sobota, 2 sierpnia 2014

Nie

"Kończyliśmy trzecią klasę LO. Aby świętować początek wakacji zrobiliśmy sobie całą klasą imprezę świętojańską w domu koleżanki, która mieszkała w domku na przedmieściach. Późną nocą, gdy już skończyliśmy jeść, pić, palić ognisko, puszczać wianki i bawić się w podchody zalegliśmy w pokoju koleżanki wokół misek z chrupkami i dmuchanym ryżem i zaczęły się długie nocne Polaków rozmowy.

Nie pamiętam, jakimi meandrami te rozmowy podążyły, nim doszły do następującego wyznania:

- Mam nadzieję, że nie pomyślisz, że jestem głupi albo co – powiedział mój wówczas siedemnastoletni kolega – ale ja czasem tak żałuję, że nie urodziłem się podczas wojny. Wtedy mógłbym coś naprawdę zrobić dla ojczyzny! - a ja, siedemnastoletnia, pokiwałam głową z pełnym zrozumieniem, bo czułam tak samo, jak ja im zazdrościłam, że mieli ten przywilej i zginęli za Polskę, że pokazali, jak ją bardzo kochają i do czego są dla niej zdolni, i jeszcze, że się w Warszawie urodzili, a nie na jakiejś prowincji, w Warszawie, w samym centrum, tam, gdzie się naprawdę ginęło i walczyło. Oni, Powstańcy.

Cztery lata później czytałam Rougon-Macquartów. Dziewiętnasty tom. „Klęska”. Nie-polskiego pisarza, nie dwudziestowiecznego, nie o Powstaniu. A mimo to doznałam skojarzenia i pomyślałam sobie, że każdy, komu marzy się wojna z jej chwałą i glorią powinien obejrzeć prawdziwy polowy szpital, brudny, pełen krwi i wycia rannych, którym nie można pomóc, bo nie ma się bandaży ani leków, ani środków przeciwbólowych - może przestałby roić o wielkich zwycięstwach i bohaterskich czynach.

Kolejne parę lat później, po dziesiątkach książek, dziesiątkach programów, dziesiątkach wywiadów – program wspominkowy, przejmujące wypowiedzi, przerażające wspomnienia. Danuta Szaflarska (wydaje mi się, że to była ona) mówi: „ Nie mieliśmy wody, nie mieliśmy co jeść, siedzieliśmy w piwnicy, nad nami ostrzał. Była z nami matka z dzieckiem, miał może pół roku, błagała, żeby mu coś dać, umierał z głodu, a my nic nie mieliśmy. I umarł, ten Andrzejek. Pamiętam, jak ona strasznie płakała”. Nie miałam wtedy dzieci, ale moja wyobraźnia nie umiała przestać pracować, i nie umiałam wyrzucić z niej wizji sześciomiesięcznego dziecka umierającego z głodu. Pośród brudu, gorąca, nieustannego huku, przy matce, która nie była w stanie mu pomóc.

Jego twarz, chociaż jej nie znam, jest dla mnie od tamtej chwili twarzą Powstania Warszawskiego.

I dlatego całą sobą, do głębi, tak bardzo,że nie potrafię tego wypowiedzieć, odczuwam zdecydowany sprzeciw wobec popowej wersji świętowania, która staje się powoli obowiązująca, przeciw temu kolorowaniu i umajaniu rzeczywistości, pudrowaniu jej i wygładzaniu, temu, że wojna jest w nim śliczna, kolorowa i wszyscy się uśmiechają, tym przebierankom, tym rekonstrukcjom, tym grom planszowym czy wręcz komputerowym, komiksom, temu Pokojowi Małego Powstańca w Muzeum Powstania, gdzie można strzelić sobie fotkę w hełmie wpadającym na oczy, wykleić białego orła z kawałków papieru i pobawić się w szpital polowy z rannymi misiami („Kto lepiej opatrzy misia”), na koniec przejść suchym i ciepłym, czyściutkim kanałem, a po opuszczeniu Muzeum rozejrzeć się za jakąś poręczną barykadą i kilkoma Szkopami do rozwalenia, bowiem odczuło się gwałtowny przypływ patriotycznych uczuć i chęci, by dać im wyraz.

Nieodmiennie mam w takich wypadkach ochotę kazać takiej wzruszonej własnym patriotyzmem osobie pobrodzić w moim szambie. Po kolana. A gdy już pobrodzi w ściekach, wyjdzie, weźmie wielogodzinny prysznic, spali ubłocone ubranie i strzeli sobie kielicha, by łatwiej wyrzucić z głowy poczucie obrzydzenia, powiedzieć jej, że to, czego doznała to był malutki pikuś oraz lajcik. Albowiem weszła do szamba o wybranej przez siebie godzinie, wypoczęta i świeża jak stokrotka, a wyszła, kiedy miała dość. Bo weszła nakarmiona, nawodniona, a gdy wyszła, mogła się wykąpać. Bo weszła zdrowa i silna, i nie musiała ciągnąć za sobą rannego przyjaciela. Bo wiedziała, że jak wyjdzie to nie ujrzy wycelowanej w swoją twarz lufy pistoletu. I nade wszystko – że ani przez sekundę nie towarzyszyło jej poczucie zagrożenia. ŻE SIĘ NIE BAŁA. Ani tego, że zabłądzi, ani tego, że nie uda jej się znaleźć wyjścia, ani tego, że umrze tam, pod ziemią. Bo to dla niej nie było żadne „być albo nie być”, tylko zabawa. I tym bardziej tylko zabawą jest przejście przez kanał w Muzeum, a te łzy w oczach i pochylanie się nad swoim patriotyzmem i tym, jak, och, wspaniale odczuliśmy jedność z Powstańcami - to tylko łaskotanie się po „ego”.

Bo wojna to nie jest gra, no, kur... czę, nie. To nie jest rzut kostką, wypadło trzy, cudownie, otrzymujesz dodatkową butelkę benzyny, rozwalasz Tygrysa i przedzierasz się do Śródmieścia, wypadło pięć, doświadczasz zbiorowego gwałtu w ruinach zakończonego strzałem w brzuch i wracasz na początek planszy, cholera, znów mnie zabili, będę musiał zacząć grać od nowa, ale się zdenerwowałem, muszę sobie herbaty zaparzyć. To nie jest namalowana na twarzy rana i ramię na temblaku umazanym czerwona farbą, i twarz pobrudzona, aby uzyskać stosowny efekt artystyczny. To nie jest zabawa dla małych i trochę większych chłopców i dziewczynek, w której wszyscy są bezpieczni i się uśmiechają, przebierają w panterki i hełmy, pozują do zdjęć i zostają bohaterami. I, oczywiście, przeżywają.

