wtorek, 30 sierpnia 2022

"Mroczne sekrety" Marcel Moss

Wcale nie chciałam czytać Marcela Mossa. Ba! W ogóle nie wiedziałam o jego istnieniu. Po prostu wylosowałam książkę podczas zabawnej akcji bibliotecznej, w czasie której poza wybranymi przez siebie tomami każdy czytelnik mógł wylosować książkę-niespodziankę, starannie opakowaną w szary papier i obwiązaną wstążeczką z serduszka. Trafiło na Mossa, więc mus było zapoznać się, nieprawdaż.



 "Dorota od lat żyje pod jednym dachem z mężem despotą, stwarzając na zewnątrz pozory normalności - informował opis wydawcy. - Kobieta obmyśla w tajemnicy plan uwolnienia się od agresywnego partnera.

Jakub i Alicja wybierają się na zagraniczne wczasy w celu ratowania małżeństwa. Na miejscu zawierają znajomość z tajemniczą parą. Z czasem wchodzą z nimi w nietypowy układ, który wywraca ich życie do góry nogami.

Osiemnastoletnia Nadia spotyka się z biologiczną matką, która porzuciła ją tuż po porodzie. Nie wie, że dopuszczając kobietę do swojego życia, ściąga niebezpieczeństwo na swoich najbliższych. Trzy historie łączą się ze sobą w najmniej odpowiednim momencie. 
 
Teraz każdy zrobi wszystko, by jego mroczne sekrety nigdy nie wyszły na jaw...".
 
Och. 
 
Bardzo to było średnie i bardzo niekoniecznie. Mamy w sumie sześcioro bohaterów (plus paru pobocznych) - dwa małżeństwa, nastoletnią córkę jednego z bohaterów i jej matkę, która córkę tę porzuciła kilka dni po urodzeniu. Wszyscy mają sekrety, intryga goni intrygę, kłamstwo goni kłamstwo, oraz wszyscy są zdrowo popaprani, by nie rzec szurnięci w ten serialowy sposób, wiecie, tacy ludzie, których obserwujemy z ostrożnej odległości i najlepiej przez szybkę oraz z wyrazem obrzydzenia na obliczach, ale żeby dopuścić ich bliżej niż na odległość rzutu włócznią to nienienienie, dziękujemy bardzo, postoimy, może kiedy indziej.

Ponadto wszyscy mówią identycznie, zachowują się identycznie, zróżnicowanie postaci nie istnieje, nieistotne, czy patrzymy na świat oczętami osiemnastoletniego dziewczęcia, oddanej rodzinie matki, małżonka wspomnianej matki - sadysty i domowego tyrana, młodych przedstawicieli warszawskiej klasy średniej - wszyscy używają tych samych słów, w ten sam sposób opisują świat i tak samo reagują na spotykające ich, liczne katastrofy. Zupełnie jakby były jedną osobą, której autor na potrzebę chwili zmienia imię.

Btw, ilość tych katastrof, sekretów i kłamstw występuje w takim stężeniu, że czytelnik (no, dobra, po recenzjach wnioskuję, że nie każdy) w końcu całkowicie obojętnieje na kolejny atak brudnych tajemnic i raczej przewraca oczami niż gryzie palce z ciekawości, jak się to wszystko skończy.

Przez cały czas lektury miałam wrażenie, że czytam selfpuba, zwłaszcza, że poza ujednoliconym językiem wszystkich postaci (to jest w końcu kwestia gustu, mnie nie odpowiada, innym odpowiada albo wręcz nie zauważają) książka roi się od kwiatków takich jak na przykład: "_Jesteś taka piękna, gdy śpisz - powiedział łamanym angielskim, po czym użył nazwał mnie sleeping beauty". Albo: "Nadia od rana wydzwania do mnie i pisze SMS-y z prośbą o spotkanie. Nie rozumiem, dlaczego tak się na uparła". Lub też: "Nie mam ochoty wysłuchiwać jej docinek". "Idę do toalety na zapleczu. Przemywam twarz, nakładam podkładem, cień na powieki...". W przypadku selfpuba mogłabym to wyjaśnić brakiem fachowej redakcji i/lub korekty. Z tym, że to nie selfpub. Redakcja wymieniona z nazwiska, korekta obecna. Powyższy bukiecik kwiatków zatem nijak - no, może poza lekceważeniem czytelnika lub też pewnością siebie autora, który nie pozwala redakcji poprawiać w swym dziele nawet przecinka - wytłumaczyć się nie da.

Maluteńki plusik za zakończenie, które miało jakiś tam potencjał, zwłaszcza na tle słabej reszty.

Ale i tak... niekoniecznie.

2 komentarze: