niedziela, 6 marca 2016

Woda, szkło i złodzieje, czyli recenzja bez tytułu (oraz o Królowej Matki problemach z fantastyką) (Scott Lynch, "Kłamstwa Locke'a Lamory")

Zapada wieczór, duszny wieczór po dusznym dniu, ale mimo zmroku nie robi się ani odrobinę chłodniej. Słabe powiewy wiatru zamiast choćby śladowego orzeźwienia przynoszą jedynie stęchły zapach znad rzeki. Niebo rozświetla na zachodzie brudnoróżowa łuna, a w wieczornej ciszy, która powoli ogarnia świat, wyraźnie słychać jedynie brzęczenie łańcucha na posadzce...

Chwila.

Jakiego, do cholery, łańcucha?!

Królowa Matka unosi głowę.

Leży we własnej sypialni, lampka rozprasza mrok, ani stęchły, ani żaden inny zapach znad rzeki nie dociera do Domu w Dziczy choćby dlatego, że okna są szczelnie zamknięte. Jak zawsze, gdy Ukochane Potomki śpią - a właśnie śpią - w Domu w Dziczy zapada błogosławiona, nie zakłócana niczym (a już na pewno nie brzękiem łańcucha) cisza. Jaki zresztą łańcuch mógłby tu brzęczeć, Królowa Matka nie posiada podobnego sprzętu na wyposażeniu, musiało jej się coś przesłyszeć, zapomnijmy o tym i powróćmy lepiej do książki, nim padniemy w nią twarzą za najdalej kwadrans, jak to się dzieje codziennie.

Zmotywowana uświadomieniem sobie znanych jej, zdałoby się, od podszewki faktów Królowa Matka powraca do lektury.

Wilgotne powietrze osiada na twarzy i ma się wrażenie, że oddycha się wodą, w widmowym zmroku zacierają się kontury wszystkiego, na szczęście można poruszać się po omacku, jeśli wie się na wyrywki, co się gdzie znajduje w najbliższej okolicy, a już na pewno nie zbłądzi się idąc za dźwiękiem łańcucha, który...

JAKIEGO, DO CHOLERY, ŁAŃCUCHA?!


...


I tak właśnie, Kochani Czytelnicy, wyglądała każda wizyta Królowej Matki w Camorrze.


W świecie "Kłamstw Locke'a Lamory".


Camorra.

Miasto-Państwo. Wyspy i wysepki połączone siecią mostów i kładek, słony wiatr od morza, dźwięk chlupoczącej, kotłującej się, rozbijającej o ściany kanałów wody, statki, stateczki, łodzie. Dzielnice niewyobrażalnej nędzy, wymarłe po każdej, cyklicznie nawiedzającej miasto zarazie, po której w opustoszałych domach biedoty zostaje jedynie rzesza sierot, łakomy kąsek dla łowców niewolników i handlarzy żywym towarem. Ubogie, byle jak sklecone domy, zmywane przez morze przy każdym sztormie, wąskie uliczki, w które lepiej nie zapuszczać się bez obstawy, karczmy i zajazdy, w których ubija się małe i większe niezupełnie legalne interesy.

Pośrodku miasta – pięć wież, majestatycznych, olbrzymich, pięknych. Zbudowanych ze staroszkła – tajemniczej, niezniszczalnej substancji, tworzonej przez jeszcze bardziej tajemnicze plemię Eldrenów, legendarnych, na pół już baśniowych założycieli i budowniczych Camorry. Centrum miasta, miejsce, gdzie żyją arystokraci, wiszące ogrody, wyrafinowane spotkania, bale i przyjęcia, subtelnie iluminowany alchemicznym światłem przepych równie niewyobrażalny jak nędza leżących u stóp Wież lepianek.

A pod ziemią... no, może nie dosłownie pod ziemią, ale w cieniu, tajemniczo, nielegalnie – inny świat. Świat przestępców, łotrów spod ciemnej gwiazdy i morderców, wykwalifikowanych zabójców i wysoce wykształconych w swoim fachu złodziei związanych tajemnym Paktem, którego złamanie karze się śmiercią, świat dzierżony żelazną pięścią przez Vencarlo Barsaviego, capo di tutti capi, który usunął wszystkich poprzednich (oraz współrządzacych) capi ze swej drogi i obecnie ma monopol na władzę w podziemnym świecie Camorry.