Wojna NIE jest śliczna, NIE jest kolorowa, jest straszna i smutna, boli, cuchnie krwią i palącymi się ciałami, niegojącymi się ranami i rozkładającymi zwłokami, i jest niewyobrażalnie brutalna. Jest brudna, niesie ze sobą cierpienie, głód, okrucieństwo. Niszczy i zabija. Nie ma w niej nic pięknego i nic wzniosłego. Nic ładnego, nic dobrego, nic wartego przeżycia. Ma bohaterów, ale nade wszystko ma ofiary – zagwałcone na śmierć dziewczyny, umierające z głodu dzieci, przypadkowo zastrzelonych, spalonych żywcem, torturowanych za nic, umierających w niewyobrażalnym cierpieniu z rozerwanymi wnętrznościami, którym nikt nie był w stanie udzielić pomocy – ofiary, które nie doczekają się zdjęć w podręcznikach historii, a tylko suchych wzmianek z podaną liczbą, która na nikim nie robi wrażenia. Niesie ze sobą pożogę, zniszczenie i śmierć, gruzy miast i gruzy indywidualnych losów, traumy i rany, których się nie da wyleczyć.

Jestem osobą, która uważa, że Powstanie Warszawskie nie tyle miało sens, co – że odniosło skutek. Podzielam zdanie Adama Krzemińskiego, że największym zwycięstwem Powstania było nauczenie nas, że NIE ZAWSZE WARTO. Że zawsze płaci się za patriotyczne zrywy, ale czasem PŁACI SIĘ ZA DUŻO. To jest, moim zdaniem, ta lekcja, którą Powstaniu Warszawskiemu zawdzięczamy wszyscy.

Pudrowanie go, posypywanie confetti, upupianie i kolorowanie, czyszczenie, ubieranie w odprasowane mundury i robienie z niego rodzinnej zabawy „narysuj na mapce, jaką drogą najlepiej dostarczyć pocztę polową” to jest robienie hurrapatriotycznej szopki z lekcji, że są rzeczy, do których nie wolno dopuszczać, aby nikt już nigdy nie pozwolił się przekonać, że prawdziwy patriotyzm to dać się zabić dla swojego kraju, a nie dla niego żyć.

Dlatego nigdy nie pozwolę ubrać żadnego z moich synów w hełm i panterkę, i żadnemu nie kupię komiksu o małych powstańcach ani gdy planszowej. Wiem, że prawdopodobnie i tak nie ominie ich okres myślenia „och, jakże chciałbym umrzeć za Polskę”, tak, jak i mnie nie ominął, ale nade wszystko chciałabym, żeby wiedzieli, choćby teoretycznie, że za Polskę nie tylko się umiera. Żeby mieli się czego uchwycić w chwili, gdy zaczną z umierania za Polskę wyrastać, a dorastać – do życia i pracowania dla niej.

I, tak, będę im mówić, pokazywać i uczyć, co znaczy naprawdę wojna, i czym się okupuje umieranie za Polskę.

Co roku 1 sierpnia o 17, gdy wyją syreny, zatrzymuję się na minutę w milczeniu.

Co roku w tej chwili myślę o małym Andrzeju, umarłym z głodu w ruinach.

Pewnie nikt inny go już nie wspomina. Nie wiem, czy żyje jego matka, nie wiem, czy miał braci i siostry, a jeśli miał – czy przeżyli. Wspominam go za nich wszystkich. Widzę jego twarz w twarzach moich dzieci, które miały szczęście urodzić się w szczęśliwych, bezpiecznych czasach.

Jego pamięci poświęcam ten tekst.

Jego – i pamięci tego, kim mógłby się stać, gdyby miał szansę dorosnąć.

Obrazą tej pamięci (i pamięci 200 tys. cywilnych mieszkańców Warszawy, którzy być może wcale nie sądzili, że słodko i zaszczytnie jest umierać za ojczyznę, ale nikt ich nie spytał o zdanie nim obrócił w perzynę ich los, los ich rodzin, ich domy i ich miasto) byłoby dla mnie przerobienie jego śmierci na komiks albo rekonstrukcję historyczną".


To jest tekst, który rok temu Królowa Matka napisała dla Grupy Desantowej  (robiąc przykrość akurat tym osobom, których tekst w ogóle nie dotyczy, i o których Królowa Matka, pisząc, myślała jako o przykładach na tezę przeciwną do tej o "głaskaniu się po ego", ale takie chyba jest zawsze ryzyko podobnych tekstów, niestety). Nie linkowała go na blogu, chyba nawet nie linkowała go na Facebooku, znają go zatem tylko ci Czytelnicy jej bloga, którzy czytywali również Desantową.

Odkąd zaś Desantowa zniknęła z internetów tekst kurzył się w wirtualnej szufladzie i Królowa Matka była pewna, że nigdy go z niej nie wyciągnie.

Oto, dlaczego zmieniła zdanie:


(zdjęcie wrzucone na FB przez osobę, która takiej, ekhm, dekoracji kawy nie zamawiała, dostała ją w niespodziewanym i jakoś nic a nic jej nie zachwycającym pakiecie wczoraj w kawiarni na Nowym Świecie),


("do każdej koszulki opaska", jak głosi reklama),


(czy każdy zauważył uśmiechniętego hitlerowca w gratisie?)

a nade wszystko i przede wszystkim

to, umajone hasłem "Czy wiesz, co robiły dzieci w czasie Powstania Warszawskiego?":



Drodzy Organizatorzy, genialne Głowy z Muzeum Powstania Warszawskiego, zwraca się do Was Królowa Matka w krótkich, żołnierskich słowach, pytając grzecznie (a nawet, zważywszy okoliczności, bardzo grzecznie):

CZY WAS JUŻ TOTALNIE PORĄBĄŁO?

Tak, Królowa Matka wie, co robiły dzieci w czasie Powstania.

Dzieci w czasie Powstania ginęły, masowo. Głodowały. Traciły rodziców i rodzeństwo, niejednokrotnie będąc świadkami ich śmierci. Chorowały i zostawały ranne, i nikt nie mógł im przynieść pomocy. Bały się.

 (UWAGA! Osoby o wrażliwości innej niż kierownictwo Muzeum nie powinny klikać w ten link. Nie powinny czytać tego artykułu, zwłaszcza przed snem. Niech im wystarczą poniższe cytaty. I zapewnienie, że wcale nie są najgorsze i najstraszliwsze).

"Wysadziliśmy drzwi, chyba do szkoły.   Dzieci stały w holu i na schodach. Dużo dzieci. Rączki w górze. Patrzyliśmy na nie kilka chwil, zanim wpadł Dirlewanger. Kazał zabić. Rozstrzelali je, a potem po nich chodzili i rozbijali główki kolbami. Krew ciekła po tych schodach. Tam w pobliżu jest teraz tablica, że zginęło 350 dzieci. Myślę, że było ich więcej, z 500.

A tamta dziewuszka, która wyszła nagle z piwnicy, była chuda i niewysoka, jakieś 12 lat. Ubranko podarte, włosy rozczochrane. Z jednej strony my, z drugiej Polacy. Stała pod ścianą, nie wiedziała, gdzie uciec. Podniosła rączki, powiedziała: "Niś partizani". Machnąłem do niej, żeby się nie bała, żeby podeszła. Szła z rączkami do góry. W jednej coś ściskała. Była już blisko, padł strzał, główka jej odskoczyła. Z ręki wypadł kawałek chleba.

