piątek, 29 maja 2015

Potomek Młodszy na tropie Tajemnicy Życia

Potomek Młodszy (nieoczekiwanie, ale któż się spodziewa Hiszpańskiej Inkwizycji w końcu, przecież nikt) - Mamo, a po co ludzie uprawiają seks?

Królowa Matka (wyluzowana, bo po pierwsze - podobne rozmowy to dla niej od daaaawna nie pierwszyzna, a po drugie - nie jest to wcale najtrudniejsze pytanie, jakie zadały jej Ukochane Potomki) - A, synu, dla naprawdę mnóstwa przyczyn. By okazać miłość. Dla przyjemności. No i nie od rzeczy byłoby wspomnieć, że także po to, by mieć dzieci.

Potomek Młodszy (zatykając się z lekka) - Dzieci? To z uprawiania seksu są dzieci???

Królowa Matka - No, z każdego to na szczęście nie, i są środki, które można zastosować, by tych dzieci w ogóle nie było, ale w zasadzie to owszem, tak.

Potomek Młodszy (nerwowo) - A czy są jakieś inne sposoby???

Królowa Matka - Żeby mieć dzieci? Owszem, dzisiejsza technika daje takie możliwości, ale jednak seks jest najbardziej popularną metodą ich pozyskiwania.

Potomek Młodszy (powoli) - Czyli... ty mi mówisz... że jeśli kiedyś będę chciał mieć dzieci... to będę musiał uprawiać seks???

Królowa Matka (do bólu szczerze) - Tak.

Potomek Młodszy (ze zgrozą w głosie i oczętami jak spodki) - O, matko.


A teraz Królowa Matka usiądzie w kątku i spokojnie poczeka, aż mu przejdzie :).

czwartek, 21 maja 2015

Z życia niewolnika

Pompon Młodszy (włażąc Królowej Matce na kolana i moszcząc się na nich za pomocą wiercenia pupką; rozkazująco) - Teraz mas mnie psytulić!

Królowa Matka przytula.

Pompon Młodszy (nadstawiając buzię, w tym samym tonie) - I całuj!

Królowa Matka całuje.

Pompon Młodszy (zdegustowany) - ...ale co ty, tak jeden jaz, cały cas mas całować!!!

Królowa Matka zasypuje pocałunkami.

Pompon Młodszy (rozciągając na kolanach Królowej Matki swoje ciało na całą dumną długość metra pięć; z zadowoleniem) - ... i mozes mnie jesce drapać po pleckach!

Powiada Państwu Królowa Matka, ludzki pan!

niedziela, 17 maja 2015

Szpiedzy tacy, jak my

Pompon Młodszy (wbijając sobie na nos wygrzebane skądś tam, ogromne, nadłamane okulary przeciwsłoneczne Teściowej Królowej Matki) - Mamo, pats! Jak wkładam takie agenckie okulary to psestaję być sobą i staję się spiegiem! Teraz nie jestem juz zaden Antek. Jestem Agent Antek!


Po przyjeździe do Domu w Dziczy,

Pompon Młodszy (nadal w Agenckich Okularach) - Jestem agent 007!
Potomek Młodszy (poprawiając Pompona Młodszego po bratersku) - Ty możesz co najwyżej być agentem 004. (odliczając na palcach) Pompon Starszy jest agentem 003, ja - agentem 002 (milknie, zacukany)...
Potomek Starszy (gorączkowo) - Nienienienie, Pompon Młodszy jest Agentem 005, Pompon Starszy - Agentem 004, ty (zwracając się do Potomka Młodszego) - Agentem 003, ja - Agentem 002, tatuś Agentem 001, a mamusia... a mamusia... (skonfundowany, urywa).
Królowa Matka (stoicko) - ... cóż, mamusia, nie ma co już tego dłużej ukrywać, jest M...