Częścią tego świata są Niecni Dżentelmeni, grupa sierot przygarniętych przez Ojca Łańcucha, który wziął na siebie niewdzięczne zadanie zrobienia z tej żałosnej zbieraniny godnych szacunku złodziei. Bracia Sanza, bliźnięta, radośni, czerpiący z przyjemności życia garściami (nieistotne, czy byłaby to wizyta w zamtuzie, przygotowanie wykwintnego posiłku czy skok na bank), pozostawiający innym wysiłek intelektualny, nastoletni Pędrak, dopiero pobierający - acz z dużym zapałem - lekcje złodziejskiego fachu, Jean Tennant, potomek zamożnej, kupieckiej rodziny, wielki, łagodny, misiowaty, w okularach – to na pierwszy rzut oka, świetnie wyszkolony w szermierce, mistrz walki na pięści, oczytany, inteligentny oraz z maszyną liczącą w mózgu – to na drugi.

No i Locke Lamora.

Drobniutki, chudziutki, wręcz cherlawy, niski chłopiec, który pewnego dnia wyłonił się wraz z dziesiątkami innych sierot z najbiedniejszej camorryjskiej dzielnicy, spustoszonej przez kolejną zarazę. Miał więcej szczęścia niż te dzieci, które trafiły na statki handlarzy niewolników, i niż te, które utworzyły gangi, kradnące dla paru groszy albo czegoś do jedzenia, każdego dnia ryzykując powieszenie, i nawet niż te, które wziął pod swoje skrzydła Złodziejmistrz, opiekun grup dzieci-złodziejaszków, którym zapewnił dach nad głową, posiłek i jakie-takie bezpieczeństwo w zamian za złodziejskie łupy.

Miał też więcej niż te dzieci talentu.

Locke Lamora jest złodziejem. Ale nie jakimś tam złodziejaszkiem, obcinającym sakiewki nie dość ostrożnym mieszczanom czy też okradającym kupieckie kramy, ale Złodziejem przez duże „Zet”, Złodziejem przez „Zet” wielkie, ozdobne i inkrustowane drogimi kamieniami, Złodziejem-Artystą, potrafiącym w razie potrzeby przedzierzgnąć się w kupca, żebraka lub kapłana dowolnej religii, stać się cudzoziemcem mówiącym płynnie w jakiś lokalnym dialekcie lub arystokratą, biegle posługującym się dwudziestoma rodzajami sztućców oraz wprawnie i z wdziękiem tańczącym menuety i inne galiardy z figurami. Jest Złodziejem, który odebrał staranne i wszechstronne wykształcenie w kierunku bycia najlepszym złodziejem, jakiego nosiła Matka Ziemia, a w dodatku posiada szczególne po temu predyspozycje, wybitny talent oraz wysokiej klasy inteligencję. Mały czy nie, drobny i niewysoki czy nie, staje się głową grupy Niecnych Dżentelmenów, okradając tylko najbogatszych, tylko najbogatsi bowiem dysponują majątkiem zdolnym apetyty wspomnianych Dżentelmenów zaspokoić.

Poznajemy ich (Dżentelmenów, nie majętnych arystokratów, że Królowa Matka uściśli) właśnie w chwili gdy Locke wpada na pomysł oskubania do ostatniego miedziaka jednego z najbogatszych mieszkańców Camorry i – choć początkowo realizacja niezwykle zuchwałego pomysłu idzie dobrze – na drodze Locke’a i jego gangu stają niespodziewane przeszkody, nieoczekiwane wydarzenia i niezwykle trudni przeciwnicy...


Nigdy, z całą mocą podkreśla Królowa Matka, NIGDY nie przeczytała ona książki tak plastycznie napisanej, że właściwiej byłoby powiedzieć – namalowanej. Czytała napisane wspaniale, czytała napisane tak, że film z nich wyświetlał jej się w głowie, czytała wzruszające, poruszające, działające na zmysły, opisane starannie, z precyzyjnie wykreowanym albo opisanym światem, różne czytała, ale takiej – nigdy. Z tego właśnie powodu staje ona okoniem wobec 90 procent pozytywnych (istnienia negatywnych nie przyjmuje do wiadomości) recenzji opisujących udręki obcowania z pierwszymi stoma (z 556 :)) stronami powieści. Królowa Matka nie odnotowała żadnych trudności, żadnych udręk, żadnych kłopotów. Od pierwszej chwili, od pierwszej strony, a wręcz od pierwszego zdania wślizgnęła się w świat Camorry dokładnie tak, jak zostało to opisane na początku tego posta.

