niedziela, 28 listopada 2021

Efekt pandy" Marta Kisiel

No więc taka sytuacja jest. Zdrowotność człowiekowi siada tak, że czuje własne serduszko w gardle i zastanawia się, czy to zawał, globus histericus, który skutkiem długotrwałego stresu dławi mię jak tę biedną stryjenkę Emilię, czy może, no nie wiem, rak krtani. Potomki częściowo w szkole, a częściowo na nauce zdalnej, i nie ma tak dobrze, żeby wszystkie jednakowo, nienienienie, to by było zbyt duże ułatwienie w życiu, każde z osobna przechodzi na zdalne i wraca na stacjonarne bardzo się starając, żeby, nie daj bogowie, nie zahaczyć o zdalne/stacjonarne braciszka nawet jednym dniem. Dodajmy do tego chorą przewlekle matkę, której jakąś opiekę wypada zapewnić w te dni, w które zdalne nauczanie Pacholątek trzyma człowieka z dala od domu rodzicielki. A poza tym normalka, inflacja, galopujące ceny benzyny, pandemia, zaciskanie pasa, by starczyło do pierwszego, ten codzienny taniec na wulkanie. I, jakże mogłam zapomnieć, listopad. Ciemno, gdy się człowiek budzi, ciemno, gdy wraca do domu po całym dniu w Cywilizacji, a jak nie wyjeżdża do Cywilizacji, to też ciemno, bo szare chmury wiszą nad światem tak nisko, że - zdałoby się - wystarczy wyciągnąć rękę, by ich dotknąć. Gdyby się miało dość energii, by tę rękę wyciągać, a zazwyczaj się nie ma, bo to przecież listopad i każdą iskiereczkę energii człowiek przeznacza na to, by się zwlec z łóżka, zająć Pacholątkami i własną mamusią oraz nie umrzeć na zawał łamane przez globus histericus, a nie na to, by chmury macać.

I na to wszystko wkracza Marta Kisiel, cała w bieli, i z 


"Efektem pandy" w dłoniach.

Akcja "Efeku pandy" zaczyna się kilka miesięcy po "Dywanie z wkładką". Do Polski przyjeżdża dość niespodziewanie niejaka Briżit Roulon, czyli matka Tereski, na stałe mieszkająca we Francji. Lecz zamiast, jak zwykle, po kilku dniach roznoszenia w proch i pył uporządkowanego życia córki niczym jakieś niewielkie, ale zdeterminowane tornado, odlecieć do Francji, do męża, przy niedzielnym śniadaniu beztrosko (i nie zwracając uwagi na zgłaszane zdania odrębne) informuje rodzinę, że załatwiła dla siebie, córki i wnuczki, a nawet dla Pindzi, również, bądź co bądź, stworzenia rodzaju żeńskiego, babski wypad do spa. A że akurat w tym momencie wpada z wizytą teściowa Tereski, Mira, ją również dołącza do ekipy.

Relaksujący pobyt w wypasionym SPA jest zaplanowany co do szczegółu, wszystko zda się, dopięte na ostatni guzik, a nasze bohaterki - w każdym razie część z nich - bardzo potrzebują odpoczynku po przejściach sprzed kilku miesięcy.

Ale, zdaje się, odpoczynek ten nie jest im pisany (względnie - wypoczywać po prostu nie potrafią), bo jak się wkrótce okaże wrócą do domu bardziej zmęczone niż przed wyjazdem.

A wszystko to przez tajemnicze zachowanie sąsiada z apartamentu obok. Panie, ubogacone doświadczeniem, z miejsca uznają, że sąsiad idealnie pasuje na zbrodzienia. Jest arogancki, zachowuje się mało uprzejmie, traktuje świat jako podajnik rzeczy, które mu się z definicji należą, no zbrodzień jak się patrzy! A w dodatku po słyszalnej na całą okolicę kłótni znika jego żona. Tereska, Mira i Zoja zaczynają swoje śledztwo, jednocześnie bardzo starając się trzymać Briżit jak najdalej od dochodzeń, przesłuchań, knucia i zbrodzienia jako takiego, albowiem ten wszak może być człowiekiem niebezpiecznym.

I właściwie tyle wystarczy, by zgadnąć, nic nie pójdzie według ciut szalonego, ale tak na oko całkiem konkretnego planu...

Początkowo miałam zamiar popełnić recenzję, no, może nie recenzję, a... eee... opinię? Wpis! O, właśnie, wpis miałam zamiar popełnić, w punktach. Żeby się nie rozpisywać, tylko ładnie, punkt po punkcie wymienić, co mi się w "Efekcie pandy" podobało i za co jestem Ałtorce wdzięczna.

Ale ostatecznie zdecydowałam się pójść w klasykę i polecieć ścianą tekstu. Albo ścianką, zależy, na co mi pozwoli życie rodzinne.

