Zapada wieczór, duszny wieczór po dusznym dniu, ale mimo zmroku
nie robi się ani odrobinę chłodniej. Słabe powiewy wiatru zamiast
choćby śladowego orzeźwienia przynoszą jedynie stęchły zapach
znad rzeki. Niebo rozświetla na zachodzie brudnoróżowa łuna, a w
wieczornej ciszy, która powoli ogarnia świat, wyraźnie słychać
jedynie brzęczenie łańcucha na posadzce...
Chwila.
Jakiego, do cholery, łańcucha?!
Królowa Matka unosi głowę.
Leży we własnej sypialni, lampka rozprasza mrok, ani stęchły, ani żaden inny zapach znad rzeki nie dociera do Domu w Dziczy choćby dlatego, że okna są szczelnie zamknięte. Jak zawsze, gdy Ukochane Potomki śpią - a właśnie śpią - w Domu w Dziczy zapada błogosławiona, nie zakłócana niczym (a już na pewno nie brzękiem łańcucha) cisza. Jaki zresztą łańcuch mógłby tu brzęczeć, Królowa Matka nie posiada podobnego sprzętu na wyposażeniu, musiało jej się coś przesłyszeć, zapomnijmy o tym i powróćmy lepiej do książki, nim padniemy w nią twarzą za najdalej kwadrans, jak to się dzieje codziennie.
Zmotywowana uświadomieniem sobie znanych jej, zdałoby się, od podszewki faktów Królowa Matka powraca do lektury.
Chwila.
Jakiego, do cholery, łańcucha?!
Królowa Matka unosi głowę.
Leży we własnej sypialni, lampka rozprasza mrok, ani stęchły, ani żaden inny zapach znad rzeki nie dociera do Domu w Dziczy choćby dlatego, że okna są szczelnie zamknięte. Jak zawsze, gdy Ukochane Potomki śpią - a właśnie śpią - w Domu w Dziczy zapada błogosławiona, nie zakłócana niczym (a już na pewno nie brzękiem łańcucha) cisza. Jaki zresztą łańcuch mógłby tu brzęczeć, Królowa Matka nie posiada podobnego sprzętu na wyposażeniu, musiało jej się coś przesłyszeć, zapomnijmy o tym i powróćmy lepiej do książki, nim padniemy w nią twarzą za najdalej kwadrans, jak to się dzieje codziennie.
Zmotywowana uświadomieniem sobie znanych jej, zdałoby się, od podszewki faktów Królowa Matka powraca do lektury.
Wilgotne powietrze osiada na twarzy i
ma się wrażenie, że oddycha się wodą, w widmowym zmroku
zacierają się kontury wszystkiego, na szczęście można poruszać
się po omacku, jeśli wie się na wyrywki, co się gdzie znajduje w
najbliższej okolicy, a już na pewno nie zbłądzi się idąc za
dźwiękiem łańcucha, który...
JAKIEGO, DO CHOLERY, ŁAŃCUCHA?!
...
I tak właśnie, Kochani Czytelnicy,
wyglądała każda wizyta Królowej Matki w Camorrze.
W świecie "Kłamstw Locke'a Lamory".
Camorra.
Miasto-Państwo. Wyspy i wysepki
połączone siecią mostów i kładek, słony wiatr od morza, dźwięk
chlupoczącej, kotłującej się, rozbijającej o ściany kanałów
wody, statki, stateczki, łodzie. Dzielnice niewyobrażalnej nędzy,
wymarłe po każdej, cyklicznie nawiedzającej miasto zarazie, po
której w opustoszałych domach biedoty zostaje jedynie rzesza sierot, łakomy kąsek dla łowców
niewolników i handlarzy żywym towarem. Ubogie, byle jak sklecone
domy, zmywane przez morze przy każdym sztormie, wąskie uliczki, w
które lepiej nie zapuszczać się bez obstawy, karczmy i zajazdy, w
których ubija się małe i większe niezupełnie legalne interesy.
Pośrodku miasta – pięć wież,
majestatycznych, olbrzymich, pięknych. Zbudowanych ze staroszkła –
tajemniczej, niezniszczalnej substancji, tworzonej przez jeszcze
bardziej tajemnicze plemię Eldrenów, legendarnych, na pół już
baśniowych założycieli i budowniczych Camorry. Centrum miasta,
miejsce, gdzie żyją arystokraci, wiszące ogrody, wyrafinowane
spotkania, bale i przyjęcia, subtelnie iluminowany alchemicznym
światłem przepych równie niewyobrażalny jak nędza leżących u
stóp Wież lepianek.