Przy każdym powrocie do lektury (a czytała wszędzie i wszędzie tę cegłę ze sobą targała) wpadała w powieściowy świat tak, że dziwiła się, że nie słyszała przy tym chlupnięcia. Siedziała w autobusie, wyciągała książkę, otwierała ją, chlup! Szła ciemnymi, ciasnymi uliczkami, oblewała się potem pod kapłańską szatą, ukrywała twarz pod kapturem, podnosiła wzrok, autobus zakręcał pośród kolorowych bloków wyzłoconych słońcem, między krzewami pokrytymi świeżą zielenią, na kryształowo czystym niebie nie było ani jednej chmury, Królowa Matka opuszczała wzrok, chlup!... ręce jej omdlewały od ciężaru wózka, który ciągnęła za sobą, wózek terkotał i podskakiwał na kocich łbach, rzemienie wrzynały się w ręce, kolejny skręt autobusu, wynurzamy się z ciemnego, dusznego świata, haust świeżego powietrza, słońce aż razi po wyjściu z tej ciemności, no, ale trzeba wysiadać...

I tak przez całe trzy części - i tak, recenzji mówiących o tym, że dwie kolejne części nie trzymają poziomu pierwszej Królowa Matka też nie przyjmuje do wiadomości. Jej tam wszystkie trzymały, nie wyklucza, że przez to wrażenie nurkowania w świat wykreowany, którego Królowa Matka doznawała przy lekturze całej trylogii, bez wyjątku.

Nazwanie tego wrażenia „wyświetlaniem filmu w głowie” byłoby skandalicznym niedomówieniem, to nie był żaden film, to było wręcz fizyczne doznanie smaków, zapachów, dźwięków i obrazów, i przyzna się Królowa Matka, że aż nie chce, żeby „Kłamstwa Locke'a Lamory” sfilmowano, bo wie, że żaden film nie dorówna jej wrażeniom z lektury (nie, żeby dywagacji na temat obsady w Domu w Dziczy nie czyniono, bo owszem, czyniono, dyskutowano, guglowano, a nawe się zażarcie kłócono, i od razu napisze Królowa Matka, narażając się licznym wielbicielkom niż.wym., że obsadzenie duetu Locke/Tennant duetem Hiddleston/Hemsworth uważa Królowa Matka za prostackie pójście na łatwiznę).
Oczywiście namalowanie słowami świata Niecnych Dżentelmenów nie jest jedyną zaletą tych powieści. Poza tym, że jest to świat odmalowany nadzwyczaj plastycznie i nadzwyczaj dokładnie – śmierć jest w nim śmiercią, brud – brudem, okrucieństwo – okrucieństwem, bez ozdóbek i niedomówień – jest on także niezwykle dopracowany, do szczegółu, bohaterowie – wiarygodni i "lubialni", choć przecież mowa o przestępcach, z jakimi nikt z nas nie chciałby się spotkać (chociaż, z drugiej strony, jaki procent czytelników Scotta Lyncha należy do bogatej arystokracji, grupy, która mogłaby się czuć zagrożona przez Niecnych Dżentelmenów jak doba długa? ;)).

No i ten język!!! Te dialogi!!! Królowa Matka dosłownie umierała z rozkoszy co stronę, kocha bowiem ludzi, których język słucha jak pies ukochanego pana, a Scottowi Lynchowi język jest posłuszny jak mało komu. Te żonglerki słowne, to zróżnicowanie bohaterów pod względem języka, te wulgaryzmy tam, gdzie powinno być wulgarnie, elegancja tam, gdzie powinno być elegancko, a dwuznaczność i dyplomacja tam, gdzie powinno się umiejętnie żonglować słowami.


