sobota, 10 marca 2018

Co znalazła Ida po drugiej stronie lustra (Martyna Raduchowska, "Demon Luster")

"Szamankę od umarlaków" Martyny Raduchowskiej poznała Królowa Matka we fragmentach lat temu  siedem, acz nie pamięta dokładnie okoliczności. Na pewno było to w szpitalu, albo gdy leżała na Patologii Ciąży i czekała, aż jej Uparte Pompony uznają, że dosyć tego dobrego, już udowodniliśmy światu, że ciąże bliźniaczą da się przenosić i możemy się rodzić, albo w Klinice Kardiologii, gdy usiłowała doprowadzić swoje serce do jakiego-takiego ładu. Książka nie należała do Królowej Matki i w dodatku gdy tylko zdążyła się ona w nią wciągnąć (co nastąpiło raczej szybko) Pompony uznały, że nadszedł czas, by obdarzyć świat swymi barwnymi osobowościami/serce Królowej Matki zaczęło bić w jakimś akceptowalnym rytmie, Królowa Matka opuściła szpital, a potem, cóż, nie miała głowy, by zajmować się uzupełnieniem braków w lekturze współczesnych młodych pisarek.

Tym bardziej ucieszyła się odkryciem, że na Krakowskich Targach Książki Martyna Raduchowska będzie podpisywać "Szamankę..." na tym samym stanowisku, co Marta Kisiel.  Ucieszona Królowa Matka nabyła Dzieło, odstała swoje w kolejce po autograf i, cała szczęśliwa, przystąpiła do lektury natychmiast po wejściu do autokaru linii Kraków-Toruń, a kontynuowała ją w Domu w Dziczy, produkując przy okazji swój pierwszy Łapacz Snów (chociaż zdecydowanie nie taki ładny jak ten, co występował w książce).


Po czym Lektura dobiegła końca, a Królową Matkę trafił szlag, została bowiem z z przeczytaną książką w dłoni i z opowieścią, która się dopiero zaczynała.

Co starsi (stażem) Czytelnicy pamiętają być może, jak Królowa Matka znęcała się nad Katarzyną Michalak oraz wydawnictwem Znak, które wykonało ten sam manewr w przypadku "Ogrodu Kamili". Różne wyrazy rzucała ona pod adresem wydawnictwa, które nie uprzedziło czytelników, że kupują tak naprawdę część pierwszą i jeżeli chcą się dowiedzieć, jak się całość skończy będą musieli nabyć drugą, a kto wie, może i trzecią. A znęcała się wszak nad AłtorKasią, której wytforry jej w ogóle nie poruszyły i nie zainteresowały, przeciwnie, srodze wynudziły, znęcała się w czynie społecznym niejako, z myślą o osobach, które nabyły rzecz drogą kupna dla siebie z upodobania albo na prezent ze względu na okładce, nie uprzedzone nawet najmniejszym "ciąg dalszy wkrótce nastąpi" malutkim druczkiem na stronie tytułowej.

Ale tu!!! Po interesującej lekturze! Po polubieniu bohaterów, po akcji, co zaczyna się toczyć jak śniegowa kula! Królowa Matka runęła na Allegro, figa, "Demon luster" był nieosiągalny, runęła na stronę wydawcy, która enigmatycznie poinformowała ją: "druga część "Szamanki od umarlaków" wkrótce", w Domu w Dziczy zabrakło woreczków do oddychania ku ukojeniu nerwów, a mściwa chęć, by napisać reckę "Szamanki..." pod tytułem "Martyna Raduchowska Katarzyną Michalak urban fantasy" rosła jak ciasto drożdżowe na przytulnie ciepłym piecu.

Królowa Matka żelazną dłonią ujęła za pysk złą część swej natury i - zrezygnowana nieco - zaczęła czekać na "Demona Luster", odliczając dni do 28 lutego, aż tu nagle pewnego dnia w styczniu, dość nieoczekiwanie dostała maila od Wydawnictwa Uroboros  z pytaniem, czy nie byłaby zainteresowana otrzymaniem którejś z lutowych premier do recenzji. A wśród premier - "Demon Luster". PONAD TRZY TYGODNIE WCZEŚNIEJ!!!

