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudne, uwielbiam twoje wpisy, Anutku :)
    I szykuj się na zamówienie rękodzielnicze :)))

    OdpowiedzUsuń