„ - Nikoros zwróci ci koszty z funduszy partyjnych. 
   - Ja... - zaczął Nikoros. 
   - Nikorosie, dziś po południu twoim zadaniem jest kwitować słowem „tak” wszystko, co padnie z moich ust. Im dłużej będziesz to ćwiczył, tym szybciej stanie się to gładkim, mechanicznym odruchem, nie zostawiajacym ci czasu na bolesne rozmyślania. Możesz to dla mnie potrenować? 
   - Tak. 
   - Masz wrodzony talent”. 

Królowa Matka (która akurat była świeżo po lekturze „Nie oddam dzieci” Kasieńki Michalak) usiłowała sobie wyobrazić, jak AłtorKasia opisałaby faceta - bohatera, rzecz jasna, pozytywnego z kościami -  wywierającego nacisk na opornego podwładnego, i wyszło jej mniej więcej coś takiego: „- Słuchaj, s...synu – warknął Michał, przypierając tchórzliwie strzelającego na boki oczami Pawła do ściany swoim muskularnym ramieniem. - Pamiętaj, kto ci, gnoju, płaci. Jak mówię, co robić, to odpowiadasz „tak”i zastanawiasz się, czy robisz to dość szybko. Zrozumiałeś, cholerny bydlaku?”. Podesłałaby jej Królowa Matka próbkę, jak to powinno wyglądać, ale doszła do wniosku, że nie ma sensu rzucać przed niektóre stopy brylantów wielkości strusich jaj...

Chodziła Królowa Matka obok tego Lamory'ego jak pies koło jeża (albo wręcz jeżozwierza), niby chciała (bo ktoś polecał, bo obiło się o uszy, bo w przyjacielskiej rozmowie dwóch osób, których ocenom literackim Królowa Matka ufa pojawiła się trylogia Lyncha, zdobna w gejzery zachwytów), a niby nie (bo, jak się po pewnym czasie okazało, Niecni Dżentelmeni pomylili jej się z filmem „Liga Nadzwyczajnych Dżentelmenów”, do którego to dzieła filmowego Królowa Matka dokonała podejścia dwa razy, i tyleż razy zasnęła w trakcie projekcji, więc co to będzie przy książce, myślała), a w dodatku Królowa Matka ma problem z fantastyką.

Królewskomatczyny problem z fantastyką polega na tym, że – jeśli natrafi na coś naprawdę dobrego – nie potrafi uwolnić się z wyobrażonego świata. Nie ma zazwyczaj problemów z przeżyciem żałoby po ukończonych nawet najlepszych powieściach, których akcja rozgrywa się w świecie rzeczywistym. Może to być wiek XII, VII albo III p.n.e., nie robi, byle świat był realny, a bohaterami byli zwykli, normalni, chodzący po ziemi i nie potrafiący się teleportować (ani w ogóle robić niczego niezwykłego) ludzie. Do pewnego momentu zresztą Królowa Matka odczytywała „Kłamstwa...” jako powieść jak najbardziej realistyczną, do tego stopnia, że zirytowały ją i wytrąciły z rytmu pojawiające się elementy magiczne, jak alchemiczne światło, staroszkło czy Sokolnik wraz z jego mrocznymi umiejętnościami. Do dziś zresztą uważa, że „Kłamstwa...” mylnie szufladkuje się wyłącznie jako powieść fantasy, bo tak naprawdę książka ta może uchodzić zarówno za powieść łotrzykowską, albo z gatunku płaszcza i szpady, thriller, albo i kryminał, zaś elementów "nie-z-tej-ziemi" jest w niej przyjemnie mało.

Ale gdy już coś w głowie Królowej Matki oswoi myśl, że polubiła fantasy – choćby i łotrzykowskie fantasy – Królowa Matka przywiązuje się do stworzonego świata na amen. I koniec. Zaczyna porównywać. I wszystko przeczytane "potem" jest gorsze. Wszystko jest nieprawdziwe. Do wszystkiego innego przekonuje się z najwyższym trudem. Skutek jest taki, że Królowa Matka ma na swojej Liście Ksiąg Przeczytanych zaledwie parę pozycji fantasy (ma też kilka, które uchodzą za fantasy wśród znawców tematu, których to znawców opinii Królowa Matka nie podziela, ale to insza inszość :)).