Królowa Matka odpisała, że tak! jak najbardziej! byłaby zainteresowana!, otrzymała swój egzemplarz na początku lutego, miłośnie przystąpiła do lektury i teraz będzie wyłuszczać swoje wszystkie (albo prawie wszystkie) przemyślenia, usiłując jednocześnie nie spoilerować, co łatwe nie będzie.


Przede wszystkim dlatego, że czytać ze zrozumieniem części drugiej (którą "Demon Luster" niewątpliwie jest) bez znajomości części pierwszej się nie da (to znaczy, na pewno się da, ale łatwe to nie będzie), i jeżeli któryś z Szan. Czyt. pragnie zanabyć utwór niech się nastawia na dwupak.

A skoro tak to w recenzowaniu części drugiej nie da się tak całkiem uniknąć spoilerów ze względu na konieczność chociaż minimalnego streszczenia części pierwszej.

No to lu, Królowa Matka będzie streszczać. Oględnie. Taką ma przynajmniej nadzieję.

Otóż jest sobie pewna Ida. Ida ma dziewiętnaście lat, wiernie towarzyszącego jej Pecha i imponujący, czarodziejski rodowód. Pochodzi z szacownego rodu czarodziejów, który to ród może poszczycić się dłuuuuuugą linią magów o nieskazitelnie magicznej krwi i takichż zdolnościach.

Niestety, Idy te zdolności nie dotyczą. W najmniejszym stopniu. Jest tak niemagiczna, jak tylko można być, zdesperowani rodzice poddają ją licznym próbom, a to zawieszą nad jakąś przepaścią, a to zmiękczą schody tak, że ich wychuchana jedynaczka utyka w nich po kolana, a to napoją ją jakimś eliksirem, a to rzucą jakimś urokiem, słowem - robią rzeczy, które normalne, magiczne dziecko albo by zauważyło i ominęło, niewykluczone, że z radosnym chichotem, albo by nie nie podziałały. Ponieważ na Idę działają rodzice muszą ostatecznie pogodzić się z faktem, że ich jedyna córka nie ma w sobie ani krzty magicznych zdolności i przeznaczają jej jedyną drogę przewidzianą dla niemagicznych córek czarodziejów - żony jakiegoś czarodzieja wysokiego rodu i matki jego (z dużym prawdopodobieństwem magicznych) dzieci.

Idy taka kariera nie interesuje. Posiadanie magicznych talentów też zresztą nie. Idę interesuje bycie normalną dziewczyną, studiowanie normalnego kierunku na normalnym uniwersytecie, chadzanie do kina i na imprezy z normalnymi znajomymi, zaprzyjaźnianie się oraz szeroko pojęte normalne życie. Postanawia ona zatem uciec z domu, zamieszkać w jakiejś sympatycznej odległości od magicznej rodziny, podjąć studia i mieszkać, jak normalny człowiek, w akademiku.

I zacząć wreszcie normalnie żyć.

Niestety.

Dość szybko wychodzi na jaw, że wróżbitką oraz czarownicą może Ida i nie jest.

Nie oznacza to jednakże, że nie ma żadnego talentu.

Okazuje się, że Ida jest szamanką od umarlaków, a więc kimś pomiędzy medium a banshee. Jako medium - widzi zmarłych ludzi. Jako banshee - potrafi przewidzieć czyjąś śmierć. Nie ma wpływu na to, czyj zgon przepowie, ale z chwilą, w której doznaje wizji, staje się odpowiedzialna za duszę przyszłego zmarłego. Ma obowiązek ją chronić i zadbać, by bezpiecznie trafiła w zaświaty. Osobiście odpowiedzialna jest za to, by przeprowadzić zmarłego na drugą stronę Rzeki. Zaniedbanie tego obowiązku  skutkuje utratą przez nią kawałka jej własnej duszy. Trudno powiedzieć czy dar ten jest dla Idy błogosławieństwem czy przekleństwem; chyba raczej tym drugim, bo rzadko zdarza się by medium do tego stopnia pozbawione było powołania, z awersją do duchów i niechętne uczeniu się czegokolwiek, co jest związane z byciem medium, z duchami, umarłymi, zaginionymi duszami i tymi wszystkimi rzeczami równie dalekimi od normalności co czary.