Nie wiem, czy Marta Kisiel uznałaby to za komplement, więc na wszelki wypadek zaznaczę, że i owszem, to miał być komplement, i to sporego kalibru - otóż osoba zajęta dużą ilością Potomków (ja się pytam, kiedy one dorosną na tyle, żeby być samobieżne?!), nie umieraniem na zawał, swojom horom matkom i przeczołgiwaniem się przez listopad niekoniecznie ma siłę czytać jakieś opasłe tomiszcza dla Elyty Intelygenckiej przez wielkie EI, jakieś duszoszczipatielnyje kawałki (czy wręcz kawały), czyniące rozdrapy na duszy, zalegające kamieniem na sercu i miażdżące umysł. Nie, taka osoba łaknie książki przyjemnej i zabawnej, napisanej doskonałą polszczyzną, z powycinanymi przydawkami, nienachalnym humorem i tym ciepełkiem i atmosferą, w którą Ałtorka tak bardzo umie, wiecie, z tym ciepełkiem, które sprawia, że, czytając, czujemy się otuleni mięciusim kocykiem i napojeni kakałkiem z piankami, a po skończeniu czujemy żal, że nie jesteśmy tacy, jak bohaterowie/żyjemy w innym świecie/nie mamy takiej rodziny i przyjaciół, bo bardzo byśmy chcieli.

Nie wiem, do jakiego stopnia jest to winą moich nadinterpretacji, ale - o ile "Dywan z wkładką" odebrałam jako pozycję stricte rozrywkową - tak tu dostrzegłam typową dla Marty Kisiel (w moim skromnym i totalnie subiektywnym odbiorze, z którym można się energicznie nie zgadzać) próbę zasygnalizowania poważniejszych problemów, jak na przykład konfliktu na linii matka-córka i jego wpływu na życie i wychowanie najmłodszego pokolenia. Opisane to jest, ma się rozumieć, z właściwą Ałtorce lekkością i można rzecz przeoczyć albo nadinterpretować, jeśli się jest mną, ale... cóż, jest widoczne.

Podobnie jak subtelnie wspomniany i zarysowany motyw urazu po traumatycznym przeżyciu, jakim niewątpliwie było samo znalezienie zwłok, a gdy jeszcze dodać, że były to zwłoki zamordowane, a o morderstwo podejrzany był rodzony mąż i syn... W większości komedii kryminalnych będących częścią cyklu brakuje (nie wykluczam, że wyłącznie mi) podobnego motywu. Bohaterowie tych książek przeżywają pobicia, rabunek, są świadkami zbrodni, trafiają na celownik gangów, znajdują się w licznych sytuacjach, gdy ich zdrowie i życie bywa zagrożone, po czym w następnej książce, której akcja potrafi rozgrywać się dwa tygodnie czy miesiąc później są świeżutcy jak szczypiorek, radośni jak koliberki i nie mają najmniejszych problemów, by beztrosko wkraczać do ciemnego pokoju, w którym, powiedzmy, dziesięć dni temu zostali napadnięci i pobici, albo potknęli się o ciało najbliższego współpracownika, leżące w kałuży krwi. I jakkolwiek rozumiem konwencję i nie wyobrażam sobie, by bohaterowie kryminałów (w dodatku komediowych) spędzali czas na terapii i przez cały kolejny tom (lub tomy) zmagali się z nabytymi traumami to jednak wielce jestem rada, że w "Efekcie pandy" taki motyw się pojawił.

Bardzo podoba mi się też rodzaj zbrodni, na trop której wpadają panie. Pozwolę sobie na spoilerek i powiem, że nie jest to morderstwo, i bardzo, moim zdaniem dobrze, bo to dodaje powieści wiarygodności, ostatecznie w normalnych okolicznościach życiowych już wpadnięcie na jedne zwłoki świadczy o niewiarygodnym pechu, więcej niż raz na życiorys trafić się to może chyba wyłącznie bohaterom, którzy są policjantami (albo mieszkańcami Midsommer).

A, i jeszcze - można, moim zdaniem, czytać "Efekt pandy" jako samodzielną powieść (chociaż nie wykluczam, że tak mi się wydaje, bo znam treść poprzedniego tomu), ale lepiej jest zacząć w  kolejności prawilnej, jak Bogowie Literatury nakazali, a Ałtorka napisała.

Podsumowując - "Efekt pandy" to książka, która działa antydepresyjnie.  Nie każdego co prawda dławi globus, nie każdy ma horom matke, dzieciomtka na zdalnych czy problemy z dobrnięciem do pierwszego. Ale listopad, o, listopad to każdy ma! A w "Efekcie pandy" mamy na ten listopad plasterek, mamy doskonałe poczucie humoru, oryginalne połączenia językowe, lubialnych bohaterów, ciepełko i ciekawą fabułę.

Czego chcieć więcej? 

Nic tylko czytać!

9 komentarzy:

  1. Ale sympatyczna recenzja! Dziękuje!
    I bądźcie zdrowi.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy. Trzymamy się (a na pewno probujemy).

      Usuń
  2. Kupiłam i przeczytałam zaraz po premierze! Pisarstwo Marty Kisiel odkryłam dzięki Tobie o Królowo! Jestem za to nieustająco wdzięczna!

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę powiedzieć, że to właśnie dzięki tym wtrętom poza-kryminalnym dałam tej książce punkcik więcej. Bo sama mam taką mamusię i też mi się odbijają wspomnienia z dzieciństwa. Natomiast piszę, żeby polecić pozycję "Zaplanuj sobie zbrodnię", bo jestem ciekawa czy też by się spodobałą- troszkę w tym stylu ale jednak inaczej jest napisana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytalam "Zaplanuj sobie śmierc" zaraz po premierze, bardzo lubię Milenę Wójtowicz. To jedna z tych, ktorych recenzje haniebnie zaniedbałam... Ale pkanuje sie poprawic :).

      Usuń
  4. Mą bożę, na stałe weszło do naszego małżeńskiego języka :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie jestem trakcie czytania 😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Milych wrazeń! (chociaz to chyba spoznione zyczenia :D)

      Usuń