Za to wszystkie, które ma, kocha.

I jest świadoma, że do następnej pozycji tego gatunku musi dojrzeć, dorosnąć oraz uklepać emocje.

Co potrwa. Może i kilka lat.

Ale nie szkodzi.

Na razie Królowa Matka wraca do Camorry.

Chlup - i zanurza się z głową.




I czeka na czwartą część :).

50 komentarzy:

  1. Kto śmiał twierdzić, że to się wolno rozkręca? Dlaczego czytasz recenzje jakichś amatorów, co siem nie znajom?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PÓ INTERNETU, panie! Co żem na reckę weszla, to tam "jak ja się męczyłem przez pierwsze 100 stron", "klęłam w żywe kamienie osobę, która mi to poleciła, ale brnęłam", "całe szczęście, że się szybko nie zniechęcam" i inne takie.

      Normalnie jakieś laiki chyba!

      Usuń
    2. Jakiś masz inny internet niż ja. U mię się nikt nie męczył, wszyscy w entuzjazmach, Grendella, Bazyl, Agnes, zawodowcy po prostu. Spazmy zachwytu, fajerwerki i życzenia jak najszybszego wydania czwartej części.

      Usuń
    3. PS. Nie wiem, czy KM czytała, ale Diunę bym nieśmiało zarekomendował, też do zakochania, tylko inaczej. KM na pewno chciałaby zostać Bene Gesserit.

      Usuń
    4. Oj, bo mówisz o znajomych, moi znajomi to samo, w końcu osobiście mnie zachęcili do nabycia drogą kupna oraz przeczytania :). Wpisz "locke Lamora recenzje" i sam zobaczysz :).

      Usuń
    5. AD PS. Czytałam Diunę, czytałam, owszem, chciałabym być Bene Gesserit :D. Podstawowa róznica między Lockiem a Diuną jest dla mnie taka, że Locka łyknęlam trzy części i placzę za czwartą, a Diunę przemęczyłam cała serię (poza pierwszym tomem, jego nie męczyłam wcale), niewiele pamiętam i nie mam potrzeby do niej wracać oraz wydalam do biblioteki, zostawiajac sobie tylko tom pierwszy.

      Usuń
    6. Należy się trzymać opinii znajomych a nie anonimowych internetów, KM dopiero się do neostrady podłączyła, że tego nie wie? :D
      Ranisz mi serce obojętnością dla Diuny, ale cóż, przeżyję i nawet płakusiać nie będę w kątku.

      Usuń
    7. Toteż sie trzymałam :). Bez tej opinii zaczęłabym lekturę na 101 stronie ;D.

      Ukoj swe zranione serce, pierwszą część Diuny bardzo lubię i świat w niej stworzony mnie zachwyca. Chyba, że musze cały cykl. To nie, wtedy rzeczywiście nie ;).

      Usuń
    8. Ja bezkrytycznie uwielbiam tom 1 oraz dwa ostatnie oryginalnej serii, więc nie musisz. Nabyłem sobie ponadto pełne sequele, prequele i interquele, żeby się napawać do woli.
      PS. Też chcę być Bene Gesserit :D

      Usuń
    9. Ad PS. W pełni zrozumiałe :D

      Usuń
    10. Wracam do ćwiczeń prana bindu, może się nauczę kontrolować te mięsień małego palca, którego dotąd nie opanowałem :D

      Usuń
  2. o matko! jak ty pięknie piszesz:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :). Kłaniam się i polecam na przyszłość :)))).

      Usuń
  3. Jak cudownie o tym piszesz!
    Mam wrażenie, że wpadam z głową - chlup - w świat Twoich recenzji!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki. Tym bardziej, że ja nieudolnie piszę o ksiązkach, które kocham, gdyz się zapowietrzam :D.

      Usuń
  4. Ja też jestem zachwycona i po prostu nie mogę się doczekać kolejnych części, ten cykl jest tak świeży i tak soczysty jednocześnie :) Wciskam te książki wszystkim naokoło i nikt chyba jeszcze nie był rozczarowany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam Twoją recenzję :). I to, że się nie męczyłaś przez pierwsze sto stron :D.

      Czwarta część zapowiedziana na lipiec 2016, ale uwierzę, jak zobaczę, bo wcześniej zapowiadano ja na grudzień 2015...