Idę żegnamy w chwili, gdy wpada w prawdziwe tarapaty. Dusza człowieka, którego miała przeprowadzić na drugi brzeg, znika w Świecie za Lustrami, Ida składa nieśmiertelną przysięgę, której niedotrzymanie skutkuje rozmyciem się jej duszy w Nicości, dziewczyna musi zawitać do bram piekieł, aby odnaleźć powierzoną jej duszę, a ponadto włóczy się za nią harpia, dzień i noc wyjąc potępieńczo. Że o funkcjonariuszach Wydziału Opętań i Nawiedzeń nie wspomnimy. Oni nie wyją co prawda, ale utrudniają, co się da oraz są nieprzyjemnie podejrzliwi.

Od pierwszej chwili "Demona Luster" wszystko się coraz bardziej komplikuje. Ida musi rozwiązać sekret tajemniczych zniknięć czarownic i czarodziejów, coraz częściej nawiedzające ją koszmary nie dają dziewczynie spać, a jeśli już zasypia jej Dar podsuwa mroczne wizje - wspomnienia, które stanowią klucz do rozwiązania zagadki. Pojawiają się nowi przeciwnicy, Nicość niecierpliwie przebiera nogami... czy Nicość ma nogi? No, w każdym razie Nicość łapczywie łypie na Idę i nie może się doczekać, aż ją pochłonie, a w dodatku Pech tylko czuwa, by uderzyć w odpowiednim (dla niego oczywiście, a więc jak najmniej odpowiednim dla Idy) momencie. Na drodze dziewczyny staje tytułowy Demon Luster, a Wydział Opętań i Nawiedzeń też dokłada swoje, żeby Idzie nie było w życiu za lekko i sympatycznie.

Zaprawdę powiada Wam, Kochani Czytelnicy, Królowa Matka - warto było tyle czekać! To już inna historia, przez ten okres zmieniła się nie tylko główna bohaterka, ale i autorka. Świat przez nią wykreowany stracił kanty, wszelkie niedokładności, wszelkie niedoskonałości, niedopowiedzenia i luki. Zostały wyjaśnione, wyprostowane, wygładzone, a wszystko w sposób nienachalny i daleki od łopatologicznego - po prostu dopiero przy lekturze "Demona Luster" widać, że "Szamanka od umarlaków" jest częścią pierwszą i jako cześć pierwsza powinna być czytana. "Szamanka..." podobała się Królowej Matce na tyle, by gryźć palce z niecierpliwości w oczekiwaniu na drugi tom i wymyślać Autorce od Katarzyn Michalak urban fantasy. Ale "Demon luster"... o, to już zupełnie co innego. Inna liga. Historia nadal jest zabawna, ale o wiele bardziej  mroczna, dojrzała i dorosła, i bardziej trzyma w napięciu oraz zaskakuje zwrotami (bardziej dopracowanej) akcji. Królowa Matka spodziewała się co prawda dobrej książki. A dostała lekturę zaprawdę pierwszorzędną.

Bohaterowie przechodzą metamorfozę. Wszyscy. Bardzo wiarygodnie, bardzo łagodnie, dokładnie tak, jak w życiu - dojrzewają (nawet Tekla - chociaż może słowo "dojrzewa" brzmi w tym wypadku wręcz nietaktownie, w końcu mówimy o osobie, która ma ponad dwieście lat i od dłuższego czasu nie żyje, a tu proszę Martyna Raduchowska pokazuje nam, że i taka osoba potrafi się zmienić).

Za wielki plus tej powieści Królowa Matka uznaje fakt, że prawie każdego jej bohatera można... może nie polubić, ale zrozumieć. I nawet, jeśli rozumiejąc - nie usprawiedliwiamy, to możemy im chociaż współczuć. Królowa Matka współczuła nawet tytułowemu Demonowi. Może nawet zwłaszcza jemu. To wielki dar i niezwykła umiejętność, bardzo rzadka <rzekła ze znawstwem Królowa Matka, której ostatnie doświadczenia literackie nie pozwalały podziwiać podobnego zjawiska w innych czytanych przez nią powieściach>.