A pod ziemią... no, może nie
dosłownie pod ziemią, ale w cieniu, tajemniczo, nielegalnie –
inny świat. Świat przestępców, łotrów spod ciemnej gwiazdy i morderców,
wykwalifikowanych zabójców i wysoce wykształconych w swoim fachu
złodziei związanych tajemnym Paktem, którego złamanie karze się
śmiercią, świat dzierżony żelazną pięścią przez Vencarlo
Barsaviego, capo di tutti capi, który usunął wszystkich
poprzednich (oraz współrządzacych) capi ze swej drogi i obecnie
ma monopol na władzę w podziemnym świecie Camorry.
Częścią tego świata są Niecni
Dżentelmeni, grupa sierot przygarniętych przez Ojca Łańcucha,
który wziął na siebie niewdzięczne zadanie zrobienia z tej żałosnej zbieraniny godnych szacunku złodziei. Bracia Sanza, bliźnięta,
radośni, czerpiący z przyjemności życia garściami (nieistotne, czy byłaby to
wizyta w zamtuzie, przygotowanie wykwintnego posiłku czy skok na
bank), pozostawiający innym wysiłek intelektualny, nastoletni Pędrak, dopiero
pobierający - acz z dużym zapałem - lekcje złodziejskiego fachu, Jean Tennant, potomek
zamożnej, kupieckiej rodziny, wielki, łagodny, misiowaty, w
okularach – to na pierwszy rzut oka, świetnie wyszkolony w
szermierce, mistrz walki na pięści, oczytany, inteligentny oraz z
maszyną liczącą w mózgu – to na drugi.
No i Locke Lamora.
Drobniutki, chudziutki, wręcz
cherlawy, niski chłopiec, który pewnego dnia wyłonił się wraz z
dziesiątkami innych sierot z najbiedniejszej camorryjskiej
dzielnicy, spustoszonej przez kolejną zarazę. Miał więcej
szczęścia niż te dzieci, które trafiły na statki handlarzy niewolników,
i niż te, które utworzyły gangi, kradnące dla paru groszy albo
czegoś do jedzenia, każdego dnia ryzykując powieszenie, i nawet
niż te, które wziął pod swoje skrzydła Złodziejmistrz, opiekun grup
dzieci-złodziejaszków, którym zapewnił dach nad głową, posiłek i
jakie-takie bezpieczeństwo w zamian za złodziejskie łupy.
Miał też więcej niż te dzieci
talentu.
Locke Lamora jest złodziejem. Ale nie
jakimś tam złodziejaszkiem, obcinającym sakiewki nie dość
ostrożnym mieszczanom czy też okradającym kupieckie kramy, ale Złodziejem przez duże „Zet”, Złodziejem przez „Zet” wielkie,
ozdobne i inkrustowane drogimi kamieniami, Złodziejem-Artystą,
potrafiącym w razie potrzeby przedzierzgnąć się w kupca, żebraka
lub kapłana dowolnej religii, stać się cudzoziemcem mówiącym
płynnie w jakiś lokalnym dialekcie lub arystokratą, biegle
posługującym się dwudziestoma rodzajami sztućców oraz wprawnie i z wdziękiem tańczącym
menuety i inne galiardy z figurami. Jest Złodziejem, który odebrał
staranne i wszechstronne wykształcenie w kierunku bycia najlepszym
złodziejem, jakiego nosiła Matka Ziemia, a w dodatku posiada
szczególne po temu predyspozycje, wybitny talent oraz wysokiej klasy
inteligencję. Mały czy nie, drobny i niewysoki czy nie, staje się
głową grupy Niecnych Dżentelmenów, okradając tylko najbogatszych,
tylko najbogatsi bowiem dysponują majątkiem zdolnym apetyty
wspomnianych Dżentelmenów zaspokoić.
Poznajemy ich (Dżentelmenów, nie majętnych arystokratów, że Królowa Matka uściśli) właśnie w chwili gdy
Locke wpada na pomysł oskubania do ostatniego miedziaka jednego z
najbogatszych mieszkańców Camorry i – choć początkowo
realizacja niezwykle zuchwałego pomysłu idzie dobrze – na drodze
Locke’a i jego gangu stają niespodziewane przeszkody, nieoczekiwane wydarzenia i niezwykle
trudni przeciwnicy...