I teraz już wszystkim wiadomo, od czego NAPRAWDĘ skrótem jest bondowskie "M"!

niedziela, 3 maja 2015

Królowa Matka na tropie Spisku, część druga (Katarzyna Michalak, "Nie oddam dzieci")

UWAGA!

Będzie DŁUGIE JAK CHOLERA, zawierające spoilery oraz wulgaryzmy, co prawda nie królewskomatczyne, tylko pochodzące z cytatów, ale zawsze. Osoby wrażliwe, nudzące się przy wpisach liczących więcej niż pięćset słów oraz takie, które pragną poznać dzieuo tu omawiane z pierwszej ręki proszone są o oddalenie się od internetów celem skorzystania z uroków ostatnich chwil długiego weekendu, najlepiej na łonie natury. 

Gdyby Królowa Matka chciała czytać "Nie oddam dzieci" metodą: "Przy każdym facepalmie wychylamy kieliszeczek" już w połowie Prologu leżałaby na podłodze Domu w Dziczy, ułożona przez troskliwego Pana Małżonka w pozycji uniwersalnej bocznej bezpiecznej, a karetka z najbliższego szpitala pędziłaby, aby bezzwłocznie zawieźć ją na oddział detoksykacji alkoholowej.

W Prologu oto mamy przedstawione trzy główne dramatis personæ, a więc Michała Sokołowskiego, wybitnego chirurga, oczywiście oszałamiająco przystojnego, oczywiście uroczego, oczywiście romantycznego (w każdym razie w rozumieniu ałtorkasiowym, w rozumieniu królewskomatczynym bowiem mężczyzna, który wchodzi "krokiem zdobywcy do sali wykładowej", siada "obok mnie,nawet nie pytając, czy wolne" i mówi "tak po prostu: „Od dziś to miejsce obok ciebie, moja śliczna, należy do mnie” uzyskuje zamiast dozgonnej miłości uprzejmą, acz chłodną odpowiedź: "Ależ zatrzymaj je sobie choćby na zawsze, a ja się przeniosę gdzieś dalej, by się cieszyć brakiem twojej obecności", choćby nie wiadomo jak bardzo "roześmiany, czarnowłosy i niebieskooki" by był), kochanego (czy tego chce, czy nie chce, gdyż poza żoną kochały się w nim " wszystkie stażystki w całym szpitalu") i kochającego męża i ojca trójki, a wkrótce już czwórki dzieci, dla którego ostatnio niestety praca robi się odrobinę zbyt ważna, spychając rodzinę na dalszy plan, ale ojtam, ojtam, Michał Sokołowski jest idealny i basta, przerwa na motylki i jednorożce na tęczy.

Po czym zaserwowany nam zostaje opis drugiego bohatera, Tadka Marszaka - oto mamy faceta, który zawodowo trudni się wożeniem żywych koni na rzeź do Włoch, dbając o zapas koki, którą wciąga w trasie (kieliszeczek) , ma wyższe aspiracje, ale nie chce mu się pracować, zresztą jak już popracuje, to i tak wszystko wydaje na dragi i dziwki (kieliszeczek), frustruje go, że nie ma żony, którą mógłby bijać (kieliszeczek), więc w zamian bije starą schorowana matkę (kieliszeczek), której przy każdej okazji kradnie rentę, niech żre trociny, skoro jest durna i trzyma kasę w puszce po herbacie (kieliszeczek), a jak mimo to czuje się zirytowany to się relaksuje rażąc prądem - 6 tys woltów - przewożone konie (kieliszeczek albo i dwa), a także rusza w miasto, by wyrwać lalę do obmacania, uprzednio przyodziewając się w sweterek w serek (kieliszeczek), białą koszule oraz skórzaną kurtkę i przeczesując rzadkie włosy (kieliszeczek)..., 