Szalenie podobało się Królowej Matce wykreowanie świata równoległego ("Trochę jak w Harrym Potterze!" - ucieszył się Pan Małżonek, i rzeczywiście jest to trochę tak jak w "Harrym Potterze" z Ministerstwem Magii i Wydziałami do Spraw Mugoli, ale o wiele, wiele lepiej), trochę tak, jakby na nasz, banalnie niemagiczny świat nałożyć kolorowy filtr, lepiej tego Królowa Matka wyjaśnić nie umie, cały magiczny świat w doskonałej harmonii egzystujący wraz z tym niemagicznym, właściwie na tych samych zasadach i według tych samych reguł, i może dlatego nie wchodzący nam w drogę i niezauważalny dla nas, niemagicznych, niespostrzegawczych osobników.

Ale naj-naj-najbardziej w "Demonie Luster" (i już w "Szamance od umarlaków" zresztą też) podobało się Królowej Matce podejście do magii.

Podejście do magii jest bowiem tym, co najczęściej Królową Matkę denerwuje w tak zwanej popkulturze.

Zapewne wszystkim znany jest motyw nastolatka albo innego Gieniusza, który dopada gdzieś Starą, Omszałą Księgę, otwiera ją na chybił trafił, natrafia na Zaklęcie (najlepiej rymowane, jak sarkastycznie mawia Pan Małżonek - nie-rymowane nie zadziała) oraz Wyrysowany Pentagram. Następnie Gieniusz przerysowuje Pentagram na Starej, Drewnianej Podłodze, wypisuje Cyferki i Literki, wygłasza Formułkę amerykańską łaciną ("Mitejres meus ejnime liberare!") i voila, mamy maga, szamana i demonologa w jednym. I do takiego pryszczatego Gieniusza przybywa demon, i go słucha. Istota, która mogłaby go rozedrzeć na strzępy, która umiałaby unicestwić go jednym tchnieniem, której głos jest jak wicher, a spojrzenie jak rozbłysk Słońca, odwieczna, potężna i groźna słucha smarkatego studenciaka tylko dlatego, że ten przeczytał jedną książkę, narysował wzorek na podłodze i powiedział: "Ejw, Sizar". Królowa Matka wie oczywiście, że potem ten demon się zbuntuje i tak dalej, co nie zmienia faktu, że pod koniec filmu/ książki/ serialu/ czegośtam i tak mu pryszczol skopie dupę i zamknie w klatce albo odeśle w niebyt za sprawą jeszcze ładniejszego wzorka  na podłodze i jeszcze fajniejszego zaklęcia.

Królową Matkę nawet we wspomnianym "Harrym Potterze" denerwowało, że nauka magii polegała w dwóch pierwszych tomach w sumie tylko na machnięciu różdżką i wyklepaniu zaklęcia (i tak, wie, że upraszcza).

Otóż zapomnijcie o tym w przypadku "Demona Luster".

Magia w "Demonie Luster" jest zupełnie inna.

Królowa Matka zaryzykowałaby stwierdzenie, że prawdziwa.

Potężna, mroczna i zdecydowanie nie służąca zapewnieniu rozrywki. Zapomnijcie o wywoływaniu duchów przy świeczce, zapomnijcie o robieniu amuletów na szczęście, zapomnijcie o używaniu magii tak, jak się używa przypraw do poprawienia smaku potrawy albo telefonu, pilota do telewizora, jakiegokolwiek sprzętu, który poprawia naszą jakość życia, i który można odłożyć, gdy nie jest już potrzebny albo się znudzi. Magia nie jest czymś, co można odłożyć na bok, gdy się znudzi albo jest już niepotrzebna. Jest mroczną, niepohamowaną siłą, z którą pracować mogą tylko osoby doskonale wyszkolone, świadome, z jak niebezpieczną materią obcują i wiedzące, że są wobec tej siły po prostu pyłkiem. Jest mocą, która, raz uwolniona, znajdzie każdą szparę, by wcisnąć się do twojego życia i zrobić, co chce. Jest jak rwąca rzeka, możesz tylko patrzeć i wmawiać sobie, że potrafisz ją kontrolować. Wymaga szacunku i podejścia z bojaźnią. Nie jest czymś, czym można się bez konsekwencji zajmować, a na pewno nie czymś, czym można się bawić.