Nigdy, z całą mocą podkreśla
Królowa Matka, NIGDY nie przeczytała ona książki tak plastycznie
napisanej, że właściwiej byłoby powiedzieć – namalowanej. Czytała napisane wspaniale, czytała napisane tak, że film z nich
wyświetlał jej się w głowie, czytała wzruszające, poruszające,
działające na zmysły, opisane starannie, z precyzyjnie wykreowanym
albo opisanym światem, różne czytała, ale takiej – nigdy. Z
tego właśnie powodu staje ona okoniem wobec 90 procent pozytywnych
(istnienia negatywnych nie przyjmuje do wiadomości) recenzji
opisujących udręki obcowania z pierwszymi stoma (z 556 :)) stronami
powieści. Królowa Matka nie odnotowała żadnych trudności, żadnych
udręk, żadnych kłopotów. Od pierwszej chwili, od pierwszej
strony, a wręcz od pierwszego zdania wślizgnęła się w świat
Camorry dokładnie tak, jak zostało to opisane na początku tego
posta.
Przy każdym powrocie do lektury (a
czytała wszędzie i wszędzie tę cegłę ze sobą targała) wpadała
w powieściowy świat tak, że dziwiła się, że nie słyszała przy
tym chlupnięcia. Siedziała w autobusie, wyciągała książkę,
otwierała ją, chlup! Szła ciemnymi, ciasnymi uliczkami, oblewała
się potem pod kapłańską szatą, ukrywała twarz pod kapturem,
podnosiła wzrok, autobus zakręcał pośród kolorowych bloków
wyzłoconych słońcem, między krzewami pokrytymi świeżą zielenią,
na kryształowo czystym niebie nie było ani jednej chmury, Królowa
Matka opuszczała wzrok, chlup!... ręce jej omdlewały od ciężaru
wózka, który ciągnęła za sobą, wózek terkotał i podskakiwał
na kocich łbach, rzemienie wrzynały się w ręce, kolejny skręt
autobusu, wynurzamy się z ciemnego, dusznego świata, haust świeżego
powietrza, słońce aż razi po wyjściu z tej ciemności, no, ale
trzeba wysiadać...
I tak przez całe trzy części - i
tak, recenzji mówiących o tym, że dwie kolejne części nie
trzymają poziomu pierwszej Królowa Matka też nie przyjmuje do
wiadomości. Jej tam wszystkie trzymały, nie wyklucza, że przez to
wrażenie nurkowania w świat wykreowany, którego Królowa Matka
doznawała przy lekturze całej trylogii, bez wyjątku.
Nazwanie tego wrażenia „wyświetlaniem
filmu w głowie” byłoby skandalicznym niedomówieniem, to nie był
żaden film, to było wręcz fizyczne doznanie smaków, zapachów,
dźwięków i obrazów, i przyzna się Królowa Matka, że aż nie
chce, żeby „Kłamstwa Locke'a Lamory” sfilmowano, bo wie, że
żaden film nie dorówna jej wrażeniom z lektury (nie, żeby
dywagacji na temat obsady w Domu w Dziczy nie czyniono, bo owszem, czyniono, dyskutowano, guglowano, a nawe się zażarcie kłócono, i od razu
napisze Królowa Matka, narażając się licznym wielbicielkom
niż.wym., że
obsadzenie duetu Locke/Tennant duetem Hiddleston/Hemsworth uważa
Królowa Matka za prostackie pójście na łatwiznę).
Oczywiście
namalowanie słowami świata Niecnych Dżentelmenów nie jest jedyną
zaletą tych powieści. Poza tym, że jest to świat odmalowany nadzwyczaj plastycznie i nadzwyczaj dokładnie – śmierć jest w nim śmiercią, brud – brudem,
okrucieństwo – okrucieństwem, bez ozdóbek i niedomówień –
jest on także niezwykle dopracowany, do szczegółu, bohaterowie –
wiarygodni i "lubialni", choć przecież mowa o przestępcach, z jakimi nikt z nas nie chciałby się spotkać (chociaż, z drugiej strony, jaki procent czytelników Scotta Lyncha należy do bogatej arystokracji, grupy, która mogłaby się czuć zagrożona przez Niecnych Dżentelmenów jak doba długa? ;)).
No i ten język!!!