Kolejny bohater, Alfred Niro, "syn polityka znanego z tego, że jest politykiem, i celebrytki znanej z tego, że jest znana" , który po rozwodzie rodziców mieszka z matką, której nienawidzi, gdyż "po latach balang, hektolitrach alkoholu i metrach kokainowych ścieżek, wygląda na podstarzałą kurwę", utrzymywany przez ojca, którego nienawidzi, gdyż "po pierwsze gardzi polityką, po drugie gardzi ludźmi, którzy zmieniają poglądy jak chorągiewka", nienawidzi, ale korzysta z jego forsy i pozwala się wyciągać z pierdla po tym, jak dla żartu podpalił bezdomnego na przykład. Nie przepracował w życiu ani dnia, i nie musiał, albowiem rodzice zamykali mu usta pieniędzmi, "bo bękart mógłby sporo pikantnych plotek o ich pożyciu sprzedać tabloidom". Żyją więc sobie - rodzice i Alfred - w układzie "my ci forsę, ty nas nie szargasz, a jeśli już, to nie pod własnym nazwiskiem", w związku z czym Alfred, idąc szargać, zaopatruje się w fałszywy, kupiony za ciężkie pieniądze dowód osobisty, żeby go, uwaga, dziennikarze nie namierzyli, po której to konstatacji Królowa Matka uznała, że kieliszeczek to za mało


oraz odkryła, że śmieje się histerycznie czekając tylko na retrospekcje z dzieciństwa Alfredka kopiącego nóżkami obutymi w obuwie ze skóry ginących gatunków małe kociątka oraz mściwie depczącym kwiatki, ze szczególnym uwzględnieniem tych pod bezwzględną ochroną, czy naprawdę nikt autorce nigdy nie powiedział, że mniej czasem znaczy lepiej? 

No, nic, na kopane kotki przyjdzie jeszcze czas, na razie Tadek Marszak podąża na spotkanie z Alfredem, albowiem "Imponował mu ten gość. Miesiąc temu poznali się w jednym w podlubieńskich klubów, wyrwali dwie laski, chyba jeszcze niepełnoletnie, przynajmniej na takie wyglądały, ale za to bardzo pijane i bardzo chętne, i zabrali je na przejażdżkę po okolicach, przy czym najpierw Alfred przeleciał jedną na tylnym siedzeniu swojego bmw, potem Tadek. Prawdziwa zabawa zaczęła się w pustym domku letniskowym, do którego Alfred miał klucze. Tam rżnęli półprzytomne od wódki i prochów dziewczyny na zmianę, we wszystkie otwory ciała – dopóki sił starczyło.
Na koniec pieprzonka Alfred, któremu już nie stawał, wyciągnął skądś kabel i zaczął w jakimś dzikim obłędzie obie dziewczyny tym kablem napieprzać, aż Marszak przestraszył się, że chce gówniary zatłuc i siłą go odciągnął.
– To nauczka – wyjaśnił Niro. – Żeby z obcymi się nie puszczały.
Zarechotał i szarpnął tę szczuplejszą, blondynkę, ku sobie. Zakwiliła, kuląc się w rogu łóżka, ale wyciągnął ją brutalnie i nagą wypchnął na dwór. Skinął na Tadka, by z drugą zrobił to samo. Po chwili zaciągnęli je do samochodu, wywieźli daleko od domku i porzucili na poboczu, ciskając w nie kłębem ciuchów.
Ale to był odlot. Tadek, do tej pory grzecznie rżnący tylko te, które na to pozwalały, albo dziwki, na które było go stać, po raz pierwszy w taki sposób zabawił się z lachonami: brutalnie i bezwzględnie. I miał z tego kurewską frajdę. Nie mniejszą niż prowodyr".


Dwaj przyjaciele z boiska jadą zatem, naćpani, narąbani i w towarzystwie wyrwanej dopiero co blondynki, zaś naprzeciwko jedzie Marta Sokołowska, która zmuszona była udać się do przedszkola po najmłodsze dziecko, które wzorowy i kochający mąż i ojciec zapomniał odebrać, jako, że właśnie operuje oraz ma dyżur na SOR. Buahahaha, no, ale nie po raz pierwszy Katarzyna Michalak nie sprawdza tego, o czym pisze, więc się nie dziwimy i lecimy dalej. 