Właściwie cała historia opowiada o konsekwencjach użycia magii dla własnych, samolubnych potrzeb. O konsekwencjach traktowania jej czysto użytkowo. Z chciwości, ciekawości, rozpaczy - ale zawsze egoistycznie. Tak, jak pod żadnym pozorem traktować się jej nie powinno.

A przy tym jest to historia opowiedziana sprawnie, tam, gdzie trzeba - poważnie, tam, gdzie można - dowcipnie, z napięciem umiejętnie stopniowanym, logicznie splecionymi motywami i domkniętymi wątkami.

Za możliwość przeczytania "Demona Luster" Królowa Matka bardzo dziękuje Wydawnictwu Uroboros.

A za możliwość spotkania z polubionymi już wcześniej (a także z nowymi, których lubić dopiero się uczyła) bohaterami, szansę towarzyszenia im w ich przygodach oraz za możliwość przyglądania się, jak ciekawy pomysł doczekuje się kontynuacji i nie zostaje zmarnowany - Martynie Raduchowskiej.

Naprawdę bardzo.


PS. Ale za notkę na "Ciąg dalszy wkrótce" na "Szamance..." byłaby wdzięczna :).

23 komentarze:

  1. Ja tu szedłem cały w strachu, że KM walcować będzie, luki fabularne wytykać oraz błędy gramatyczne, więc ulgę poczułem, że KM posłużyła się jedynie clickbaitem :D Na trzecią część też czekam, bo nie ma tak, żeby nie było trzeciej, c'nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak ja mogę błedy gramatyczne wytykać, jak ja nie wiem, co to jest imiesłów jakiśtam, którego nadużywam :D!

      Miło mi, że ci się clickbaicik spodobał ;).

      A trojcu Boh ljubit, wiadomo!

      Usuń
    2. Ljubit, ale autorka coś mówi, że najpierw inne rzeczy napisze, zanim do Idy wróci. Może by tak KM presję wywarła?

      Usuń
    3. A gdzie ja tam jakoweś presje, panocku, ja prosta kobicina z zadupia, panocek wybacy, jestem!...

      Usuń
    4. Takie kobiciny mają zadziwiająco sporą siłę przebicia, pani kochana :D

      Usuń
    5. Racja, wystarczy spojrzeć do Pratchetta, na te wszystkie proste, dobre kobieciny, laboga.

      Usuń
  2. Ja czytałam obie części już jakiś czas temu, ale pamiętam, że obie mi się podobały. Cieszę się, że tym razem podzielam gust Królowej ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy druga bardziej? Bo są dwie szkoły :).

      Usuń
    2. A nie, wolałam pierwszą. Z pełną świadomością, że jestem wielbicielką lekkiej urban fantasy, bez dużej dawki mroczności. Czyli doceniam kunszt autorki, ale ;)
      W ogóle jestem w stanie wiele wybaczyć autorom, którzy potrafią mnie rozśmieszyć albo tworzyć dowcipne dialogi (dlatego boję się, Królowa w końcu weźmie się za Dorę Wilk, którą uwielbiam, a na pewne nieścisłości wolę nie zwracać uwagi).

      Usuń
    3. Och, nawet, jeśli mi się Dora Wilk nie spodoba to o niej nie napiszę ;). Pewnie nie wynika to z mojej dotychczasowej działalności blogowej, ale ja nie lubię pisać o ksiązkach, które mi się po prostu nie podobają. W takim wypadku uznaję po prostu, że różnię się gustem od innych osób, które róznią się gustem ode mnie, do czego obie strony mają prawo :).

      Znęcać się zaczynam jak mnie poteżnie trzepnie :D.

      Usuń
  3. "Szamankę" i "Demona" wydała jako pierwsza Fabryka Słów, daaaawno temu, oderwać się nie mogłam, jak czytałam. I z utęsknieniem czekam na drugą część "Łez Mai". Czekam, czekam i doczekać się nie mogę... buuuu...
    cytrynka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem stuprocentowo pewna, ale majaczy mi się, że chyba wyjdą...