Te dialogi!!! Królowa Matka dosłownie umierała z rozkoszy co
stronę, kocha bowiem ludzi, których język słucha jak pies
ukochanego pana, a Scottowi Lynchowi język jest posłuszny jak mało
komu. Te żonglerki słowne, to zróżnicowanie bohaterów pod
względem języka, te wulgaryzmy tam, gdzie powinno być wulgarnie,
elegancja tam, gdzie powinno być elegancko, a dwuznaczność i dyplomacja tam, gdzie
powinno się umiejętnie żonglować słowami.
„ - Nikoros
zwróci ci koszty z funduszy partyjnych.
- Ja... -
zaczął Nikoros.
- Nikorosie,
dziś po południu twoim zadaniem jest kwitować słowem „tak”
wszystko, co padnie z moich ust. Im dłużej będziesz to ćwiczył,
tym szybciej stanie się to gładkim, mechanicznym odruchem, nie
zostawiajacym ci czasu na bolesne rozmyślania. Możesz to dla mnie
potrenować?
- Tak.
- Masz
wrodzony talent”.
Królowa Matka
(która akurat była świeżo po lekturze „Nie oddam dzieci”
Kasieńki Michalak) usiłowała sobie wyobrazić, jak AłtorKasia
opisałaby faceta - bohatera, rzecz jasna, pozytywnego z kościami - wywierającego nacisk na opornego podwładnego, i
wyszło jej mniej więcej coś takiego: „- Słuchaj, s...synu –
warknął Michał, przypierając tchórzliwie strzelającego na boki oczami
Pawła do ściany swoim muskularnym ramieniem. - Pamiętaj, kto ci,
gnoju, płaci. Jak mówię, co robić, to odpowiadasz „tak”i
zastanawiasz się, czy robisz to dość szybko. Zrozumiałeś,
cholerny bydlaku?”. Podesłałaby jej Królowa Matka próbkę,
jak to powinno wyglądać, ale doszła do wniosku, że nie ma sensu
rzucać przed niektóre stopy brylantów wielkości strusich jaj...
Chodziła Królowa
Matka obok tego Lamory'ego jak pies koło jeża (albo wręcz jeżozwierza), niby chciała (bo
ktoś polecał, bo obiło się o uszy, bo w przyjacielskiej rozmowie
dwóch osób, których ocenom literackim Królowa Matka ufa pojawiła
się trylogia Lyncha, zdobna w gejzery zachwytów), a niby nie (bo,
jak się po pewnym czasie okazało, Niecni Dżentelmeni pomylili jej się z filmem
„Liga Nadzwyczajnych Dżentelmenów”, do którego to dzieła
filmowego Królowa Matka dokonała podejścia dwa razy, i tyleż razy
zasnęła w trakcie projekcji, więc co to będzie przy książce, myślała), a w dodatku Królowa Matka ma problem
z fantastyką.
Królewskomatczyny
problem z fantastyką polega na tym, że – jeśli natrafi na coś
naprawdę dobrego – nie potrafi uwolnić się z wyobrażonego
świata. Nie ma zazwyczaj problemów z przeżyciem żałoby po
ukończonych nawet najlepszych powieściach, których akcja rozgrywa się
w świecie rzeczywistym. Może to być wiek XII, VII albo III p.n.e.,
nie robi, byle świat był realny, a bohaterami byli zwykli, normalni, chodzący po ziemi i nie potrafiący się teleportować (ani w ogóle robić niczego niezwykłego)
ludzie. Do pewnego momentu zresztą Królowa Matka odczytywała
„Kłamstwa...” jako powieść jak najbardziej realistyczną, do
tego stopnia, że zirytowały ją i wytrąciły z rytmu pojawiające
się elementy magiczne, jak alchemiczne światło, staroszkło czy
Sokolnik wraz z jego mrocznymi umiejętnościami. Do dziś zresztą uważa, że „Kłamstwa...” mylnie szufladkuje się
wyłącznie jako powieść fantasy, bo tak naprawdę książka ta
może uchodzić zarówno za powieść łotrzykowską, albo z gatunku
płaszcza i szpady, thriller, albo i kryminał, zaś elementów "nie-z-tej-ziemi" jest w niej przyjemnie mało.
Ale gdy już coś w głowie Królowej
Matki oswoi myśl, że polubiła fantasy – choćby i łotrzykowskie
fantasy – Królowa Matka przywiązuje się do stworzonego świata na amen.