Naszą maskotką był kaleki chłopiec, też ze 12 lat. Stracił nogę, ale potrafił bardzo szybko skakać na drugiej. Był z tego bardzo dumny. Zawsze skakał wokół żołnierzy, w tą i z powrotem. Mówiliśmy, że to na szczęście. Trochę pomagał. Któregoś dnia zawołali go esesmani. Skoczył do nich chętnie. Śmiali się, kazali mu skakać w stronę drzew. Widziałem z daleka, jak wsuwają mu dwa granaty do torby. Nie zauważył. Skakał, a oni się śmiali: "Schneller, schneller!" (szybciej, szybciej). Wyleciał w powietrze".

To właśnie robiły dzieci w czasie Powstania.

A teraz, czego Królowa Matka nie wie.

Nie wie, jak ma wyjaśnić swoim dzieciom, co naprawdę robiły dzieci w czasie Powstania, skoro Muzeum Powstania Warszawskiego, powołane wszak do pochylania się nad zbiorową duszą Polaków, organizuje z okazji rocznicy radosną imprezę plenerową, a z reklamującego ją plakatu wyraźnie wynika, że dzieci w czasie Powstania świetnie się bawiły, przyjmując zrzuty, gasząc pożary i strzelając sobie selfie na tle namiotów z balonikami. 

Nie wie, jak ma je uczyć, że wojna jest potworna, straszna i nigdy nie wynika z niej nic dobrego, że nie wolno się bawić w wojnę, bo wojna nie ma w sobie nic z zabawy, skoro instytucja, czująca się bardzo dobrze w roli depozytariusza Jedynego Właściwego Wzorca Patriotyzmu Polaków robi z okazji 70-tej rocznicy Powstania rodzinny piknik.

Skoro w sklepach stoją sobie klocki z uśmiechniętym powstańcem w płonącym domu i z uśmiechniętym niemieckim żołnierzem z podniesionymi rękami.

Królowa Matka spodziewała się wysypu inicjatyw w jej odbiorze obraźliwych przy okazji okrągłej rocznicy Powstania już rok temu. I już rok temu obiecała sobie, że się nie odezwie. I nie wie, czemu się odzywa, naprawdę. Zupełnie co innego chciała napisać, post miał dotyczyć raczej różnych dróg do budowania tożsamości narodowej i, co ciekawe, miał być właśnie na kontrze do  tezy, której MPW wydaje się być zaprzysięgłym propagatorem, że jest tylko jeden obowiązkowy wzór patriotyzmu, tylko jedna droga do tożsamości, tylko jedna, właściwa postawa, ta, którą MPW strzeże i hołubi; podczas gdy ona sama uważa (a wręcz jest na to żywym przykładem), że otóż niekoniecznie.

I o tym miało być, że Królowa Matka naprawdę rozumie warszawiaków, serio, bo to jest ich powstanie i ich ukształtowało, a nie jest to wydarzenie, które mogłoby się NIE odcisnąć i NIE ukształtować, nawet Królowa Matka, torunianka z dziada pradziada i babci prababci, ma w rodzinie ofiarę powstania, choć jej związki z Warszawą są więcej niż luźne, więc co dopiero ci, co całe rodziny w stolicy mieli, jak mieliby się uwolnić od traumy utraty rodzin i domów, i rodzinnego miasta w zaledwie siedemdziesiąt lat.

Ale jest w niej olbrzymi sprzeciw wobec uogólniania tego doświadczenia na resztę narodu, w dodatku (rodowici warszawiacy mogą tego tak nie widzieć, ale tak jest, Królowa Matka to mówi jako doświadczona mieszkanka prowincji) wartościowania z pozycji "lepszości" - ""warszawiacy są lepsi, bo dali sobie w imię miłości ojczyzny wyburzyć stolicę, a ci krakowiacy... ci torunianie... co to za wojna była, to tylko Gubernia (autentyczny argument przeczytany w jednej dyskusji, żeby nie było)... tylko Kresy... tylko Mazury... tylko Śląsk... Mazury i Śląsk to w ogóle nie wiadomo, czy Polacy... i stoją ich miasta? Stoją, znaczy, ich doświadczenie się nie liczy".

I jeszcze o tym, że fakt, że się inne doświadczenia zaczynają przebijać do dyskursu Królowa Matka uważa za wielkie osiągnięcie, naprawdę, najwyższy już czas, chociaż od czasu wspomnianych w powyższym linku do "Polityki" kolonii Adama Krzemińskiego ("jakie to powstanie lokalne") do czasu kolonii Królowej Matki ("jak oni mieli dobrze, ci w Warszawie, mogli zginąć w powstaniu!") wiele uczyniono, by był to dyskurs niezwykle wręcz trudny.


O tym miało być.

Ale nie będzie.

Bo jakoś Królowej Matce witki opadły, i chęć dyskusji sklęsła, a wewnątrz ma niesmak i smutek, i poczucie, że i tak nikt, nikt jej nie zrozumie. 


PS.

Królowa Matka poczuła się w obowiązku dokonania peesu, korespondencja z Czytelnikami bowiem uświadomiła jej, że pewne kwestie w jej wpisie są niejasne.

Post NIE JEST próbą oceny Powstania Warszawskiego. Oceniać Powstańców w życiu by się nie ośmieliła, do oceny dowódców nie ma ani kwalifikacji, ani powołania, ani, owszem, odwagi.

Post jest wyrazem sprzeciwu wobec robienia z Powstania radosnego rodzinnego pikniku, sprzedawania go na koszulkach, i robienia z niego komercyjnych oraz niejednokrotnie rozrywkowych przedsięwzięć przy jednoczesnej skłonności do oceniania osób (oraz ich rodziców, dziadków i pradziadków, do siódmego pokolenia), których idea czczenia Powstania za pomocą wypicia latte z kotwicą, wytatuowania sobie Małego Powstańca i/lub wrzucenia na Facebooka selfie z imprezy "Podwórkowi Powstańcy" nie porywa, gorszy albo oburza, jako "nieprawdziwych Polaków" i nie-patriotów oraz obcy element, który plwa na polskość.

73 komentarze:

  1. Ja Cię rozumiem. Na dodatek jako warszawiak, który często zastanawia się, jakby wyglądało jego miasto, gdyby... I jakie fantastyczne archiwa i biblioteki miałby do dyspozycji, gdyby... I tak dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na zajęciach z historii książki na studiach czytałam wspomnienia jakiegoś żolnierza. Biblioteka bodaj Lubomirskich, wszystkie ksiązki, tysiące, wszystkie dokumenty zniesione do piwnic, pomieszczenia piwniczne wpełnione po sufit...i od okna do okna piwnicznego szli zołnierze z miotaczem ognia, i podpalali, podpalali...

      Tak, to też.

      Usuń
    2. Mnie bardzo boli to, że w wielu wypadkach nawet nie wiemy, co straciliśmy, bo nie istniały albo nie zachowały się żadne spisy. I wyszedłem na nieczułego drania, bo się tu roztkliwiam nad książkami. Ale uważam też, że nie jesteśmy narodem, który ma nadprodukcję dobrych poetów i może nadwyżki wysyłać na barykady. Zresztą w ogóle decyzję o posłaniu całego pokolenia na barykady uważam za najłagodniej mówiąc nieprzemyślaną. Chociaż ciśnie mi się słowo zbrodnicza.