      Usuń
  4. Zaczelam pierwsza czesc czas jakis temu, nie porwala mnie specjalnie wydala sie taka troche szkolna. Nie do tego stopnia co ksiazki Bialoleckiej, ale mimo wszystko. Po prostu mialam wrazenie, ze nie jestem w targecie, chociaz zabawnie bylo momentami. Ale widze ze drugie wydanie zmienione no i entuzjazm Krolowej Matki taki zarazliwy, ze chyba sie skusze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Je też nie jestem w targecie i pierwszy tom zaczęłam dlatego, ze nie miałam nic do czytania :D. I zupełnie bez przekonania. Ale spodobało mi się na tyle, że chciałam sprawdzić, jak to się skończyło.

      No i, jak pisałam w recenzji, drugi tom bardziej mi się podobał, jest moim zdaniem lepszy, dojrzalszy, bez kantów, chociaż - paradoksalnie - trudniej było mi się w niego wciągnąć. Ale potem bardzo doceniałam, bardzo.

      Tym niemniej to moje prywatne zdanie, subiektywne, i nie obowiązujące wszystkich :). (pamiętaj, że ja nie lubię polecać książek, bo zawsze się boję, że robię to źle)

      Usuń
    2. Wciaga podstepnie bardzo, spodobalo sie :) Najpierw wrocilam do Szamanki przekonana ze to niedokonczone. A najsmieszniejsze jest to, ze goodreads twierdzi ze przeczytalam pierwszy tom (nie wystawiam gwiazdek ksiazkom, ktorych nie przeczytalam w calosci) a pamietam tylko poczatek. Musialo sie rzeczywiscie duzo zmienic, bo i lektura przyjemniejsza jakas. Drugi rzeczywiscie ciekawszy.

      Usuń
  5. Taka recenzje Krolowa Matka "walnela", ze az przeklikalam na Amazon, coby sprawdzic, czy to cudo jest dostepne. Jest pierwsza czesc (druga niestety nie, buuu... :(), cena jak za zboze, ale chyba sie skusze! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak za zboże to może nie kupuj? Bo co będzie, jeśli ci się nie spodoba i ja zostanę winna twoim głodnym dzieciątkom oraz zubożałej rodzinie?!!!

      Usuń
    2. Ebooki sa i w normalnej cenie, bynajmniej nie zbozowej :)

      Usuń
  6. Zanim się skuszę na cześć drugą, to mam pytanie zasadnicze, czy główna bohaterka trochę wydoroślała? Bo ja trochę za stary jestem na okresowo nafochaną i arogancką gównażerię (prawdopodobnie dlatego że sam taką gównażerią byłem ;) )
    I jednej rzeczy nie jestem w stanie łyknąć, dziewiętnastolatka, studentka, czas, zakładam, nam współczesne i nie ma komórki, no heloł

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wie doktor, że chyba wydoroślała. Jakoś tak w pierwszej części wydawała mi się smarkata (nawet niegłupia jak na swój wiek, ale zdecydowanie postrzelona), w drugiej nie miałam tego wrażenia. Bardziej przypominała mnie samą. Umysłowo. Może to oznaczać, że jestem umysłowo smarkata, oczywiście, ale przychylam się raczej ku wersji o jej dorośnięciu :).

      I ma komórkę ;).

      Usuń
  7. Wreszcie przeczytałam! Długo to trwało (problemy rodzinne ) ale skończyłam.Podobało się bardziej niż pierwsza część, którą czytałam dawno temu.Tak dawno,że słabo pamiętam treść ale druga część wydaje mi się bardziej dopracowania i jakaś taka doroślejsza.Stanowczo muszę sobie przypomnieć Szamankę od umarlaków,jest gdzieś w stosach książek w starym mieszkaniu. Teraz czekam na nową powieść M.Kisiel.Oj,jak bardzo czekam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Królowo, czyżby w tej książce bohaterka, na domiar złego kobieta rodzaju żeńskiego, zrobiła coś samodzielnie, bez Zgody i Pozwolenia samca rodzaju męskiego, na którego ramieniu przystoi jej wisieć po wsze czasy? :o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I owszem, nie raz, a czasem wręcz WBREW zyczeniu samca (który, co trzeba przyznać, nie jest aż tak samczy znowu, a - i to jeszcze lepsze - nie jest bohaterki partnerem w romantycznym tego słowa znaczeniu, tylko przyjacielem. Rzadka rzecz!).

      Usuń