I koniec. Zaczyna porównywać. I wszystko przeczytane "potem" jest gorsze. Wszystko
jest nieprawdziwe. Do wszystkiego innego przekonuje się z
najwyższym trudem. Skutek jest taki, że Królowa Matka ma na swojej
Liście Ksiąg Przeczytanych zaledwie parę pozycji fantasy (ma też
kilka, które uchodzą za fantasy wśród znawców tematu, których
to znawców opinii Królowa Matka nie podziela, ale to insza inszość
:)).
Za to wszystkie, które ma, kocha.
I jest świadoma, że do następnej
pozycji tego gatunku musi dojrzeć, dorosnąć oraz uklepać emocje.
Co potrwa. Może i kilka lat.
Ale nie szkodzi.
Na razie Królowa Matka wraca do
Camorry.
Chlup - i zanurza się z głową.
Chlup - i zanurza się z głową.
I czeka na czwartą część :).
Kto śmiał twierdzić, że to się wolno rozkręca? Dlaczego czytasz recenzje jakichś amatorów, co siem nie znajom?
OdpowiedzUsuńPÓ INTERNETU, panie! Co żem na reckę weszla, to tam "jak ja się męczyłem przez pierwsze 100 stron", "klęłam w żywe kamienie osobę, która mi to poleciła, ale brnęłam", "całe szczęście, że się szybko nie zniechęcam" i inne takie.
UsuńNormalnie jakieś laiki chyba!
Jakiś masz inny internet niż ja. U mię się nikt nie męczył, wszyscy w entuzjazmach, Grendella, Bazyl, Agnes, zawodowcy po prostu. Spazmy zachwytu, fajerwerki i życzenia jak najszybszego wydania czwartej części.
UsuńPS. Nie wiem, czy KM czytała, ale Diunę bym nieśmiało zarekomendował, też do zakochania, tylko inaczej. KM na pewno chciałaby zostać Bene Gesserit.
UsuńOj, bo mówisz o znajomych, moi znajomi to samo, w końcu osobiście mnie zachęcili do nabycia drogą kupna oraz przeczytania :). Wpisz "locke Lamora recenzje" i sam zobaczysz :).
UsuńAD PS. Czytałam Diunę, czytałam, owszem, chciałabym być Bene Gesserit :D. Podstawowa róznica między Lockiem a Diuną jest dla mnie taka, że Locka łyknęlam trzy części i placzę za czwartą, a Diunę przemęczyłam cała serię (poza pierwszym tomem, jego nie męczyłam wcale), niewiele pamiętam i nie mam potrzeby do niej wracać oraz wydalam do biblioteki, zostawiajac sobie tylko tom pierwszy.
UsuńNależy się trzymać opinii znajomych a nie anonimowych internetów, KM dopiero się do neostrady podłączyła, że tego nie wie? :D
UsuńRanisz mi serce obojętnością dla Diuny, ale cóż, przeżyję i nawet płakusiać nie będę w kątku.
Toteż sie trzymałam :). Bez tej opinii zaczęłabym lekturę na 101 stronie ;D.
UsuńUkoj swe zranione serce, pierwszą część Diuny bardzo lubię i świat w niej stworzony mnie zachwyca. Chyba, że musze cały cykl. To nie, wtedy rzeczywiście nie ;).
Ja bezkrytycznie uwielbiam tom 1 oraz dwa ostatnie oryginalnej serii, więc nie musisz. Nabyłem sobie ponadto pełne sequele, prequele i interquele, żeby się napawać do woli.
UsuńPS. Też chcę być Bene Gesserit :D
Ad PS. W pełni zrozumiałe :D
UsuńWracam do ćwiczeń prana bindu, może się nauczę kontrolować te mięsień małego palca, którego dotąd nie opanowałem :D
Usuńo matko! jak ty pięknie piszesz:)
OdpowiedzUsuńDziękuję :). Kłaniam się i polecam na przyszłość :)))).
UsuńJak cudownie o tym piszesz!
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że wpadam z głową - chlup - w świat Twoich recenzji!!!
Dzieki. Tym bardziej, że ja nieudolnie piszę o ksiązkach, które kocham, gdyz się zapowietrzam :D.
UsuńJa też jestem zachwycona i po prostu nie mogę się doczekać kolejnych części, ten cykl jest tak świeży i tak soczysty jednocześnie :) Wciskam te książki wszystkim naokoło i nikt chyba jeszcze nie był rozczarowany.
