środa, 31 marca 2021

Ku pamięci. Ku czci

 - A teraz otwieramy podręcznik na stronie sześćdziesiątej piątej i przepisujemy...

- Która strona?

- Sześćdziesiąta piąta.

- Piąta? 

- Tak, sześćdziesiąta piąta i przepisujemy...

- I mamy czytać?

- Nie, przepisujemy to, co jest zaznaczone na żółto.

 

Chwila ciszy.

 

- Ale wszystko przepisujemy?

- Nie, tylko to, co jest zaznaczone na żółto. Stasiu, czy chciałeś o coś spytać?

- Nie, zapomniałem rączkę opuścić.

- A, proszę pani, Ida mi pisze, że jej się mikrofon wyłączył i nie wie, co ma teraz robić!

- Dobrze, już do niej piszę, co ma przepisywać...

- Ale, proszę pani, co my przepisujemy?

- Zaznaczoną na żółto ramkę. Strona sześćdziesiąt pięć.

 

(...i ciągle spokojny, rzeczowy ton, i żadnego "%$#@@#$%" w podtekście, łagodnie, powściągliwie, nikt nie jęczy w tle, nikt nie wzywa boskiego wstawiennictwa...)

 

- Ale mi się tu zacięło i nie wiem, co jest tam napisane!!!

- Możesz przepisać bezpośrednio z podręcznika, a poza tym wszystko będzie udostępnione na czacie. 

- A mamy przepisywać wszystko, czy tylko to zaznaczone na żółto?

- Tylko to na żółto.

- A ja nie mam ćwiczeń, bo... eee... zgubiłem.

- To napisz na kartce, a jak znajdziesz ćwiczenia to ją wkleisz albo przepiszesz. Czy wszyscy już skończyli? Kacper? Ty jeszcze piszesz?

- Nie, ja zapomniałem opuścić łapkę...

- Dobrze. To teraz przypominamy sobie, o czym wczoraj rozmawialiśmy. Kto mi powie, co to oznacza, być człowiekiem przedsiębiorczym? Zuzia?

- Yyyy... yyyyy...

- Antek?

- Nie, bo ja chciałem na to poprzednie odpowiedzieć!

- Staś?

- Ja, proszę pani, chciałem tylko powiedzieć, że mi przed chwila wywaliło internet i nie mogłem dołączyć...

- Ale już jesteś?

- No jestem, ale nie wiem, co my teraz piszemy!

- Nic nie piszemy, teraz rozmawiamy. 

 

(Jakieś trzy minuty w miarę zbornej rozmowy).

 

- No dobrze, to otwieramy zeszyty i wypisujemy wyrazy z podręcznika w trzech grupach, osobno rzeczowniki, czasowniki i przymiotniki.

- Proszę pani,ale  ja chciałem jeszcze o ten lapbook o skarpetkach zapytać.

- Zostań po lekcji i sobie wszystko omówimy, dobrze? A teraz wróć do pisania.

- Ale ja nie wiem, od którego miejsca zacząć!

- A ja jestem dopiero przy rzeczownikach!

 

(Chwila ciszy,w czasie której panie niewątpliwie oddychają do woreczków).

 

- Dobrze, widzę, że wszyscy już napisali...

- Ja nie! Tylko zapomniałam rączkę opuścić!

- OK, teraz to już wszyscy, prawda? Poza Kasią i Ksawerym...

- Ja przepisałam! Już dawno!

- Jak to, przepisałaś, nie widzę podniesionej rączki?

- Zapomniałam podnieść...

- No, dobrze, kto nie przepisał ten  przerywa. Otwórzcie podręcznik, na stronie... Temat: "Reklamujemy szkolny kiermasz"...

- Ale teeeraz? Czy dopiero jak przepiszemy?

- Teraz. Nie jak przepiszecie. Skończycie przepisywać później, wszystko będzie udostępnione na klasowym czacie w plikach.

- A jak ktoś tej reklamy teraz nie zrobi to skąd będzie wiedział, jak zrobić?

- Macie wszystko udostępnione w plikach i na dzienniku w zadaniach domowych...

- Bo nie zrozumiałam, w sensie, że sami mamy tę reklamę zrobić?

- Na brudno mamy ją sobie zapisać czy jak?

- Ale mi się tu zawiesiło!!! Zawiesiło mi się i klikam i nic, klikam i nic, no rusz się, dziadzie jeden, rusz się!!!

- Proszę pani, a Ida mi pisze, że ją znów wywaliło i nic nie słyszy! I nie widzi!

- A Zuzi się nie chce mikrofon włączyć!