      Usuń
    3. Nie, nie wyszedłeś. Na tego drania nieczułego. Ja rozumiem. Wszystko w Powstaniu boli, wszystko. Straty materialne też - a straty książek są nie do odzyskania...

      Usuń
    4. A tak na marginesie, to chętnie poznaję doświadczenia wojenne innych miast, dlatego tak cenię Nomen Omen za wątek oblężenia Wrocławia. Wielka szkoda, że te tematy tak wolno przenikają do szerszej świadomości.

      Usuń
    5. Właśnie na tym chciałam oprzeć moją recenzję, której nie napisałam i nie wiem, czy napiszę :).

      A przebijają się wolno, bo jest masę zaniedban do nadrobienia i tabu do złamania. Ale najwazniejsze, że chyba cos się zaczęlo. A jak się zaczęło to, wiesz. Najczęściej sie rozpędza i trudno to skonczyć :).

      Usuń
    6. Właśnie na to liczę, że się rozpędzi, że będziemy mieli coraz mniejszy problem z przyznawaniem się do rozmaitych epizodów z przeszłości.
      Co do Nomen omen, to uważam, że to najważniejszy i najlepszy moment książki i też chciałem go podkreślić. Z braku czasu jeszcze przez jakiś czas chyba nie podkreślę :P

      Usuń
    7. Własnie tak mi się wydawalo, jak również, że chyba nikt tego szczególnie nie podkreslał, i na tym chciałam się skupić pisząc recenzje ksiązki, ktora juz caly internet zrecenzowal (ale nikt nie podkreślał, nieprawdaż :)).

      Któreś z nas po prostu podkreśli w stosownym czasie :).

      Usuń
    8. Ktoś tam wspominał, co prawda mimochodem. Chociaż widziałem też marudzenia, że to niepotrzebny kawałek.
      Wolałbym, żebyśmy oboje to podkreślili. W stosownym czasie :)

      Usuń
    9. Od razu podejrzewałam, ze będa ludzie, którzy uznaja to za "niepotrzebny kawalek".

      Co do stosownego czasu, możemy sie wręcz umowić :).

      Usuń
    10. No nie wiem, czy umówienie się ze mną to dobry pomysł. Ostatnio bywam okropnie nieterminowy :)

      Usuń
    11. Mnie nie przebijesz ;D!

      Usuń
  2. Królowo Matko zgadzam się i nie zgadzam. Zgadzam się, bo mnie oburza ta akcja MPW skierowana do dzieci. I znak Polski Walczącej na kawie, i na czekoladkach w Krakowskiej Manufakturze Czekolady, może zarzucę Matce na fejsa. I klocki. Zgadzam się, bo też wiem, że wojna nie jest zabawą.

    Ale jako rodowita krakowianka jestem przekonana, że Powstańcy walczyli nie za Warszawę, tylko za Polskę i dla Polski. I że to nie było powstanie lokalne (zresztą walczyły w Powstaniu oddziały AK spoza Warszawy), tylko akcja zbrojna polskiego państwa podziemnego. I nie widzę powodu, żeby to doświadczenie nie było wspólne dla wszystkich Polaków - żeby nie musiał się nad nim zatrzymać mieszkaniec Pcimia i Ostródy.

    Nie nam sądzić słuszność wyboru dowódców - był to wybór jak z Antygony. Żołnierzom pamięć i szacunek. Cywilom którzy polegli - tak samo, bo mimo woli wszyscy znaleźli się na froncie.

    A co mówić dzieciom? Jakoś nie mam problemu ze spójnością komunikatu o straszliwości wojny i mówieniu, że w walkach na zasadzie pomocy uczestniczyły nawet małe dzieci (no, nie siedmioletnie, jak mój M., ale kilka lat starsze tak, nosili pocztę). I że te dzieci ginęły. Moje dziecko po dwóch, trzech dniach okołopowstańczych, okołorocznicowych rozmów (inspirowanych wszechobecnością tematyki w Warszawie) stwierdziło: - Dobrze, że żyjemy w takich niewojennych czasach.

    To chyba dobry wniosek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja NIE OCENIAM i nigdy nie ocenialam powstańców. Nie ośmielilabym się.

      I jestem pewna, ze - w ich mniemaniu - walczyli za Polskę.

      Oraz, jak pisalam, zatrzymuje się co rok o 17, w tym roku tez sie zatrzymalam.

      Ale to w moim odbiorze nie było jednak doświadczenie wszystkich Polaków. Doświadczenie wojenne mojej rodziny jest zupelnie inne, inaczej ją ukształtowalo, podobnie jak doswiadczenia wojenne moich torunskich wspóziomków (trudne doswiadczenie z polsko-niemieckiego, a w zasadzie niemiecko-polskiego miasta, którego połowa ludności zostala wysiedlona po wojnie), o których nikt nie mówi, bo mało bohaterskie, mało wojenne, no i nie jest powstaniem.

      Doświadczenia wojenne moich pzyjaciół z Mazur, moich znajomych rodzin ukraińskich, ktorych dziadkowie trafili do Polski w ramach akcji Wisła, znajomych wrocławian... to sa zupelnie inne doświadczenia, o których sie nie mowi, bo... patrz wyżej.

      No wiec ja uwazam, ze nalezy o tym zacząć mówić.

      Ale gdyby ktos chcial uogolniac doświadczenie gdańszczan czy wrocławian na cała Polskę to tez bym uważała, że to, oglednie mowiąc, niemądre.

      A co do mówienia dzieciom, to takie więcej retoryczne pytanie bylo :). Ja wiem, co im mówić. Ale sadze, ze MPW, robiąc piknik rodzinny z haslem "zrób sobie zdjęcie z Powstania!" rzecz bardzo, bardzo strywializowal.

      I cieszę się, że działalność MPW mnie i moich dzieci nie dotyczy.

      Usuń
    2. A ja właśnie uważam, że jeśli nie zaczniemy wymieniać tych doświadczeń między poszczególnymi regionami, nie będziemy nigdy znać prawdziwej historii. Doświadczenia nie można się nauczyć, to prawda - ono jest gdzieś wrośnięte, przekazane w genach i tradycji, ale można się nim dzielić.

      Jeśli się tego mądrze nie robi, potem wychodzą takie kwiatki, jak "dziadek z Wehrmachtu".

      Dla mnie wcale nie jest oczywiste, że te piękne zbiory biblioteczne by ocalały. Może dwa miesiące. Na zachód parła Armia Czerwona - ta sama, która 24 lata wcześniej odbiła się od Warszawy. Zakładając, że Niemcy nie zamierzali oddać Warszawy bez walki (nie cofali się w popłochu, źródła raczej mówią o ściąganiu nowych oddziałów do miasta), a bolszewicy raczej nie ćwiczyli wariantów oszczędzających miasto... A gdyby zaczęli swój taniec z gwałtami (nie oszczędzali Polek, co do tego też nie ma wątpliwości), grabieżą, paleniem kościołów - tak się zastanawiam, czy ci młodzi ludzie z bronią nie stanęliby do walki otwartej z wyzwolicielem. To dopiero byłby prezent dla Stalina. I pretekst do rzeczywistego starcia z powierzchni ziemi miasta, które 24 lata wcześniej odwróciło plany rewolucyjne.