OdpowiedzUsuńPamiętam Twoją recenzję :). I to, że się nie męczyłaś przez pierwsze sto stron :D.
UsuńCzwarta część zapowiedziana na lipiec 2016, ale uwierzę, jak zobaczę, bo wcześniej zapowiadano ja na grudzień 2015...
ach, nareszcei ktoś docenił Locke'a:) Tak bardzo dziękuję:) to jest jak "Żądło" w świecie fantasy:D dowcip i spryt bohaterów mnie powala:)
OdpowiedzUsuńNie, no tłumy doceniły! Znalazłam masę pozytywnych recenzji (tyle, że często się zaczynały od "jak ja brnęłam przez pierwsze rozdzialy ;)).
UsuńJako zaslepiona wielbicielka powiem, że to więcej niż "Żądlo" :D.
I to jest talent, proszę państwa, a nawet Talent - napisać recenzję tak, że czyta się ją z przyjemnością i zachwytem, nie zważając na fakt, że recenzowanej książki serdecznie się nie znosi :)))
OdpowiedzUsuńJa z kolei mam problem z fantastyką łotrzykowską, - choćby nie wiem jak dobrze napisana, coś mnie od niej odpycha. Przytłacza mnie atmosfera miasta, nie umiem do końca polubić bohatera-złodziejaszka, a już tym bardziej grupy takich bohaterów - i tu akurat mam na myśli nie tylko Lamorę, ale nawet "Ostatnie Imperium", w którym to jestem zakochana bez pamięci. Co tam, nawet Altsin z "Opowieści z meekhańskiego pogranicza" mnie do siebie nie przekonał, mimo że jego opowiadanie należy do moich ulubionych. I raczej nie chodzi tu o problem natury moralnej, bo takiego na przykład Tarranta uwielbiam, a on był ze zdecydowanie czarniejszej ligi.
:)
UsuńNudny byłby świat, w którym wszystkim podobałoby się to samo :). A jakie nużace byłyby wtedy rozmowy, o, bogowie!
Mój NAJGŁÓWNIEJSZY problem z fantastyka polega na tym , ze przez wyzej opisana skazę nie znam jej zbyt dobrze :). Ale nadrobię. Chyba ;)...
lupanar nie lunapar, Królowo Matko!
OdpowiedzUsuńOba mi obce, nic dziwnego, że mylę nazwy ;D.
UsuńDzięki, przerobiłam na "zamtuz", to sie przynajmniej z niczym nie myli :)))).
Recenzja super, a książka (a w zasadzie seria) wciągnięta na listę :) Dzięki!
OdpowiedzUsuńPrzeczytaj i daj znac, czy warto było dziękować :)!
UsuńMam takie pytanie... Może nie odnosi sie do tego posta i może już pisałam do Królowej na facebooku w tej sprawie, ale ostatnio facebook robi jakieś dziwne rzeczy z wiadomościami i wolę dmuchać na zimne. Chodzi o Królowej analizo-recenzje "dzieł" Katarzyny Michalak. Robię na ten wtorek prezentacje o złej literaturze do szkoły, Bardzo chciałabym móc oprzeć się także na przemyśleniach i rysunkach Królowej, oczywiście z podaniem źródła.
OdpowiedzUsuń(właściwie, niech może Królowa nie czyta tej wiadomości na facebooku (Ania Matuszko to właśnie ja), bo tak się zestresowałam, że wyszło głupio...)
Z góry dziękuję za odpowiedź.
(Mateńko Słowiańszczyzno, tu też wyszłam głupio...)
Odpisałam na FB :).
Usuńksiążka wpisana na listę (już zresztą od jakiegoś czasu), ale po TAKIEJ recenzji muszę się za nią zabrać :)
OdpowiedzUsuńja znowu uwielbiam fantastykę i książki okołofantastyczne, bo ja lubię magię, i smoki, i tajemnicze stworzenia - co mi nakazuje zapytać: Czy Królowa Matka miała okazję zapoznać się z dwiema książkami Marty Kisiel? "Dożywocie" bardziej radosne fantasy, które doprowadzało mnie do kwików niekontrolowanego śmiechu, oraz bardziej mroczne "Nomen Omen", w które przepięknie wpleciona jest multikulturowość starego Wrocławia :) Jeśli nie czytała, to polecam do zapoznania się przy okazji :)
Królowa Matka miała szanse się zapoznac i obie rzeczy recenzowała na blogu :).