      Usuń
  5. ach, nareszcei ktoś docenił Locke'a:) Tak bardzo dziękuję:) to jest jak "Żądło" w świecie fantasy:D dowcip i spryt bohaterów mnie powala:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, no tłumy doceniły! Znalazłam masę pozytywnych recenzji (tyle, że często się zaczynały od "jak ja brnęłam przez pierwsze rozdzialy ;)).

      Jako zaslepiona wielbicielka powiem, że to więcej niż "Żądlo" :D.

      Usuń
  6. I to jest talent, proszę państwa, a nawet Talent - napisać recenzję tak, że czyta się ją z przyjemnością i zachwytem, nie zważając na fakt, że recenzowanej książki serdecznie się nie znosi :)))
    Ja z kolei mam problem z fantastyką łotrzykowską, - choćby nie wiem jak dobrze napisana, coś mnie od niej odpycha. Przytłacza mnie atmosfera miasta, nie umiem do końca polubić bohatera-złodziejaszka, a już tym bardziej grupy takich bohaterów - i tu akurat mam na myśli nie tylko Lamorę, ale nawet "Ostatnie Imperium", w którym to jestem zakochana bez pamięci. Co tam, nawet Altsin z "Opowieści z meekhańskiego pogranicza" mnie do siebie nie przekonał, mimo że jego opowiadanie należy do moich ulubionych. I raczej nie chodzi tu o problem natury moralnej, bo takiego na przykład Tarranta uwielbiam, a on był ze zdecydowanie czarniejszej ligi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)

      Nudny byłby świat, w którym wszystkim podobałoby się to samo :). A jakie nużace byłyby wtedy rozmowy, o, bogowie!

      Mój NAJGŁÓWNIEJSZY problem z fantastyka polega na tym , ze przez wyzej opisana skazę nie znam jej zbyt dobrze :). Ale nadrobię. Chyba ;)...

      Usuń
  7. lupanar nie lunapar, Królowo Matko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oba mi obce, nic dziwnego, że mylę nazwy ;D.

      Dzięki, przerobiłam na "zamtuz", to sie przynajmniej z niczym nie myli :)))).

      Usuń
  8. Recenzja super, a książka (a w zasadzie seria) wciągnięta na listę :) Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytaj i daj znac, czy warto było dziękować :)!

      Usuń
  9. Mam takie pytanie... Może nie odnosi sie do tego posta i może już pisałam do Królowej na facebooku w tej sprawie, ale ostatnio facebook robi jakieś dziwne rzeczy z wiadomościami i wolę dmuchać na zimne. Chodzi o Królowej analizo-recenzje "dzieł" Katarzyny Michalak. Robię na ten wtorek prezentacje o złej literaturze do szkoły, Bardzo chciałabym móc oprzeć się także na przemyśleniach i rysunkach Królowej, oczywiście z podaniem źródła.
    (właściwie, niech może Królowa nie czyta tej wiadomości na facebooku (Ania Matuszko to właśnie ja), bo tak się zestresowałam, że wyszło głupio...)
    Z góry dziękuję za odpowiedź.
    (Mateńko Słowiańszczyzno, tu też wyszłam głupio...)

    OdpowiedzUsuń
  10. książka wpisana na listę (już zresztą od jakiegoś czasu), ale po TAKIEJ recenzji muszę się za nią zabrać :)
    ja znowu uwielbiam fantastykę i książki okołofantastyczne, bo ja lubię magię, i smoki, i tajemnicze stworzenia - co mi nakazuje zapytać: Czy Królowa Matka miała okazję zapoznać się z dwiema książkami Marty Kisiel? "Dożywocie" bardziej radosne fantasy, które doprowadzało mnie do kwików niekontrolowanego śmiechu, oraz bardziej mroczne "Nomen Omen", w które przepięknie wpleciona jest multikulturowość starego Wrocławia :) Jeśli nie czytała, to polecam do zapoznania się przy okazji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Królowa Matka miała szanse się zapoznac i obie rzeczy recenzowała na blogu :).

