niedziela, 28 lutego 2021

Ali Smith "Zima"

Zima.

Pora roku, która potrafi w ciągu godziny zmienić banalny świat wokół nas w najprawdziwszą, magiczną krainę i sprawić, że droga do domu będzie wyglądać tak:


a sam Dom w Dziczy tak:

 

Ale bywa i tak, że zima jest inna. Przerażająca. Ma zęby. Kły, czasem bardzo ostre. Bywa bezlitosna. Wymaga szacunku, bo może cię zabić. Lub, jeszcze inaczej, jest po prostu szaro-bura. Depresyjna. Zbyt wiele ciemności. Za mało światła. Długie, długie noce. Krótkie dni bez słońca. I zimno. Kulimy się w sobie, zamykamy. Czekamy na powrót ciepła. Na przełom. Na nadejście nowego. Podsumowujemy przeszłość. 

Niezwykła to, zaprawdę, pora roku.

"Zima" Ali Smith nie ma zębów i kłów, nie olśniewa też baśniowym pięknem, którym oszałamiały moje inne zimowe lektury, ponieważ nie ma w niej śniegu i mrozu. To zwykła, brytyjska zima, szara, angielska Gwiazdka, plucha, szarość, ciemności w środku dnia, przytłoczonego szarymi, nisko płynącymi chmurami. I w taką właśnie Gwiazdkę Artur jedzie odwiedzić swoją matkę, Sophie - niegdyś odnoszącą sukcesy bizneswoman, zajmującą się sprzedawaniem elementów wystroju wnętrz sprowadzanych z krajów trzeciego świata, teraz mieszkającą w olbrzymim, o wiele dla niej za dużym domu w Kornwalii. Artur, który dopiero co zerwał był ze swoją dziewczyną, Charlotte, nie mając odwagi stawić się w domu Sophie bez dziewczyny, której przyjazd zdążył już zapowiedzieć, płaci przypadkowo spotkanej na przystanku autobusowym młodej Chorwatce Lux, by pojechała z nim do Kornwalii i udawała przed jego matką Charlotte w czasie świątecznego weekendu. Gdy na miejscu okazuje się, że Sophia jest w nie najlepszym stanie - psychicznym i fizycznym - Lux dzwoni do siostry Sophie, Iris, wojującej buntowniczki i aktywistki o silnym zacięciu społecznym, która lata temu zerwała, czy też raczej znacznie ograniczyła kontakt z rodziną nie podzielającą jej poglądów, i nie akceptującą jej stylu życia, i prosi ją? sugeruje jej? nie prosi i nie sugeruje, tylko pozostawia decyzję? - o przyjazd...

Podczas tej wizyty wychodzą na jaw głęboko skrywane od lat sekrety, padają kłopotliwe pytania, okazuje się, że ludzie potrafią głęboko ukrywać swoje grzechy, że te same zdarzenia z przeszłości mogą mieć różną wagę, że to, co dla niektórych jest nieistotnym drobiazgiem dla kogoś innego może być ciężarem, tego, co dla niektórych pozostaje wciąż żywe w pamięci inni nie pamiętają...

I oto, w ten czas podsumowań, czas gniewu, czas zwinięcia się w ciasny kłębuszek, do którego nikt z zewnątrz nie ma dostępu, czas skostniałych emocji, coś zaczyna się - powolutku - topić, robiąc miejsce na to, co żywe, nowe, wieczne. W końcu to czas Przesilenia. Już wkrótce powróci światło.

Niesamowite, do jakiego stopnia streszczenie tej powieści brzmi jak materiał na świąteczny film familijny, i jak bardzo takim materiałem nie jest!

Na Instagramie natrafiłam na pytanie: "Czy jesteś w klubie wielbicieli prozy Ali Smith, czy w klubie "Nie wiem, o co tyle hałasu"? Odpowiedziałam, że jestem w klubie "nie potrafię wyjaśnić, czemu tak mi się podoba" (co fatalnie wróży przyszłej recenzji, ale jest prawdą).