Usuńa pacz ( ;) ), te recenzje gdzieś mi umknęły, musze je odnaleźć, bo ciekawa jestem Twojego zdania.
UsuńMi spodobały się na tyle, że na koniec roku przeleciały przez ocean, żeby znaleźć się na regale z książkami, bo musiałam je mieć w normalnej formie :)
Tu są:
UsuńNomen Omen: http://polaherbaciane.blogspot.com/2014/08/odrobina-kisielku-dla-ducha.html
i
Dożywocie: http://polaherbaciane.blogspot.com/2014/12/tam-gdzie-licho-nie-spi.html
Mam nadzieję, że się spodobają :). Chociaż juz nie muszą zachęcać :D.
Wrzucony do koszyka. Po 7 tomie opowiadań A. Munroe mam już (w końcu) odrobinę przesytu i aż mi serce zabiło na taką kusząco wyglądającą zmianę :-)
OdpowiedzUsuńPodziwiam recenzję.
Jeszcze jedno, wygląda, że sporo wątków wspólnych z "Królem Złodziei", czy tak?
Cornelii Funke? Czy ja wiem, chyba tylko miasto przypominające Wenecję (chociaz mnie Camorra aż tak nie przypomina, to przez te pięć wież pewnie :)).
UsuńLynch po Munroe to faktycznie zmiana :). Mam nadzieję, że okaże się zadowalajaca :))).
No i po ptokach! Zapomniałem, że czekam, a teraz znowu ... :P A Locke'a kocham za cięte riposty, bo w życiu to jest tak, że te najlepsze przychodzą do człowieka wieczorem po zdarzeniu, a on je odpala na miejscu. Szacuneczek i zazdrość. A notka pochwalna KM, prima sort :D
OdpowiedzUsuńPS. Obiecałem sobie, że nie będę zaczynał żadnych nieukończonych cyklów, bo mi to działa na nerwy. Wegner, Martin, Białołęcka, Lynch i licho wie ile jeszcze takich rozbabranych historii :( Muszę być twardy :)
Powtarzaj sobie "byle do lipca, byle do lipca" i trzymaj kciuki, żeby się Lynchowi nie odwidziało. Wzdech.
UsuńMam to samo w kwestii serii, a mimo to wrąbałam się ostatnio w Aaronovitcha. Wzdech, wzdech, wzdech.
Nie mam zamiaru mantrować, bo zbyt często mu się właśnie odwidywało :( Też zacząłem Aaronovitcha, a "Rzeki ..." przeczytałem dwukrotnie. Nie ma dla mnie ratunku i pewnie niedługo rozpocznę jakiegoś Sandersona, Abercrombiego czy kuszącego jak cholera, Hulicka :(
UsuńBardzo potrzebuję oderwania się od rzeczywistości...
OdpowiedzUsuńIdę przejrzeć katalog on line mojej biblioteki...
Uboga Staruszka
Nadaje się do oderwania od rzeczywistosci jak mało co.
UsuńIMHO, rzecz jasna :).
Czuję się zachęcona jak nigdy. A co do genialnej próbki stylu ałtorKasi, to ja Ci od początku mówię: pisz. Choćby i pastisze, choćby i parodie :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że się nie rozczarujesz.
UsuńA pastisz z Ałtorkasi to byłoby jak parodiowanie pastiszu :D. Ale dziękuję za docenienie :).
Przebóg!
OdpowiedzUsuń"pastisz z Ałtorkasi to byłoby jak parodiowanie pastiszu" - można by Królową cytować na wykładach z literatury współczesnej beznadziejnej; piękna ocena tego badziewia!
Dzięki Królowej nie przeczytałam ani zdania Ałtor Kasi, a także nie przeczytałam nic z "50 mord Szarego" :) i z pewnością oszczędziłam sobie nerwów.
Noemi
Nika
Królowo Matko, jak zwykle cudownie plastyczna (wręcz organoleptyczna) recenzja! Liczę po cichu na to, że ziarno zasiane wzmianką o "Grze w klasy", mimo królewskomatczynej niewiary w siebie (nie trzeba być Cortazarem, Królowej Matce w zupełności wystarczyłoby być sobą i sobie zaufać), w końcu jednak wzrośnie, zakwitnie i wyda owoce, bo doprawdy, szkoda ograniczania talentu pisarskiego Królowej Matki do bloga, jakkolwiek zachwyca on czytelników.