- Dobrze, już do Zuzi napisałam. Otwórzcie zeszyty, Paweł, otwórz zeszyt, proszę! Piszemy: "Obliczenia pieniężne"...

- Proszę pani, z polskiego ten zeszyt?

- Paweł, no proszę cię. Z matematyki. Przepisujemy działania z dzisiejszego Konkursu Matematycznego i to koniec na dziś. Na obliczenia czekam do wieczora.

- A teraz się rozłączamy?

- Tak.

- To do widzenia!

- Proszę pani, ale ja wczoraj nie mogłam znaleźć tych działań!

- Są na czacie grupy.

- Do widzenia!

- Nie ma...

- Do widzenia! 

 

(...razy dziesięć, czasem to samo dziecko po kilka razy, póki nie uzyska spersonalizowanej odpowiedzi).


- ... u mnie. U mnie nie ma!

- Są. Dzieci wczoraj robiły, ale jak nie możesz znaleźć wyślę ci jeszcze na pocztę.

- Aha. Dziękuję. Do widzenia.

- A my mamy całą tę stronę zrobić?

- Do widzenia! Do widzenia!

- Całą stronę czterdziestą.

- Do widzenia!

- Czterdziestą?

- Tak, czterdziestą.

- Do widzenia!



Potomek Starszy (od kwadransa przysłuchujący się powyższemu w nabożnym i pełnym najwyższego szacunku milczeniu) -  I to są, kurna, prawdziwi bohaterowie. Im się powinno pomniki stawiać na każdym skrzyżowaniu każdego miasta i wsi. I składać pod nimi bukiety kwiecia i robić części artystyczne z dzieweczkami w strojach łowickich i chórem, śpiewającym pieśni pochwalne. Szkoły ich imionami nazywać. A nie, że ktoś jakąś bitewkę wygra, jakąś kampanijkę poprowadzi, w jakiś kosmos poleci i od razu, że niby heros. A to zwykły cienias jest w porównaniu.


Ditto.


wtorek, 16 marca 2021

"Malamander" Thomas Taylor

 Może nie za bardzo to widać, ale jestem ostrożną recenzentką. To znaczy, jeśli recenzuję książki ściągnięte z własnych półek, stosików wstydu lub przytargane z bibliotek nie ma dla mnie granic ni kordonów, ale egzemplarze recenzenckie wybieram niezwykle starannie i bardzo uważnie. Biorę do recenzji tylko te, o których wiem, że mogą mi się spodobać, autorów, których już czytałam i polubiłam, pozycje, na które mam w danym momencie siłę, energię i, co równie ważne, czas, rzeczy, których opis mnie zaintrygował. Jeśli czas jest nieodpowiedni, jeśli przypadkiem mam taki nastrój, że do reklamowanej książki wydawnictwo powinno dorzucić sznur (dlatego na przykład nie będzie na tym blogu recenzji "Kaputt" Malaparte, przykro mi bardzo), jeśli jestem zbyt obciążona pracą, jeśli rodzi się we mnie podejrzenie, że napisanie uczciwej recenzji mogłoby się mijać z polityką wydawniczą firmy, która zaproponowała mi współpracę... w takich wypadkach nie biorę egzemplarzy recenzenckich (a mnogość zastrzeżeń, które sama czynię łatwo pozwala zrozumieć, czemu tych wydawnictw, proponujących współpracę, jest tak niewiele).

Ale czasem zdarza się, że nazwisko autora wprawdzie nic mi nie mówi, streszczenie co prawda brzmi zachęcająco i okładka kusi, ale raz, że nie jestem targetem, a dwa, że akurat jestem ciut zapracowana, albowiem przerasta mnie idea kształcenia zdalnego połączonego ze stacjonarnym, więc zamierzam grzecznie podziękować za propozycję, gdy nagle pojawia się za moimi plecami Pompon Młodszy i pyta: "A, o, tę książkę z wielkim okiem mogłabyś, mamo, poprosić?", więc, no cóż, proszę, a potem czytam i z głębi duszy wyrywa mi się entuzjastyczne:

Rany, jakie to jest super!!!

 Widmowy Port jest nadmorską miejscowością, jak wiele innych - w sezonie tabuny turystów, plażowicze spacerujący po molo, frytki, smażona ryba, wata cukrowa, hałaśliwe karuzele, słowem - typowa wakacyjna miejscowość.