      Moim zdaniem Powstanie wybuchło, bo musiało. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, była to jedyna decyzja, ze straszliwą ceną, ale cena zaniechania nie byłaby wcale mniejsza.

      Ale tym bardziej nie wolno robić wokół PW cyrków

      Usuń
    3. Anutku - doskonale, nawet bez cytowania, pamiętam Twój zeszłoroczny post o PW, bo i wtedy i teraz moje odczucia były/są dwojakie. Wiele wyjaśnia pees, bo gdyby nie on, skłonna byłabym pomyśleć, że Twoje posty na okoliczność rocznic Powstania wpisują się w jakże modny nurt podważania sensu PW - że niepotrzebne, nieskalkulowane, tyle ofiar, miasto obrócone w popiół.
      Nie nam to oceniać. Tamci ludzie mieli za sobą pięć lat okupacji, mieli prawo podejmować decyzje irracjonalne, bezsensowne, głupie. Mieli prawo nie brać pod uwagę naszych sentymentów do architektury i książek, wtedy działo się ICH życie i działo się źle.
      Cześć ich pamięci, po prostu.

      Usuń
    4. Dlatego dodałam ten PS. Bo mój tekst nie dotyczy oceny powstania.

      Ale od razu zaznacze, że ja nurtu podwazania sensu powstania nie uwazam za "modny". Uważam go za uprawniony.

      Odkad pamietam, przez cale moje zycie wszędzie, w szkole, w kosciele, w TV, w prasie obowiązkowy był tylko jeden sposób mowienia o powstaniu. Powstańcom cześć, bohaterska ludność stolicy popierala powstanie w stu procentach, bylo warto, chociaz ofiary i gruzy, bo jest to doświadczenie, które nas wszystkich konstytuuje jako Polaków (z tym ostatnim zresztą nie zgadzam sie zupelnie otwarcie). "Modne", jak je nazywasz, teksty zaczęly sie przebijać do szerszego ogółu zaledwie pare lat temu. Wczesniej, jesli ktos się osmielił wyrazić niesmiało opinię, że może jednak nie? moze niekoniecznie? może byloby lepiej, gdyby? zostawał uciszany i okreslany mianem zdrajcy, nie-Polaka i kogoś o patriotyźmie w uwiądzie.

      Jeśli oceniamy wszystkie wydarzenia historyczne, także te, których uczestnicy jeszcze zyją, jak uczestnicy porozumień sierpniowych, Okrągłego Stolu, itp, itd. (to jest sztandarowy argument - powstańcy jeszcze zyją, jak mozna źle pisać o powstaniu, przecież bedzie im przykro!), można oceniac tez powstanie. I można je oceniać źle. tak to już jest z wszystkimi wydarzeniami historycznymi, że maja nie tylko apologetów.

      Usuń
    5. Dobry, mądry, mocny wpis - dziękuję. Popkulturalna otoczka wokół powstania mnie mierzi - a nawet nie wiedziałam o niektórych pomysłach typu koszulki :/
      Co do samej oceny "sensowności" tego zrywu - no nie wiem, czy Warszawa by ocalała, słyszałam niedawno w telewizorni wspomnienia bodajże profesora Kieżunia, uczestnika powstania, który mówił wprost, że Warszawa miała stanowić linię obrony i de facto byłaby skazana na mniej więcej to, co ją spotkało później, a więc nie mieli wyboru :/
      Oby nigdy więcej nie powtórzył się taki koszmar.

      Aragonte

      Usuń
    6. W ogóle nie przemawia do mnie argument, że komuś będzie przykro. Ale może dlatego, że bliska mi jest historia 20-lecia, uważam negatywne opinie o powstaniu za wybitnie ahistoryczne. Uprawnione w dyskusji towarzyskiej, ciekawe, inspirujące, moralnie wzniosłe i emocjonalnie chwytajace za serce, ale nic więcej. Podobnej wartości jak teza, że w 1939 roku Polska miała wybór i mogła zawrzeć sojusz z Iii Rzesza przeciw Stalinowi. Tez było to możliwe.

      Nie uważam przy tym, że nie należy akcentowac bardziej ogromnej ceny, jaką Polska (nie tylko Warszawa) zapłaciła za powstanie. Należy o tej cenie mówić bardzo głośno.

      A, i jeszcze jedno. Matko, jesteśmy w podobnym wieku. W moich czasach,jeszcze licealnych - połowa lat 80-tych - w szkole o Powstaniu mówiło się niewiele i raczej źle. Że błędna decyzja, wykorzystana młodzież i dzieci (utrwalania stereotyp Powstanca harcerza w za dużym helmie). Że Akurat nie chciała walczyć wspólnie z armią radziecką i skazana miasto na zagładę. Nie mówiono o czołowych, które czekały po drugiej stronie Wisły i o tym ze Stalin cofnął zgodę na lądowanie samolotów alianckich, co ograniczyło możliwość zrzutów. O przebiegu Powstania czytałam w prohibitach w Bibliotece Jagiellońskiej, nie w podręcznikach szkolnych :)

      Usuń
    7. Może to zalezalo od nauczycieli, bo w mojej szkole się mówiło. Z pewnością cała podstawowa wiedzę wyniosłam ze szkoły, o Armii Czerwonej na drugim brzegu Wisły wiedzialam od wczesnej młodosci. I obowiązująca była optyka "bohaterów zdradzonych o swicie", żadnych pytan, zadnych wątpliwości, żadnych sprzeciwow. Do tego stopnia, że o to, co myślala sobie ludnośc cywilna zadalam sobie pytanie sama jako osoba raczej juz duża, a o rzezi Woli dowiedzialam się na studiach.

      Więc różnie bywalo.

      Argument, że komus będzie przykro do Ciebie nie przemawia, ale jest wysuwany. Najczęściej w parze z argumentem, ze oceniać powstanie mogą tylko uczestnicy. Ale jeśli ci uczestnicy oceniają powstanie źle, to tez im nie wolno. Wot, logika.

      Usuń
  3. Pokłon, podjęcie za nogi i koutou.

    OdpowiedzUsuń
  4. czy Królowa-matka próbowała sama napisać książkę. Kupowałabym chyba każdą jej autorstwa. Bo trafiają do duszy niezależnie od tematu. Małgosia z Łodzi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och. Zarumieniam się. Nie, nie probowałam pisac, uważam, że nie umiem. I jestem pozbawiona stosownej wyobraźni. I pewnosci siebie ("kto by to w ogole czytał?" - mam taki moduł zamontowany w główce na stałe :)).

      Ale dziękuję bardzo.

      Usuń
  5. bardzo, bardzo się cieszę, że jednak zdecydowałaś się wrzucić. Z rozszerzeniem.
    Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
  6. To nie jest to rozszerzenie, którego chciałam, bo sie zaplatałam, i chyba jednak wyszloby za dlugo.

    No, nic, kiedyś będzie i to wlasciwe (może na 11 listopada ;D?).