Mama jedzie zatem, odrywając się od przygotowań do urodzinowej imprezy dla synka, który właśnie kończy trzy lata, i skłaniając Królową Matkę do zastanawiania się, w jakich godzinach otwarte są przedszkola oraz robi się kinderbale dla trzylatków w michalakversum, bo z tekstu wynika, że jest środek nocy ("Strasznie nie lubiła wracać drugim samochodem: małym fiatem pandą, po nocy,", "Marta, nim ruszyła w powrotną drogę, bez Michała, długo patrzyła niewidzącym spojrzeniem w ciemność". "Szosa tonęła w ciemnościach, z którymi światła fiata nie bardzo sobie radziły", i tak dalej, i tak dalej, ok, jest październik, ciemno robi się około 18-19-tej, ale w tekście jest otwartym tekstem o "tej nocy, o której pamiętają" bliscy), Marta Sokołowska jedzie rozważnie i ostrożnie, Źli i Napruci jadą jak wariaci, w dodatku wyprzedzają tira na dwunastego i przy tym wymijaniu uderzają w samochód Marty, miażdżąc go o drzewo.

Mały Antoś ginie na miejscu, Marta umiera wkrótce, przybyli na miejsce lekarze robią cesarkę i wyjmują z brzucha martwej matki żywego noworodka, Królowa Matka powinna rozpakowywać już drugą paczkę chusteczek, ale jakoś nie rozpakowuje, Źli i Napruci, a teraz dodatkowo Nieco Połamani trafiają do szpitala i kto, ach, kto ratuje im życie? Tak! Nasz Wzorowy Mąż i Ojciec (i Chirurg), wykonujący w skupieniu kilkugodzinna operację ("Gdyby cały ten zespół wiedział, że człowiekiem, którego z takim oddaniem ratują, jest Tadek Marszak..."- to co by się wtedy stało? tak się niewinnie zainteresuje Królowa Matka, jest jakiś prawny zakaz operowania ludzi o nazwisku Tadeusz Marszak?), podczas gdy czas się zatrzymuje, jak w kreskówce normalnie, co poznamy po tym, że gdy Michał Sokołowski wróci wreszcie do domu z tragiczną wiadomością zastanie w nim całą rodzinę z tortem i balonikami, nic a nic nie przejętą faktem, że mama pojechała po małego jubilata kilka godzin temu, nie wróciła, a już gdy wyjeżdżała, przypomina Królowa Matka, panowały ciemności i był w najlepszym wypadku wieczór.

No, nic, Michał Sokołowski kończy operację, ordynator przekazuje mu tragiczną wiadomość, następuje 25 stron opisów reakcji samego Michała, reakcji policjanta, który nie zatrzymał lecących 200 na godzinę Złych i Naprutych, reakcji personelu szpitala, który tak lubił Martę, reakcji przyjaciela Michała, który zastawił jego SUVa, wskutek czego Marta musiała wracać do domu małym fiatem pandą, oraz reakcji Alfreda, który leży na oddziale szpitalnym i się boi. Wszystko to opisane w charakterystycznym dla pani Michalak, przetragizowanym łamane przez słodko-pierdzącym stylu, stężonym w stopniu niewyobrażalnym, zwłaszcza w scenach które naprawdę mogły (i powinny) być emocjonalne, dramatyczne i chwytające za serce.

Następnie Michał wraca do domu i...

...i wkraczamy do samego centrum michalakversum, w którym Dobrzy są Dobrzy, bo Pani Ałtorka tak napisała, Źli są Źli, bo Pani Ałtorka tak napisała, a czasem Dobrzy staja się Źli, bo Pani Ałtorka zmieniła zdanie, i co nam pan zrobi. 