Zimą... o, zimą jest tu zupełnie inaczej. Miasteczko pustoszeje, otulone mgłą, wystawione na podmuchy lodowatego wiatru od morza i wycie sztormów. W dodatku w nocy, kiedy wszyscy smacznie śpią, znad morza daje się czasem słyszeć przeraźliwy ni to ryk, ni to jęk, niby krzyk umierającej istoty. Turyści znikają. W mieszczącej się na rozchwianym, wstrząsanym uderzeniami fal molo Tawernie Seegola, której właściciel pojawił się pewnego dnia w Widmowym Porcie, sprowadzony śpiewem syreny i został, mając nadzieję usłyszeć ją jeszcze kiedyś, przesiadują tylko miejscowi. Na plaży można spotkać niewiele osób, najczęściej panią Fossil,  profesjonalną przeszukiwaczkę plaż, która - ubrana w kilka płaszczy i co najmniej trzy przywiązane sznurkiem kapelusze - zbiera do wiaderka wyrzucone przez morze różności, które po oczyszczeniu i odnowieniu sprzedaje w swoim sklepiku. Tylko miejscowi odwiedzają Widmową Poradnię Czytelniczą, bo poprosić syrenomałpę o wylosowanie dla siebie Tej Jednej Właściwej Książki. Zresztą co mogłoby skłonić turystów do przyjazdu do takiej mieściny w zimowe, niegościnne miesiące? Przecież nie chęć zwiedzenia Widmowego Muzeum, hobbystycznie prowadzonego przez pana Thalassiego (zawodowo - doktora Thalassiego). 

No, chyba że przyciągnęłaby ich legenda o malamandrze, tajemniczej morskiej istocie, pół-człowieku, pół-rybie, który raz w roku, podczas zimowego przesilenia, składa jajo, mające moc spełnienia wszystkich życzeń śmiałka, który je zdobędzie. Gdyby ktoś w tę historyjkę uwierzył. Ale niewielu wierzy, bo czyż podobnych opowieści nie słyszy się w co drugiej niewielkiej, pragnącej zwrócić na siebie uwagę, małej miejscowości?

W takim właśnie miasteczku Herbert Lemon, chłopiec bez wspomnień znaleziony na plaży w skrzynce po cytrynach, od których wziął nazwisko, zostaje przygarnięty przez właścicielkę Hotelu Grand Nautilius, lady Kraken, i zatrudniony w hotelowym Biurze Rzeczy Znalezionych.

Wszystko zaczyna się, gdy Herbert pewnego zimowego, pochmurnego dnia pozwala ukryć się w swojej piwniczce uciekającej przed złowrogim, posępnym mężczyzną z bosakiem zamiast ręki tajemniczej dziewczynie.

Violet Parma przybyła do Widomowego Portu po odpowiedzi. Chce się dowiedzieć prawdy o swoich rodzicach, którzy w tajemniczych okolicznościach zaginęli 12 lat temu. Na brzegu morza znaleziono tylko ich buty, ona sama zaś, półroczne niemowlę, leżała w łóżeczku w hotelowym pokoju. Teraz całą nadzieję pokłada w Herbiem, który wszak jest specjalistą od odnajdywania tego, co zaginęło.

Czy Violet z pomocą Huberta odnajdzie zaginionych rodziców?

Czy dowie się, co się wydarzyło zimą dwanaście lat temu?

I co wspólnego z tym tajemniczym zniknięciem ma legendarny morski stwór?


Ach, jakie to było dobre!!!

Nie wykluczam, że odbieram rzecz tak entuzjastycznie, bo po prostu lubię literaturę dla dzieci i (młodszej) młodzieży - z drugiej jednakże strony czyni mnie to dość surowym sędzią, bo mam raczej wyśrubowane wymagania, które w tym wypadku zostały w pełni (no, prawie, mam jedno, jedyne miniaturowe "ale"; na tyle miniaturowe, że właściwie nie warto o nim wspominać) zaspokojone.

Już na samym początku poczułam, że to będzie TO. Niemal od pierwszej strony powtarzałam sobie z zachwytem: "Ale z tego byłby film!!!".  Autor nie bawi się w przydługie wstępy i w szczegółowe opisy, o nie -  od razu wrzuca bohaterów w wir akcji. Przy okazji wspomnę, że nie tylko stosuje narrację pierwszoosobową - mnie to nieszczególnie przeszkadza, ale wiem, że są czytelnicy i czytelniczki, których to drażni - ale w dodatku pisze w czasie teraźniejszym. To jest zabieg na tyle rzadki, że mocno rzuca się w oczy i trzeba do niego przywyknąć - podkreśla jednakże tempo wydarzeń, a to jest naprawdę spore. Ma się dziać i się dzieje, a całą historię dopełniają piękne, działające na wyobraźnię ilustracje (ciekawostka - autor "Malamandra", Thomas Taylor, jest z zawodu ilustratorem, autorem okładki  pierwszego brytyjskiego wydania "Harry Pottera", ale "Malamandra" nie zilustrował osobiście. Ilustratorem jest Tom Booth, który IMHO doskonale się sprawdził).