    OdpowiedzUsuń
  7. Królowo Matko - mnie pierwszy raz chęć ginięcia za Ojczyznę przeszła na Powązkach, gdy próbowałam sobie- osiemnastoletnia- właśnie nie wyobrażać, co czuła matka trzech braci ,z których najstarszy miał 20 lat. leżących obok siebie. Wtedy zaczęłam patrzeć inaczej , po urodzeniu zaś syna przekonanie, że naszą rolą jest chronić nasze i cudze dzieci zamiast je wysyłać w bój , ugruntowało się we mnie na zawsze. Zaś z obchodów Powstania najbardziej mnie przed laty wzruszył jeden zwykły gest -para młodych ludzi, która się zatrzymała na dźwięk syreny i tak tkwili, przytuleni do siebie w geście, którego nie umiem opisać. Był w tym ból, szacunek , była nadzieja....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie tak stopniowo przechodziła, ale doświadczenie matek przeważyło ("Ziele na kraterze', o Boże, do teraz mi lodowato w srodku), i to na wiele lat przed tym, jak sama zostałam matką.

      Usuń
  8. Wyrywasz mi myśli i spisujesz tutaj. Niesamowite.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzięki Ci, Królowo Matko za ten wpis. Dzięki po stokroć, bo wiem, że nie tylko ja tak mam, choć urodziłam się w Warszawie i mieszkam tu "od zawsze", czyli od lat nieco ponad trzydziestu. I jako tegoroczna matka modlę się w cichości ducha, by moja Córeczka mogła żyć dla Ojczyzny, a nie musiała dla niej umierać...

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie tak się przekazuje dzieciom miłość do Ojczyzny, nie tak :(
    Widok tej sukienki z imitacją rany- dla mnie jest najbardziej przerażającym widokiem, przeraża mnie jeszcze bardziej, że ktoś ją mógł nosić w celu...No właśnie, w jakim?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest T-shirt, ale grozy mu to nie ujmuje. Nie umialabym go wlozyć. Nie rozumiem, nie rozumiem...

      Usuń
  11. Dziękuję. To jest to, co do paru lat chodziło mi po głowie w okolicach każdej rocznicy powstania, ale nie umiałam tego ubrać w słowa, a jeśli próbowałam, to nie potrafiłam obronić - nie nadążałam z argumentacją. Jestem historykiem (nota bene - UMK moją alma mater:)), ale też nie podejmuję się oceny powstania, a już tym bardziej oceny decyzji powstańców - iść czy nie iść z bronią na okupanta?
    Moja rodzina ze strony taty przyjechała na Warmię z Kresów - powodem były wydarzenia na Wołyniu. Dziadek ze strony mamy był w AK, o czym zresztą dowiedziałam się tuż przed jego śmiercią, prababcia z dwiema córkami zginęła w Oświęcimiu. Wojna tak czy inaczej dotknęła wszystkich, i czy można powiedzieć, że jeden miał gorzej, bo mu zginęła cała rodzina, a drugi miał szczęście, bo zabito mu "tylko" żonę?

    Alva

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Pamiętam ten Twój tekst z Grupy Desantowej. Dobrze, że to piszesz, że wytykasz niewrażliwość. Nie jesteś w tym osamotniona - krytykowałam już kwestię ludycznego traktowania w dyskusjach z kilkoma nauczycielkami historii chociażby, ale nie tylko - także matkami. Po prostu: nie pomyślały o tym w ten sposób. Pisz więc, uwrażliwiaj, pobudzaj do dyskusji; bo czasami to jest po prostu bezmyślność - człowiek się zastanowi i może z tego dużo dobrego wyniknąć: chociażby, że swoich dzieci nie będzie wychowywał w atmosferze "bawcie się bronią, jakie to fajne, może zostaniecie powstańcami, mamusia będzie dumna".
      A co do Twojego (retorycznego, jak przypuszczam) pytania, jak dzieciom, zwłaszcza nastolatkom pomóc porzucić mrzonkę pt. "och, żeby była wojna, tobym się wsławił bohaterstwem" - czytałam kiedyś w dzieciństwie książkę, której tytułu niestety nie mogę sobie przypomnieć... W jednym rozdziale ojciec wędrował sobie latem turystycznie z córką po wioskach. I ona też zaczęła "gdyby była wojna, jak by to było wzniośle". Ojciec popatrzył wstrząśnięty, nic nie powiedział, a gdy dziewczynka poszła poprosić o wodę do najbliższego gospodarstwa - schował się. Po kilkunastu minutach jej przerażenia: gdzie jest ojciec? co się stało? co ja teraz zrobię? - pokazał się jej i wytłumaczył, w jak małym procencie takie jej poczucie zagubienia przypomina strach, lęk, poczucie zagrożenia podczas rzeczywistej wojny.
      Eksperyment raczej do przeprowadzenia na nastolatku, kiedy potrafi on myśleć abstrakcyjnie i uogólniać - inaczej byłby dosyć okrutny. W każdym razie - tam, w przypadku 14-letniej bodajże panienki, uprzytomnił jej, jak była bezmyślna.

      Usuń
    2. Off topic - myślałam sobie ostatnio o tej książce (a raczej o czytance w którejś klasie podstawówki), bardzo chciałabym przypomnieć też sobie tytuł!

      Usuń
    3. Nie znam tej książki, ale w sprawie tytulu prosze zajrzeć na forum "Książki" na Gazeta.pl. Jest tam wątek "Zapomniane książki dzieciństwa", ma z dwa tysiące wpisów, pisuje tam osoba, która w moim prywatnym mniemaniu zna WSZYSTKIE ksiązki mlodziezowe i dziecięce :). Jesli tam nie bedą wiedzieć to już chyba nigdzie.

      Usuń
    4. Jest to jedno z opowiadań z tomu "Jutro niedziela" Zofii Żurakowskiej - "Pójdziemy w świat"

      Usuń
  12. Królowo Matko; ja jestem z Warszawy, i nie z tego jestem dumna. Jeden wuj zginął podczas Jej obrony, drugi w Powstaniu, moja Mama i Jej siostry nigdy nie zapomniały tego bólu! Dla mnie i mojej Rodziny Powstanie Warszawskie było tragedią- niezawinioną! Narodzili się i żyli w "tym" mieście. Zaufali przywódcom i poświęcili własne życie! Franuś, drugi brat Mamy (19 lat) umierał w płonącej Warszawie przez dziewięć dni! Kiedy zaczynają się wielkie i "huczne" obchody Powstania wyłączam radio i tv. Żadna osoba z moich bliskich (ja też) nie chce przeżywać tego po raz kolejny; ból nie słabnie wraz z latami! Nie zgadzam się na to radosne świętowanie wymordowania 200 tysięcy niewinnych ludzi! Nie chcę patrzeć na łzy Rodziców! Oni nie pragną "świętować"! Oni chcę zapomnieć, ja będę pamiętała, ale nie chcę by władza tego "dzikiego" kraju przypominała im corocznie ile oddali za nadzieję przyszłości. To nie jest święto zabawy, radości i "gier polowych", to tragedia, która była i którą powinniśmy obchodzić na cmentarzach - jak święto Zmarłych. Zamykam okna, żeby nie słyszeć ryku syren, a i patrzę jak płaczą moi ukochani Rodzice! Nienawidzę tego święta! A jestem warszawianką! W takiej chwili nienawidzę miasta, które "pożarło" najlepszych; tych Walczących i Tych, którzy walczyć nie mieli jak...