"Zima" to jest króciutka książka do długiego czytania, zdecydowanie taka, którą się smakuje, a nie pędzi na łeb, na szyję od rozdziału do rozdziału, zaś w akcję - zmienną jak szybko płynący potok, skaczący po kamieniach, od jednego wspomnienia do kolejnego, od jednego punktu widzenia do innego - zadziwiająco trudno kogoś wprowadzić. A przy tym miałam trudności z oderwaniem się od niej, chociaż na pozór trudniej o bardziej nie pasującą do stylu "jeszcze tylko jedna strona" książkę. Apetyczna, soczysta proza, napisana pięknym językiem (i bardzo dobrze przetłumaczona przez Jerzego Kozłowskiego), rojąca się od tropów literackich, gier słownych, nawiązań do prawdziwych wydarzeń, do polityki bieżącej i niegdysiejszej. Jednocześnie bawi się czasem, rozciąga opowiadaną historię w przeszłość, by za chwilę skakać w przyszłość.

Bardzo nieoczywista to literatura, niełatwa w odbiorze. Taka, która nie spodoba się wszystkim (sądzę, że osoby szukające w literaturze szybkiego tempa, zwrotów akcji, uporządkowanej fabuły, prowadzącej konsekwentnie od punktu A do punktu B mogą uznać ją za zbyt nerwową, nieuporządkowaną, nużącą - i wiecie? Ich też rozumiem!), bardzo intrygująca językowo, ale i fabularnie (w zasadzie jestem pewna, że nie jest to lektura na jeden raz, dwa to minimum, a tak naprawdę podejrzewam, że za każdym kolejnym razem będzie się znajdować nowe ścieżki, nowe tropy, nowe nitki Ariadny w tym labiryncie), z tych, które odkładasz po skończeniu - i wciąż o nich myślisz. Ilość możliwych interpretacji oszałamia, a przy tym wszystkim - i nie jest to najmniejsza z zalet tej powieści - pogubienie się w tych tropach, grach słownych i brak oblatania w światowej polityce wcale nie odbiera przyjemności lektury.

A teraz - czekam na "Wiosnę" :).

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu WAB.

4 komentarze:

  1. Już zamawiam. Przekonałaś mnie. A stosik rośnie...
    A w ogóle kocham Cię
    Anka K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. <3

      Gdybyś widziała mój stosik!!! A w zasadzie stosiki, już się trzy zrobiły, bo jeden się przewracał...

      Mam nadzieję, że sie nie rozczarujesz :).

      Usuń
  2. Trochę się boję tej książki.
    Widziałam ją u KM na zdjęciach i jak w bibliotece zobaczyłam egzemplarz na półce to jednak wzięłam, bo pomyślałam, że jak będę po lekturze to sobie będę mogła tutaj porównać odczucia.

    Bo przeczytałam "Jesień" (za drugim podejściem) i nie rozumiem tej książki. A może inaczej, nie wiem co autor miał na myśli i nie wiem co ta historia miała mi powiedzieć i z czym zostawić.
    Miałam poczucie, że autorka chciała opisać zbyt dużo co paradoksalnie dało poczucie, że napisała zbyt mało. Nie umiem tego dobrze opisać.

    Może tym razem będzie inaczej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja całkiem dobrze rozumiem :). Jak pisałam - należę do grupy "nie wiem, czemu mi sie podobało" (naprawdę, non stop ujawniał się syndrom "jeszcze tylko jedna strona", chocaż pozornie odłożenie książki w dowolnym momencie powinno być łatwe). Z drugiej strony - też się bałam. Ten Booker, kandydatura do Nobla, najwybitniejsza szkocka pisarka i inne etcetery... i na pewno nie zrozumiałam wszystkiego, ba, połowy zapewne nie zrozumiałam.

      Ale bardzo podobały mi się te rozplątywane supełki zapiekłych pretensji, żalów i tajemnic rodzinnych (wielką i mniejszą politykę... nie, że pomijałam, ale nie pochylałam się z uwagą, o), a z tego co słyszałam, te supełki są w "Zimie" lepiej napisane niż w "Jesieni", bardziej klasycznie. Więc może ci "Zima" podejdzie. Ciekawa jestem bardzo.

      Usuń