      Usuń
    2. a pacz ( ;) ), te recenzje gdzieś mi umknęły, musze je odnaleźć, bo ciekawa jestem Twojego zdania.
      Mi spodobały się na tyle, że na koniec roku przeleciały przez ocean, żeby znaleźć się na regale z książkami, bo musiałam je mieć w normalnej formie :)

      Usuń
    3. Tu są:

      Nomen Omen: http://polaherbaciane.blogspot.com/2014/08/odrobina-kisielku-dla-ducha.html

      i

      Dożywocie: http://polaherbaciane.blogspot.com/2014/12/tam-gdzie-licho-nie-spi.html

      Mam nadzieję, że się spodobają :). Chociaż juz nie muszą zachęcać :D.

      Usuń
  11. Wrzucony do koszyka. Po 7 tomie opowiadań A. Munroe mam już (w końcu) odrobinę przesytu i aż mi serce zabiło na taką kusząco wyglądającą zmianę :-)
    Podziwiam recenzję.
    Jeszcze jedno, wygląda, że sporo wątków wspólnych z "Królem Złodziei", czy tak?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cornelii Funke? Czy ja wiem, chyba tylko miasto przypominające Wenecję (chociaz mnie Camorra aż tak nie przypomina, to przez te pięć wież pewnie :)).

      Lynch po Munroe to faktycznie zmiana :). Mam nadzieję, że okaże się zadowalajaca :))).

      Usuń
  12. No i po ptokach! Zapomniałem, że czekam, a teraz znowu ... :P A Locke'a kocham za cięte riposty, bo w życiu to jest tak, że te najlepsze przychodzą do człowieka wieczorem po zdarzeniu, a on je odpala na miejscu. Szacuneczek i zazdrość. A notka pochwalna KM, prima sort :D
    PS. Obiecałem sobie, że nie będę zaczynał żadnych nieukończonych cyklów, bo mi to działa na nerwy. Wegner, Martin, Białołęcka, Lynch i licho wie ile jeszcze takich rozbabranych historii :( Muszę być twardy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powtarzaj sobie "byle do lipca, byle do lipca" i trzymaj kciuki, żeby się Lynchowi nie odwidziało. Wzdech.

      Mam to samo w kwestii serii, a mimo to wrąbałam się ostatnio w Aaronovitcha. Wzdech, wzdech, wzdech.

      Usuń
    2. Nie mam zamiaru mantrować, bo zbyt często mu się właśnie odwidywało :( Też zacząłem Aaronovitcha, a "Rzeki ..." przeczytałem dwukrotnie. Nie ma dla mnie ratunku i pewnie niedługo rozpocznę jakiegoś Sandersona, Abercrombiego czy kuszącego jak cholera, Hulicka :(

      Usuń
  13. Bardzo potrzebuję oderwania się od rzeczywistości...
    Idę przejrzeć katalog on line mojej biblioteki...
    Uboga Staruszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadaje się do oderwania od rzeczywistosci jak mało co.

      IMHO, rzecz jasna :).

      Usuń
  14. Czuję się zachęcona jak nigdy. A co do genialnej próbki stylu ałtorKasi, to ja Ci od początku mówię: pisz. Choćby i pastisze, choćby i parodie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że się nie rozczarujesz.

      A pastisz z Ałtorkasi to byłoby jak parodiowanie pastiszu :D. Ale dziękuję za docenienie :).

      Usuń
  15. Przebóg!
    "pastisz z Ałtorkasi to byłoby jak parodiowanie pastiszu" - można by Królową cytować na wykładach z literatury współczesnej beznadziejnej; piękna ocena tego badziewia!
    Dzięki Królowej nie przeczytałam ani zdania Ałtor Kasi, a także nie przeczytałam nic z "50 mord Szarego" :) i z pewnością oszczędziłam sobie nerwów.
    Noemi
    Nika

    OdpowiedzUsuń
  16. Królowo Matko, jak zwykle cudownie plastyczna (wręcz organoleptyczna) recenzja! Liczę po cichu na to, że ziarno zasiane wzmianką o "Grze w klasy", mimo królewskomatczynej niewiary w siebie (nie trzeba być Cortazarem, Królowej Matce w zupełności wystarczyłoby być sobą i sobie zaufać), w końcu jednak wzrośnie, zakwitnie i wyda owoce, bo doprawdy, szkoda ograniczania talentu pisarskiego Królowej Matki do bloga, jakkolwiek zachwyca on czytelników.