OdpowiedzUsuńA trochę obok treści recenzji: władanie językiem przez autora to jedno, a podobna umiejętność tłumacza to zupełnie inna kwestia, niemal równie ważna dla odbioru utworu. Piszę to nie tylko z perspektywy tłumacza z zamiłowania i z zawodu, lecz również czytelnika. Największy szok w tej materii przeżyłem, poszukując po latach elektronicznej wersji jednej z moich ukochanych książek z dzieciństwa, "Białego Kła" Jacka Londona, w cudownym przekładzie Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej z 1975 roku. Przekładzie godnym geniuszu Autora, wiernym, a pięknym, gładkim, a pełnokrwiście opisującym namalowany przez Londona świat. Znanym niegdyś na pamięć na wyrywki, podobnie jak oryginał. Jakież było moje zdumienie, kiedy znalazłem tę cudowną książkę w bardzo pokracznym, brzydkim tłumaczeniu: co zdanie, to wyzierała umysłowość pretensjonalnego nastolatka z wybujałymi ambicjami bez talentu. Koszmar po prostu, zupełnie inna książka. Nie każdy musi umieć przekładać literaturę piękną, ale wtedy nie powinien się tego podejmować.
W oczekiwaniu na kolejna czesc moze warto sprobowac Imienia wiatru Patricka Rothfussa. Sam Rothfuss mowil, ze kiedy wydal swoja ksiazke i wszyscy dookola wykrzykiwali, ze o, widzicie, nastepny Scott Lynch! to sie wkurzal. Ale przeczytal Klamstwa dwukrotnie i zrozumial jaki to wielki komplement jest :)
OdpowiedzUsuńWiec to ty! To tobie to zawdzięczam!!!
UsuńBo nie mogłam sobie przypomniec :).
Anutku, ja Ci tego nie zapomnę! Jak mogłaś mnie tak wrobić 2 tygodnie przed Świętami! Zamiast szyć na kiermasz, to czytałam, zamiast prać, pucować i czyścić, to czytałam. Kartek zapomniałam wysłać. No jak tak można... Na dodatek w mojej bibliotece dostępne od ręki... Stokrotne dzięki, doprawdy;))) Zmowa, panie tego.
OdpowiedzUsuńNaprawdę nie potrafię zrozumieć, że dla kogoś poczatek wolno leci;) Ja od razu wpadłam jak ta śliwka.
A, to ja już rozumiem, dlaczego zawisłaś na moim fantasypodobnym tfforze - wszystko przez Lyncha ;)
OdpowiedzUsuńBTW dwa jego tomy już mam i czekają na przeczytanie - teraz jednak nie wchodzi mi beletrystyka :/ tylko kolejne książki Thorwalda o historii medycyny albo ukończony dziś "Cesarz wszech chorób".
Pozdrawiam serdecznie :)
Anutku, dziękuję. Co za cudownie napisane opowieści! Miałam już od jakiegoś czasu chęć na łotrzykowską historię, więc spadłaś mi tą pieśnią pochwalną jak z nieba. Ale nie sądziłam, że aż tak się zachwycę. Kunszt pisarski autora to jedno, a niesamowita praca tłumaczy to powód do kolejnej porcji zachwytów. Jestem pod wrażeniem. Połknęłam trzy tomy w kilka dni, a dziś zaskoczyło mnie, że nie mam kolejnycj tomów w oryginale do przeczytania! Damn! Niech pisze szybciej! ;-)
OdpowiedzUsuńRzadko się zdaża, żeby nie pasowało i zgrzytało mi w czytanej historii tylko kilka drobiazgów. A tu do tego bogaty, plastyczny, żywy opis skutecznie maskuje dorobne niedociągnięcia fabuły.
I teraz czekam. Eeehhh. Chyba przeczytam w oryginale te pierwsze trzy tomy, do lipca jeszcze tyle czasu...
Anutku, dziękuję raz jeszcze za podrzucenie zupełnie nowego światu do zwiedzania :-)
Kolejnych, zdarza się, drobne oraz nowego świata :-) Na telefonie nie widzę, co napisałam ;-)
OdpowiedzUsuńSakurako
Zamówiłam wszystkie.
OdpowiedzUsuńEkhm... (lekki napad paniki 😊)
Usuń