"Malamander" to urzekająca książka, o wiele więcej niż tylko powieść przygodowa - trochę mroczna baśń, trochę kryminał, a ciut ciut także horror. Legenda o malamandrze i rozwiązanie jego tajemnicy  jest piękne i dające do myślenia. Bohaterowie są prze-wspa-nia-li - zachwycająca jest ta panująca w miasteczku całkowita akceptacja dla cudzej inności, wyjątkowości i stylu bycia! Począwszy od sędziwej lady Kraken po Herbiego i Violet każdy jest oryginalny i nietypowy, każdy w innym miejscu na świecie uznany byłby za dziwaka, podczas gdy w Widmowym Porcie jest po prostu sobą, i tak jest dobrze. Chciałabym mieszkać w takim miejscu.

Gdy dotarłam do końca lektury (szybko - to zdecydowanie JEST typ książki "jeszcze-tylko-jedna-strona" :D ) zrobiło mi się po prostu smutno, więc odkrycie, że "Malamander" jest pierwszą częścią trylogii wielce mnie ucieszyło. 

Albowiem Widmowy Port ma w sobie coś takiego, że chce się do niego wracać.

No i - przecież nie wyjawił nam jeszcze swoich wszystkich tajemnic!

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Wilga.

Bohaterem książki jest Herbret Lemon – dwunastoletni chłopiec pracujący w bierze rzeczy znalezionych hotelu Grand Nautilius. Sam hotel mieści się w niewielkim miasteczku Widmowy Port, zamieszkałym przez bardzo dziwnych choć często bardzo życzliwych ludzi. Sam Herbie nie zna swojego pochodzenia, został znaleziony w skrzynce po cytrynach i przydzielono mu pracę. Ma zajmować się magazynem wszystkich rzeczy, które goście pozostawili w pokojach. Jeśli może, musi dopilnować, żeby trafiły w ręce właścicieli, jeśli po stu latach nikt się po daną rzecz nie zgłosi – Herbie może ją wziąć. Hotelem zarządza tajemnicza Lady Kraken, która ma oko na całą miejscowość.
Bohaterem książki jest Herbret Lemon – dwunastoletni chłopiec pracujący w bierze rzeczy znalezionych hotelu Grand Nautilius. Sam hotel mieści się w niewielkim miasteczku Widmowy Port, zamieszkałym przez bardzo dziwnych choć często bardzo życzliwych ludzi. Sam Herbie nie zna swojego pochodzenia, został znaleziony w skrzynce po cytrynach i przydzielono mu pracę. Ma zajmować się magazynem wszystkich rzeczy, które goście pozostawili w pokojach. Jeśli może, musi dopilnować, żeby trafiły w ręce właścicieli, jeśli po stu latach nikt się po daną rzecz nie zgłosi – Herbie może ją wziąć. Hotelem zarządza tajemnicza Lady Kraken, która ma oko na całą miejscowość.
Bohaterem książki jest Herbret Lemon – dwunastoletni chłopiec pracujący w bierze rzeczy znalezionych hotelu Grand Nautilius. Sam hotel mieści się w niewielkim miasteczku Widmowy Port, zamieszkałym przez bardzo dziwnych choć często bardzo życzliwych ludzi. Sam Herbie nie zna swojego pochodzenia, został znaleziony w skrzynce po cytrynach i przydzielono mu pracę. Ma zajmować się magazynem wszystkich rzeczy, które goście pozostawili w pokojach. Jeśli może, musi dopilnować, żeby trafiły w ręce właścicieli, jeśli po stu latach nikt się po daną rzecz nie zgłosi – Herbie może ją wziąć. Hotelem zarządza tajemnicza Lady Kraken, która ma oko na całą miejscowość.
Bohaterem książki jest Herbret Lemon – dwunastoletni chłopiec pracujący w bierze rzeczy znalezionych hotelu Grand Nautilius. Sam hotel mieści się w niewielkim miasteczku Widmowy Port, zamieszkałym przez bardzo dziwnych choć często bardzo życzliwych ludzi. Sam Herbie nie zna swojego pochodzenia, został znaleziony w skrzynce po cytrynach i przydzielono mu pracę. Ma zajmować się magazynem wszystkich rzeczy, które goście pozostawili w pokojach. Jeśli może, musi dopilnować, żeby trafiły w ręce właścicieli, jeśli po stu latach nikt się po daną rzecz nie zgłosi – Herbie może ją wziąć. Hotelem zarządza tajemnicza Lady Kraken, która ma oko na całą miejscowość.