    A trochę obok treści recenzji: władanie językiem przez autora to jedno, a podobna umiejętność tłumacza to zupełnie inna kwestia, niemal równie ważna dla odbioru utworu. Piszę to nie tylko z perspektywy tłumacza z zamiłowania i z zawodu, lecz również czytelnika. Największy szok w tej materii przeżyłem, poszukując po latach elektronicznej wersji jednej z moich ukochanych książek z dzieciństwa, "Białego Kła" Jacka Londona, w cudownym przekładzie Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej z 1975 roku. Przekładzie godnym geniuszu Autora, wiernym, a pięknym, gładkim, a pełnokrwiście opisującym namalowany przez Londona świat. Znanym niegdyś na pamięć na wyrywki, podobnie jak oryginał. Jakież było moje zdumienie, kiedy znalazłem tę cudowną książkę w bardzo pokracznym, brzydkim tłumaczeniu: co zdanie, to wyzierała umysłowość pretensjonalnego nastolatka z wybujałymi ambicjami bez talentu. Koszmar po prostu, zupełnie inna książka. Nie każdy musi umieć przekładać literaturę piękną, ale wtedy nie powinien się tego podejmować.

    OdpowiedzUsuń
  17. W oczekiwaniu na kolejna czesc moze warto sprobowac Imienia wiatru Patricka Rothfussa. Sam Rothfuss mowil, ze kiedy wydal swoja ksiazke i wszyscy dookola wykrzykiwali, ze o, widzicie, nastepny Scott Lynch! to sie wkurzal. Ale przeczytal Klamstwa dwukrotnie i zrozumial jaki to wielki komplement jest :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiec to ty! To tobie to zawdzięczam!!!

      Bo nie mogłam sobie przypomniec :).

      Usuń
  18. Anutku, ja Ci tego nie zapomnę! Jak mogłaś mnie tak wrobić 2 tygodnie przed Świętami! Zamiast szyć na kiermasz, to czytałam, zamiast prać, pucować i czyścić, to czytałam. Kartek zapomniałam wysłać. No jak tak można... Na dodatek w mojej bibliotece dostępne od ręki... Stokrotne dzięki, doprawdy;))) Zmowa, panie tego.
    Naprawdę nie potrafię zrozumieć, że dla kogoś poczatek wolno leci;) Ja od razu wpadłam jak ta śliwka.

    OdpowiedzUsuń
  19. A, to ja już rozumiem, dlaczego zawisłaś na moim fantasypodobnym tfforze - wszystko przez Lyncha ;)

    BTW dwa jego tomy już mam i czekają na przeczytanie - teraz jednak nie wchodzi mi beletrystyka :/ tylko kolejne książki Thorwalda o historii medycyny albo ukończony dziś "Cesarz wszech chorób".
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Anutku, dziękuję. Co za cudownie napisane opowieści! Miałam już od jakiegoś czasu chęć na łotrzykowską historię, więc spadłaś mi tą pieśnią pochwalną jak z nieba. Ale nie sądziłam, że aż tak się zachwycę. Kunszt pisarski autora to jedno, a niesamowita praca tłumaczy to powód do kolejnej porcji zachwytów. Jestem pod wrażeniem. Połknęłam trzy tomy w kilka dni, a dziś zaskoczyło mnie, że nie mam kolejnycj tomów w oryginale do przeczytania! Damn! Niech pisze szybciej! ;-)
    Rzadko się zdaża, żeby nie pasowało i zgrzytało mi w czytanej historii tylko kilka drobiazgów. A tu do tego bogaty, plastyczny, żywy opis skutecznie maskuje dorobne niedociągnięcia fabuły.
    I teraz czekam. Eeehhh. Chyba przeczytam w oryginale te pierwsze trzy tomy, do lipca jeszcze tyle czasu...
    Anutku, dziękuję raz jeszcze za podrzucenie zupełnie nowego światu do zwiedzania :-)

    OdpowiedzUsuń
  21. Kolejnych, zdarza się, drobne oraz nowego świata :-) Na telefonie nie widzę, co napisałam ;-)

    Sakurako

    OdpowiedzUsuń