Czegóż my tu nie mamy - mamy na przykład teściową, która nie rozumie, że Michał chce zostać sam z dziećmi ("Bez histeryzującej teściowej i teścia, który próbuje ją uspokoić, bez ojca i matki, którzy nie wiedzą, kogo pocieszać" - ileż, zapytasz, o Czytelniku, ileż czasu upłynęło od chwili, gdy "histeryzująca teściowa" dowiedziała się, że straciła córkę i dwoje wnucząt - bo o tym, że najmłodsze dziecko żyje Michał zapomniał wspomnieć? Królowa Matka spieszy, by ukoić Twą ciekawość i odpowiedzieć - jakieś pół godziny. Szanowna Pani Michalak, rozhisteryzowana to może być nastolatka, której przed studniówką wyskoczył pryszcz na środku czoła, a nie matka, która się dowiedziała o śmierci dziecka, no, ale żeby to wiedzieć trzeba mieć minimum empatii oraz panować nad słowem pisanym). Cały jeden dzień później Michał dziwuje się: "Co wstąpiło w tę zwykle miłą i wynoszącą go pod niebiosa kobietę? Zawsze truła Marcie, by szanowała takiego męża jak Michał. Niepijącego, pracowitego, kochającego żonę i dzieci... Tak, Dorota straciła córkę i wnuczka. Ale on stracił żonę i dziecko!" (no bo wszak, Pani Ałtorko, Dorota nie straciła dziecka, nienienie, ona straciła żonę Michała przecież!), zaś dwa dni później - "wodził za policjantem otępiałym spojrzeniem, wreszcie przypomniał sobie, po co wyjechał z domu, zostawiając dzieci na pastwę dwóch histeryczek" (czyli matki i siostry jego zmarłej żony, no, a siostra to przecież w ogóle nawet córki nie straciła, zaledwie siostrę, więc już choćby z tego wiadomo, że jest zła nie pochylając się nad cierpieniem Michała i mając czelność wymagać od niego czegokolwiek, na przykład tego, by nie pił i zajął się dziećmi).

Chwilowo jednak Michał nie radzi sobie w ogóle, i Królowa Matka nie ma mu tego za złe, bo stoi na stanowisku, że każdy radzić sobie z żałobą powinien po swojemu, to raz, a dwa, na razie doktor Sokołowski jest w stanie szoku i niezupełnie nad sobą panuje. Więc powinien mieć przy sobie bliskich, którzy, pozwalając mu na osobiste przeżycie żałoby, będą dyskretnie pilnowali, by nie zrobił sobie krzywdy, służyli wsparciem i pomocą.

Cóż jednak począć, skoro Michał ma wokół siebie wyłącznie histeryzującą matkę i siostrę żony (te dwie wiedźmy), Ludmiłę, sąsiadkę, która już w dniu śmierci Marty planuje, jak zająć jej miejsce i rozsiewającą Wraże Plotki po wsi już po tym, jak pan doktor wywali ją z domu na zbita twarz ("Uniósł głowę i wstał, widząc Ludmiłę. Zupełnie wyleciało mu z głowy, że zostawił dzieci pod opieką tej... harpii. Harpii, która obciągała właśnie obcisłą bluzeczkę, a z dekoltu wylewał się bujny biust, pod samym niemal nosem doktora Sokołowskiego.
– Dzieci zachowywały się bez zarzutu – zagruchała. – Jutro również mogę się nimi zająć. Jesteśmy przecież sąsiadami. Trzeba sobie pomagać.
A ja chętnie ci pomogę, kochanie, w czymkolwiek zechcesz – dodała w myślach. Na widok Michała Sokołowskiego, który był naprawdę grzechu wart, robiło jej się ciepło między nogami"
, noszfak i ja chromolę),


oraz Serdecznego Przyjaciela, w którym rośnie niesmak na widok tego, jak bardzo Michał sobie nie radzi, zaś "współczucie, jakie dotąd miał dla przyjaciela, powoli zaczęło zamieniać się w litość. A litość tym różni się od współczucia, że jest podszyta pogardą", całe - tak, o Czytelniku! całe dwa dni po wypadku mu się to współczucie odmienia, Królowa Matka zadała sobie trud i policzyła!


