Pod nocą srebrno-modrą
Jak gdyby innych kwiatów nie było
I wcale być nie mogło...
Julian Tuwim - jak się ku własnemu zaskoczeniu właśnie przekonała Królowa Matka - wyrasta na tego poetę, który najwyraźniej napisał wiersz na każda przyrodniczo-krajobrazową okazję :). Zwlaszcza na te połączoną z uczuciem zachwytu. Ciekawe, nie jest nawet ulubionym poetą Królowej Matki...Królowa Matka kocha akacje. Dobra, dobra, wie, że to, co ona kocha to są "robinie akacjowe" ((Robinia pseudoacacia L.), ale tak samo, jak bez to jest dla niej bez, a nie lilak (Syringa vulgaris L.), tak akacja jest akacją, a nie żadną robinią.

Tuż za brzeźniakiem, widocznym z bocznego okna jej pokoju, brzeźniakiem otoczonym pasem sosen, rośnie kilka wielkich drzew akacjowych, obecnie wyglądających jak gigantyczne, białe pompony na wątłych nóżkach. Królowa Matka nie widzi ich z okien. Ale czuje. Co roku o tej porze czuje powodujący zawrót głowy, słodki, zachwycający zapach, i co roku o tej porze zastanawia się, co zrobić, żeby te kwiaty o tak zniewalającym zapachu jakoś utrwalić, przerobić, by móc ich użyć (i kto wie? może wypuścić nieco zaklętej w nich woni?) zimą, gdy na świecie zimno, ciemno, nic nie kwitnie i nic nie pachnie. Owszem, zawsze wiedziała, że kwiaty akacji można jeść smażone w cieście naleśnikowym, ale to jej nie zadowalało. Chciała mieć akacje w słoiku, ot co! I wreszcie, zainspirowana tym wpisem postanowiła zrobić akacjowy sok według tego samego przepisu, którego co roku używa robiąc syrop z kwiatów czarnego bzu (będzie o nim w swoim czasie, proszę w to nie wątpić :)). Ostatecznie, skoro mogą istnieć akacjowe lody, skoro może istnieć akacjowy przecier, więc czemu nie akacjowy sok?Powodowana ta myślą, w pewien piękny, majowy ranek Królowa Matka ujęła w dłoń koszyczek i udała się w las, skąd powróciła w oparach pięknego zapachu i z zadawalającym łupem w koszyczku. Następnie cały łup oskubała i zapewnia, że skubanie róż, mniszka i dzikiego bzu, czyli wszystkiego, co Królowa Matka skubała do tej pory to jest mały pikuś i radosna rozrywka w porównaniu z katorżniczą robotą, jaką jest pozbawianie szypułek akacjowego kwiecia. Nic to. Królowa Matka oskubała, co trzeba, wyszło jej równo dwa litry płatków, zalała płatki oraz porządnie wyszorowaną, pokrojoną w cienkie plasterki cytrynę półtora litra gorącej wody, po czym odstawiła rzecz na 24 godziny i poszła odpoczywać.
Gdy odpoczęła, odcedziła płatki, wycisnęła je przez gazę i wyrzuciła, a do pozostałego płynu dodała 30 dkg cukru i łyżkę cukru waniliowego, zagotowała całość, pogotowała przez pół godziny, po czym przelała do wyparzonych butelek i zapasteryzowała krótko, bowiem, jak gdzieś doczytała, pasteryzowanie w tym wypadku pozbawia wyrób trawiastego smaku.
A teraz przyjdzie jej tylko czekać na zimę, by się przekonać, czy to prawda :).
I czy syrop nadaje się do picia ;D.
A jeśli tak, to czy udało jej się zatrzymać zapach maja na dłużej...
























