Strony

poniedziałek, 29 stycznia 2024

"Wisienka na torcie" Aurélie Valognes

A dziś post z serii: "Jeśli kiedykolwiek najdzie Was ochota - jako i mnie naszła - na przeczytanie czegoś bezpretensjonalnego, uroczego, nie wywracającego Waszego jestestwa na nice, ale łagodnie dopełniającego dzień, zabawnego i przyjemnego, wybierzcie raczej coś innego".

Życie jest źle zorganizowane, wiadomo. Człowiek ma te 30-35 lat i sporo planów, marzeń i zamiarów, na realizację których przez pracę i inne obowiązki nie ma czasu, a potem - myk! - i  się ma  tych lat 65, i choć zyskuje się wolny czas, to często brakuje pomysłu, jak go spożytkować…To jest właśnie przypadek bohaterów "Wisienki na torcie",  Bernarda i Brigitte, którzy od blisko czterech dekad tworzą trwałe małżeństwo, odchowali dzieci, mają wnuki, i...

Odkąd Brigitte przestała pracować, cieszy się odzyskaną wolnością. Potrafi i chce ją wykorzystywać, zacieśnia kontakt z mieszkającymi w Paryżu wnuczętami, spotyka się z innymi paniami na emeryturze, pomaga jako wolontariuszka w domu spokojnej starości, plus, wiadomo, gotowanie, oporządzanie ogrodu, utrzymywanie w porządku sporego domu... 

Dramatem okazuje się emerytura męża. Bernard bowiem nie może się pogodzić z zamianą garnituru na domowe kapcie i jest gotów na wszystko, by odnaleźć sens życia. "Da przy tym swojemu otoczeniu do wiwatu!", jak głosi opis na okładce, nie dodając przy tym, że czytelnikom nasz Bernard też da do wiwatu, i kto wie, czy nie bardziej, niż otoczeniu.

Jeśli dodać do tego zabiegane dzieci na skraju załamania nerwowego, rezolutne i pełne energii wnuki oraz zatruwających życie sąsiadów… Czy może być coś gorszego niż emerytura?



I, cóż...

Średnie to było bardzo, choć nie wykluczam, że przeszkadzał mi język, niezwykle... szkolny. momentami - a właściwie, ekhm, jednym długim momentem - czułam się, jakbym czytała szkolną czytankę. A ja, co do znudzenia podkreślam, być może traktując rzecz jako usprawiedliwienie mojego upierdliwego czepiania się, jestem wrażliwa (czasem myślę, że nadwrażliwa, wzdech) na melodię języka. Być może to wina tłumaczki, może rzecz po prostu jest źle napisana, tego nie wiem. Łopatologiczne do bólu, napisane metodą: "Tu macie, drodzy czytelnicy, dialog, a pod dialogiem pani autorka dokładnie wam wytłumaczy, o czym ten dialog był i co macie na jego temat myśleć". I tak PRZY KAŻDYM. Rzecz nie do zniesienia nawet w małych dawkach, w dużych po prostu dławi.

Humor slapstickowy (sąsiedzi bohaterów, przerysowani do bólu, brrr!), którego nie trawię z zasady, a już na pewno nie w takich ilościach. 

No i - last but not least - nie chce mi się wierzyć, że autorka ma małe dzieci. Podobno ma, czego z niemałym zdumieniem dowiedziałam się z notatki biograficznej. Te książkowe (moim skromnym zdaniem, z którym można się intensywnie nie zgadzać) cierpią na coś w rodzaju rozdwojenia jaźni - z jednej strony wygłaszają długie, napuszone, rojące się od skomplikowanego słownictwa i takiejż budowy zdań przemowy ("Po pierwsze, temat nie jest ciekawy, tylko zatrważający. Po drugie, nie ma jednego kontynentu z plastiku, tylko pięć na całej planecie. Na próżno wysyła się statki, żeby zbierały śmieci unoszące się na powierzchni, to tylko kropla w morzu. Na jeden wyłowiony kilogram masz dziesięć ton odpadów wrzucanych w tej samej chwili", te rzeczy). Przemowę wygłasza siedmiolatek, którego senior rodu wysłuchuje nabożnie, zadziwiony, och, jak wiele może się od wnuków nauczyć, on, taki staroświecki, ach, i niemądry!!!, po czym dosłownie chwilę później na widok dzikiego wysypiska  w lesie ten sam siedmiolatek pyta: "Czy to sroczka przyniosła?" (bo sroczki, że wyjaśnię - podobnie  jak i mnie wyjaśniono, nie byłam bowiem na tyle bystra, by zrozumieć, co ma wspólnego dzikie wysypisko z ptactwem z rodziny krukowatych - kradną i chomikują to, co ukradły, więc pewnie ta góra śmieci to ich zachomikowane skarby, tjaaaa...).