W sumie trudno się Michałowi dziwić, że w takich okolicznościach przestaje nad sobą panować, zaczyna pić na całego, nie wpuszcza do domu nikogo, nawet rodziców, o teściowej i jej siostrze nie wspominając, starsze dzieci widywane są w okolicy dwa razy dziennie - jak wychodzą do szkoły i z niej wracają, poza tym głucha cisza, bo Michał rozbił telefon i domofon, żeby go bliscy oraz dziennikarze (koczujący pod jego domem jakby był co najmniej Gwiazdą Tańczącą Na Lodzie) nie dręczyli, nie odzywa się do nikogo, nie odbiera poczty, wyrzuca z domu jedyną życzliwą mu osobę, położną środowiskową ("Matylda jednak pamiętała, jak on właśnie, bardzo dawno temu, ledwie się tu do Złotowa z rodziną sprowadził, przyjechał do jej matki, starej, schorowanej kobieciny, co całe życie ciężko pracowała i teraz na starość też nie miała lekko: zżerał ją od środka rak płuc, którego nabawiła się w przędzalniach Łodzi" - widzi Królowa Matka, że AłtorKasię zżera ambicja napisania drugiej "Ziemi Obiecanej" i nie daje się ona powstrzymać myśli, że XIX wiek mamy już za sobą!),



w jego domu cuchnie moczem i kałem, ciągle słychać krzyk nie przewijanego noworodka, starszy synek się uwstecznia, ssie kciuk, moczy się ze strachu, najstarsza dziewczynka usiłuje jakoś trzymać rodzinę w kupie, nieporadnie, ma przecież dopiero trzynaście lat ("To Maja zrozumiała, że jeśli nie będą sprawiali wrażenia normalnej rodziny, opieka społeczna rzeczywiście ich zabierze, a wtedy tatuś zostanie sam i... Nie, Maja nie chciała nawet myśleć, co się z nim stanie. Musiała dbać o to, by Zbyszek jadł, by oboje chodzili do szkoły w czystych, uprasowanych ubraniach, by ona dostawała dobre stopnie, a brat nie sprawiał wrażenia półgłówka, ssącego bez przerwy kciuk. Przywiązywała mu więc prawą rękę za plecami, gdy tylko zamykały się za nimi drzwi domu. Chłopiec nie próbował walczyć z siostrą. Po prostu... zapadł się w siebie jeszcze bardziej. Nie mógł ssać kciuka, co przynosiło mu jakieś ukojenie, więc wchodził pod stół i siedział tam, skulony, do nocy. Wtedy Maja rozwiązywała biednego więźnia, kładła go do łóżka i mógł się przyssać do krwawiącego palca".

"Maja ze Zbyszkiem zaczęli przysypiać na zajęciach. Dziewczynka przyprowadzała brata z samego rana, jeszcze nim zaczynały się lekcje, oboje przemykali się do schowka pod schodami, do którego nikt od dawna nie zaglądał, tam zwijali się w kłębek i spali dotąd, aż nie obudziła ich nastawiona na ósmą komórka Mai. Po lekcjach, niczym dwoje lunatyków, zdążali do tego samego miejsca, pilnując, by nikt z dorosłych ich nie widział.
– To ważne – powtarzała bratu Maja. – Jeśli przyłapią nas na spaniu tutaj, zawiozą od razu do sierocińca, rozumiesz?
Malec kiwał poważnie głową, oczy wychodziły mu z orbit z przerażenia, a kciuk sam wędrował do buzi"
)...

...