    OdpowiedzUsuń
  13. A wie Królowa Matka, że nawet nie wiedziałam? Ja, Pomorzanka, córka Kaszub, ten dzień uczciłam chwilą ciszy, chwilą refleksji, rozmową z córką o wojnie. Chciałam wiedzieć, czy wie, czym jest wojna. Wie. Jestem dumna. I wciąż gdy pomyślę o powstaniu, o wojnie w ogóle, odczuwam głęboki smutek. Piknik? Zabawki? Kawa? Aż nie chce mi się wierzyć, moja świadomość nie obejmuje, nie jest w stanie pojąć, jak można się bawić, jak można się cieszyć, jak można deptać po tych, gdzieś tam w ziemii zakopanych jeszcze kościach z radością w oczach i balonikiem w ręku, ucząc nasze dzieci tego, że wojna, to w sumie nic takiego. No, było ciężko, ale jaka to frajda ... jaka to frajda tak skakać na jednej nodze, licząc sekundy do ... nicości.

    OdpowiedzUsuń
  14. Królowo, zgadzam się z Tobą, że coraz bardziej dominująca w obchodach rocznicy Powstania, jarmarczna otoczka jest obrzydliwa, zakłamująca (jest takie słowo?) prawdziwy dramat. Zastanawiam się na ile jest ona efektem wyrachowanego marketingu, a na ile odruchowym "odbiciem" od lat masochistycznej martyrologii. Nienawidzę uogólnień, ale po raz kolejny wyłazi z nas nieumiejętność znalezienia złotego środka. Czy może raczej adekwatnej formuły upamiętniania różnych zdarzeń z naszej historii? Koszmarne akademie ku czci zostałe zastąpione balonikami i cukrową watą.
    Nie potępiam w czambuł wszystkich pomysłów MPW, nie wszystkie rekonstrukcje są głupawą zabawą w wojenkę, ale przykro było mi tłumaczyć dziecku, dlaczego sprzedawanie miętowych cukierków w pudełeczku ze znakiem Polski Walczącej jest nie na miejscu.
    Swoją drogą, wierzę, że mój syn (10 l.) z wizyty w MPW wyniósł więcej niż te nieszczęsne miętówki ;)
    Ciociasamozło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pod jednym z artykułów czyatalam komentarz, ze ta jarmarcznośc to taki odchył, wychylenie huśtawki w drugą stronę. A jak sie już hustawaka "ustoi", będzie można i o powstaniu rzeczowo dyskutować, i z prawdziwym szacunkiem obchodzić jego rocznicę.

      Nie wiem, czy autor opinii nie jest nadmiernym optymistą, ale mam nadzieje, ze nie.

      Usuń
    2. Trzymam kciuki, żeby optymista miał rację, ale samej już mi trudno wierzyć, że coś się w Polsce "ustoi". Zaraz znajdzie się ktoś, kto, chyba tylko z powodu wlasnych kompleksów, będzie musiał machnąć szabelką, krzyżem albo tęczą dla odmiany i huśtawka pójdzie w ruch.
      Ciociasamozło

      Usuń
  15. Czyli co ? Pacyfizm ? Nie walczmy bo stanie się komuś krzywda ?Nie gliryfikujmy bohaterów ? Dowództwo powstania do decyzji o jego wybuchu było zmuszone przez sytuację . Przez Niemców na których wszyscy chcileli odwetu , przez intrygi sowietów , przez aliantów coraz bardziej ignorujących Polskę , a jednocześnie poganiających polskie AK do walki . Ja wiem że rekonstrukcje ukazują głównie jedną stronę , o cierpieniu zwykłych ludzi i tysiącach AKowców bez broni juz się mniej chętnie mysli . Przydały by sie rekonstrukcje bardziej pokazujące cieroienia zwykłych ludzi i barbarzyństwo Niemców .Artykuł wart przeczytania , nie zostawia obojętnym , ale mino wszystko tendencyjny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam lekturę "PS".

      Usuń
    2. Czy my musimy zawsze ekstremalnie ? albo całkowita negacja, albo wysokie C ? Przecież Gospodyni napisała wyraźnie. I nie- nie przydałyby się rekonstrukcje bardziej cokolwiek pokazujące. Mówienie o nich -tak. Nie rekonstrukcje

      Usuń
    3. Jeszcze slowo o rekonstrukcjach - ja mam problem nawet z tymi średniowiecznymi. Turnieje rycerskie - bardzo chętnie, nawet oblężenie zamku - czemu nie, ale jak widziałam palenie podgrodzia to juz mi sie robiło niekoniecznie miło.
      Byłam tez świadkiem rekonstrukcji palenia wsi na Wołyniu. Pokazywały cierpienia zwykłych ludzi, owszem, o ile spalenie specjalnie w celu spalenia postawionych chałup i biegajacych z krzykiem aktorów, ktorym nic sie nie stało może to pokazywać. I nie obudziły nic poza chęcia odwetu i morderczych sklonności.
      Jestem wojująca przeciwniczką rekonstrukcji, nienawracalną.

      A tu taki peesik, który mi los zrobił dziś rękami moich znajomych, komentujących rzecz na Facebooku:

      http://www.radzymin.pl/asp/pliki/15_sierpnia2011/ra_20140804_punkt_werbunkowy_01.png

      Do czego przyda sie ta rekonstrukcja? Czego nauczy? jakim językiem do nas przemówi?

      Po prostu - NIE.

      Usuń
  16. Bardzo dziękuję za ten wpis. Nie potrafię tak dobrze dobierać myśli i słów jak Królowa Matka, ale gdybym jednak umiała to napisałabym dokładnie to samo. Nienawidzę wojny, w jakiej by nie była formie, mimo, że nigdy jej osobiście nie doświadczyłam. Słusznym i chwalebnym jest przypominanie sobie o jej potwornościach, ale robienie z tego eventu niemal rozrywkowego doprowadza mnie do wściekłości. Jak tak dalej pójdzie, to na kolejną rocznicę wyzwolenia Aushwitz będzie się można przebierać w pasiaki i pobawić w głodówkę i nagi zbiorowy prysznic z dymkiem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałam napisac, że na pewno nie, ale, przysięgam, ręka mi drgnęła.

      Bo przeciez gdyby jeszcze pięć lat temu ktoś mi powiedział, ze okrągła rocznice Powstania Muzeum Powstania uczci miedzy innymi piknikiem z balonikami to tez bym powiedziała, że na pewno nie...

      Usuń
  17. Brak mi słów. Niemłody już jestem i rzadko co mną wstrząsa, ale to?
    Już dawno nie przeczytałem nic tak słusznego i osobistego.
    Chylę głowę.

    OdpowiedzUsuń
  18. Dziękuję za wpis. A wspominana w komentarzach książka to najprawdopodobniej "Jutro niedziela" Zofii Żurakowskiej. Czytałam w dzieciństwie, mądre opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! Czyli jednak czytalam, tylko nie pamiętam - będe musiała sobie odświeżyć.

      Usuń
  19. O, jak bardzo czuję podobnie...