Plus bohaterowie dokładnie tacy, jak we wspomnianych czytankach szkolnych, no ale dokładniusio. Styl autorki, znowu, bardzo w rodzaju: "To jest Bernard, Bernard jest irytujący. To są sąsiedzi Bernarda i Brigitte, nie lubimy tych sąsiadów, są nieprzyjemni w obyciu. Dlaczego? No bo tak, nie wnikamy, nie drążymy, płynnie przechodzimy do kolejnych zarysowanych grubą krechą bohaterów. To wnusio Bernarda, bystry nad podziw. A to wnusia, jest, eeee... no, jest". Przy czym Brigitte jest do zniesienia, ale Bernard, który ma 65 lat zachowuje się, jakby miał rzeczywiście 65 lat, ale w latach 50-tych. Zajęty tylko pracą zawodową, myśleniem o pracy zawodowej i snuciem planów, jak by tu powrócić do pracy zawodowej nie robi nic innego, nie sprząta, nie gotuje, zakłada, że wszystko wokół niego robi się samo i wielce jest zdziwiony, że tak nie jest, stawia opór wobec... no, wszystkiego, on nie będzie robił zakupów, bo nie, nie będzie jeździł na rowerze, bo nie, nie pójdzie do lekarza, bo lekarz mu mówił, że powinien o siebie zadbać, a on jest przecież zadbany!!! Dzisiejszy świat jest fuj, ekolodzy są fuj, feministki są fuj (a feministką jest jego synowa, i, jak to w czytankach dla dziatwy bywa, dysponuje pełnym zestawem stereotypowych cech feministycznych - no, minus posiadanie męża i dzieci - , bo gdyby nie to to jeszcze by nam zniuansowanie postaci niechcący wyszło, i co by wtedy biedny czytelnik, nie uświadomiony, co ma myśleć, zrobił). Na ekologię nawraca dziadzia wspomniany wyżej wnuczek, i - jak sama posiadam dzieci, którym szeroko pojęta wymowność nie jest obcą (chociaż Potomek Starszy w klasach 1-3 regularnie miał w ocenie opisowej uwagę: "Dziecko posiada mały zasób słów, proszę z nim ćwiczyć", więc być może się nie znam) - tak sztuczność jego wypowiedzi zgrzytała mi w uszach, aż się bałam o stan moich bębenków i trąbki Eustachiusza.

Idea życia ekologicznie i troski o planetę jest chwalebna, ale gdybym chciała poradnika na ten temat, to bym przeczytała poradnik. Od powieści wymagam ciut (bardzo duże "ciut") czegoś innego.

W sumie aż tak, by rzecz trafiła na elitarną listę "Czytam, żebyście wy nie musieli" to źle nie jest, ale... i tak nie polecam.

6 komentarzy:

  1. Oj,nie brzmi to najlepiej...
    Ja polecam to lekkie i zabawne:https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5060868/nieboszczyk-wedrowny
    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest najlepsze.

      Mówisz, że "Nieboszczyk" jest czytable? Przyznam, że moje doświadczenia (no, jedno doświadczenie) z pisarstwem pani Kapsy nie napawa mnie optymizmem...

      Usuń
  2. Muszę wyznać, że ciężko mi ostatnio znaleźć coś ..."bezpretensjonalnego, uroczego, nie wywracającego (...) jestestwa na nice, ale łagodnie dopełniającego dzień, zabawnego i przyjemnego", choć już miałam krótkotrwałą nadzieję, która niestety zgasła po doczytaniu pierwszego zdania;)) Szkoda... Miałam przelotną i urwaną chwilę przyjemności z książką "Wtem denat" Mart Kisiel, którą to książkę specjalnie zamówiłam sobie pod choinkę, jednakże okazało się, że w moim egzemplarzu brakuje ze 40 stron... Choć jednak nawet gdyby tych stron nie brakowało, to całkowicie usatysfakcjonowana bym nie była... Wygrzebałam w bibliotece "Analfabetkę, która potrafiła liczyć", całkiem przyzwoita. I teraz jestem w dalszych poszukiwaniach, przegryzanych "Światem Dysku" po raz siedmiotysięczny (pokochałam Pratchetta dzięki Tobie, przypominam;)) Poleć coś, błagam - coś, co nie będzie rozjeżdżało mózgowia, coś co nie będzie dołowało i rzeczywiście będzie bezpretensjonalne i urocze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Legendy i Latte" Travisa Baldree. I "Wypieki defensywne" T.Kingfisher możesz spróbować, może chwyci :).

      Usuń
    2. Plus jestem wielbicielką Mileny Wójtowicz, chociaż wiem, że nie wszyscy podzielają mój entuzjazm, ale jeśli miałabym polecić coś bezpretensjonalnego i miłego w czytaniu (i zabawnego) to, wyznam, pierwsze, co mi do głowy przyszło :). Ale będę myślec dalej i dopiszę, jesli przyjdzie cos jeszcze!

      Usuń
  3. O dzięki Ci, Królowo! Wypożyczyłam Wojtowicz, może też mi wejdzie;)

    OdpowiedzUsuń