    OdpowiedzUsuń
  20. Jestem Ci wdzięczna za ten wpis, za słowa tak bardzo wyjęte z mojej głowy i serca. Miałam onegdaj dyskusję z moim mężem na ten temat i kompletnie nie umiałam mu przekazać o co mi chodzi. A teraz mu po prostu przeczytam twojego posta i będzie miał jasność. Nie widzę możliwości, żeby się ze mną (z Tobą) nie zgodził.

    A tak poza tym to przeczytałam calutkiego Twojego bloga, każdy wpis co do literki!
    "Zalubiłam" się w Tobie i Twojej Rodzinie tak, że trudno to wyrazić :)

    I teraz będę na głodzie i będę czekała na kolejne wpisy jak na kolejne rozdziały książki o niesamowitej kobiecie, z którą w tak wielu przemyśleniach i spostrzeżeniach się zgadzam (właściwie to prawie we wszystkich).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Bardzo dziękuję. Dodam jeszcze, że przerażaja mnie trochę osoby, które przeczytały całego mojego bloga. Ja bym chyba nie zdzierzyła :).

      Jako, ze poczatek roku za pasem, a ja przy początku roku wypisuję sie z życia, pewnie moje posty będą sie pojawiać nadzwyczaj rzadko. mam nadzieję, ze nie znudzi cię czekanie, i zapraszam, mimo zapowiedzianych przestojów.

      Usuń
  21. Nie klikałam w link "Wysadziliśmy drzwi, chyba do szkoły". To co napisałaś, tak umiejętnie, jest bardzo ważne. Pozwoliłam sobie przesłać link do Twojego tekstu do Muzeum Powstania Warszawskiego. Pozdr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę słusznie. To znaczy, nie kliknęłaś, bo co do sluszności wyslania linku sie nie wypowiadam :). Kto by tam na niego spojrzał, na jakąs tam pisanine jakiegos tam szaraka.

      Usuń
  22. Przeczytałem cały wpis (i komentarze) dzięki żonie od której dostałem link i zgadzam się w 100%. Ale komentuję, bo chcę poruszyć dwa aspekty.

    Pierwsza sprawa to warszawskość Powstania. Dla mnie, mieszkańca Gdyni, analogiczna sytuacja jest z Czarnym Czwartkiem. Wydarzenie istotne w skali kraju, wpływające na bieg wydarzeń całej Polski, ale bardzo mocno lokalne. Nie mogę mieć pretensji, że Rzeszowianin nie przeżywa tej rocznicy, że ogląda film o grudniowych wydarzeniach jako dzieło kinematografii bez osobistego uniesienia. Po prostu tak jest i - jak piszesz - nie powinno być tak, że osoba z zewnątrz, która patrzy z boku i ma wątpliwości co do słuszności działań, to zdrajca. Ot co.

    A drugą rzecz odnoszę do komentarzy. Otóż Oświęcim ma inny charakter. Muzeum Auschwitz ogląda się w ciszy, chodząc tam przechodzą człowieka ciarki, ono nigdy nie będzie interaktywne. Miejsce zbrodni jest wydzielone, a w wypadku Warszawy wplecione w przestrzeń na której tętni życie. Oczywiście nigdy nie mów nigdy, ale na pewno nie w ciągu najbliższych lat. I co najważniejsze - Oświęcim nie ma bohaterów (może za wyjątkiem Maksymiliana Kolbego), ma bezsensowne ofiary, nie ma w nim ani krzty medialności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz. Z ktorym sie zgadzam, co do zdania.

      Usuń
  23. Jakos zawsze, gdy slysze warszawskie syreny, na koniec musze z ulga pomyslec, ze 45 lat pozniej mielismy Okragly Stol. I gdy widze mlodych ludzi, ktorzy po minucie ruszaja przed siebie, to jestem szalenie wdzieczna, ze dosc bylo madrych ludzi, ktorzy dali nam zyc dla ojczyzny a nie za nia umierac.
    W tym roku bylam wdzieczna szczegolnie, bo ja wciaz jeszcze mam przed oczami zdjecia publikowane na poczatku roku, po tamtym tragicznym szturmie.

    Turzyca

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokldnie to samo mam! Tak samo myślę, jakie to wielkie szczęście, chyba pierwszy raz w historii ten kraj mial takie wielkie szczęście...

      Usuń
  24. dziękuję za ten wpis! czytam teraz bloga "hurtem" - wpadłam tu zupełnie niechcący.. i chyba zostanę na dłużej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę. I dziękuję. I zapraszam częściej. Nie zawsze jest tak bardzo poważnie :).

      Usuń
  25. Wydawało mi się że przeczytałam całego bloga a jednak na ten wpis trafiam po raz pierwszy. Siedzę i ryczę. Bo takich Andrzejków wciąż na tym świecie umiera codziennie wielu. W różnych miejscach, różnych krajach różnych kulturach... ale tak samo niezasłużenie a rozpacz matki zawsze boli tak samo. To się dzieje teraz. Nie można sobie wmówić że takie rzeczy zdarzały się dawno, że teraz ludzie wiedzą lepiej...
    Co do obchodzenia rocznicy w radosny piknikowo-komercyjny sposób nie mam słów... Po prostu brak. Królowa Matka już najlepiej podsumowała.
    P.S. Czytam od dawna ale tu komentuję po raz pierwszy.

    OdpowiedzUsuń
  26. Cieszę się, że w natłoku gadaniny na ten temat ktoś ma umiejętność prezentować swoje zdanie w sposób zdecydowany i jednocześnie nieobraźliwy dla adwersarzy. Wręcz poczułem ulgę, że - choć nie ze wszystkim się w tym wpisie zgadzam - to czytam i mogę zrozumieć Pani racje. Wyrazy szacunku. Darek Kluczyk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja się cieszę, że w natłoku nie tylko gadaniny, ale i wrogiego wrzasku i plucia są osoby, które, nie zgadzając się ze wszystkim, potrafią podjąć próbę zrozumienia racji innych. Dziękuję.

      Usuń
  27. Dziękuję.....

    OdpowiedzUsuń
  28. Nie wiem, czy się ktoś odważył, ale polecam obejrzeć na Facebooku zdjęcia z pikniku. Szczególnie jedno (https://www.facebook.com/1944pl/photos/a.10152563448623930.1073741908.171827353929/10152563448763930/?type=3&theater): niezwykłe przeżycie, tylko w Warszawie, tylko w MPW, tylko w rocznicę powstania dzieci miały niecodzienną możliwość wcielenia się w Małych Powstańców, zaznania trudów wojny i chwały bohaterskich czynów poprzez... obieranie ziemniaków.

    OdpowiedzUsuń
  29. Jak co roku wracam przeczytać ten wpis. Cholera, im jestem starsza, im więcej mam dzieci, tym bardziej boli mnie Powstanie. I czuję się taka osamotniona w tym bólu i narastającym przerażeniu, że to wszystko się może powtórzyć. A w tym roku znowu jestem w Warszawie, w miejscu gdzie toczyły się walki, i to co widzę, ta lekkość wspomnień podszyta narastającym nacjonalizmem, wywołuje wręcz mdłości.

    ania

    OdpowiedzUsuń