Ale, rozumiesz, Kochany Czytelniku, to dziennikarze, którzy to wszystko opisują, są źli. Dziennikarze, sąsiedzi i przerażona, dobijająca się bez skutku do domu Sokołowskich rodzina jest zła, chcąc odebrać dzieci (jakie, do cholery, odebrać? jaki, do cholery, sierociniec? w Polsce? przy tak przeładowanych placówkach opiekuńczych? przy żyjącej i będącej w dobrym zdrowiu rodzinie, dziadkach z obu stron i ciotce? sierocinieć, oł rili?) Ojcu, Który Tak Cierpi.

Kurna chata, bez przerwy rozemocjonowane media donoszą o przypadkach pobicia lub zamordowania dzieci przez niestabilnych emocjonalnie rodziców, a tutaj mamy opisanego Pana Doktora ("W Michale coś pękło. Chciał chwycić dziecko za ramiona i potrząsać nim, aż by umilkło. Choćby miała odpaść mu główka! Choćby miał je zabić!"), nad którym mamy pochylać się ze zrozumieniem, bo tak nam Pani Ałtorka każe???

(Nieskuteczne) odbieranie dzieci odbywa się za sprawą jednej rozprawy, na którą dowozi Michała Dobrze Mu Życzący Policjant (z którym co prawda początkowo Michał nie chciał nawet rozmawiać i "ani myślał wpuszczać do środka (...). Doświadczenie z Ludmiłą napaloną czegoś go nauczyło" - słusznie, kto wie co takiemu policjantu chodzi pogłowie?), oraz przy pomocy Dobrze Mu Życzącego Przyjaciela i Dobrze Mu Życzącej Pani Mecenas (która co prawda w innej książce AłtorKasi była Zimną Suką, ale została przykładnie ukarana zgwałceniem i się poprawiła),


a także Sędziny, która jest Bezstronna jak sama Temida ("Sędzina, słuchając jednym uchem kalumnii Doroty Jeżewskiej, rzucanych na pochyloną głowę Michała, uważnie, w zamyśleniu, przyglądała się właśnie jemu. – Czy świadek skończył? – przerwała Dorocie w pół zdania.") oraz Wrażliwa Na Krzywdę Ludzką ("Sędzina milczy długo. Bardzo długo. Wierzy w każde słowo tego człowieka, a milczy, bo głos odmówił jej posłuszeństwa"). Nie bez znaczenia jest także to, że Histeryczna, Zła, Zaborcza oraz Będąca Biczą I Starą Panną siostra Marty (tego nieomal ciała astralnego, jak te rodzeństwa potrafią się między sobą różnić!) lubuje się - co wyszło w trakcie rozprawy - w odchowywaniu małych kociąt na duże kotki, po czym usypianiu ich pod byle pretekstem lub też wywożeniu za miasto, żeby popatrzeć, jak bezradnie gonią za samochodem (wszyscy wiedzą, że koty tak właśnie robią), zaistniało więc podejrzenie, że jeszcze uśpi siostrzeńców, jak jej się znudzą, albo każe im biegać za samochodami, i co wtedy wszyscy zrobimy.


I to, rozumiecie Państwo, było pisane na serio.

Królowa Matka pominęła wątek nie-ukarania Prawdziwego Sprawcy Wypadku, Wrażego Alfreda (nie-ukarania przez prawo, Tatuś-Polityk był się bardziej postarał:

("Nikodem wychodzi z pokoju. Wraca z grubym, skórzanym pasem. Okłada nim syna – omijając ręce i twarz – dotąd, aż ze zmęczenia ręka odmawia mu posłuszeństwa.
– Spierdalaj mi z oczu – rzuca.
Alfred znika w jednej z sypialni na piętrze. Boli go całe ciało, nos i policzek, ale mimo to twarz wykrzywia w uśmiechu. Zapala papierosa, zaciąga się, rozwalony na łóżku, i w zamyśleniu patrzy przed siebie. Opłacało się. Naprawdę się opłacało zebrać manto od ojca, który przejmie sprawę w swoje ręce. Cóż to jest oberwać dwa razy po mordzie i parę razy po nerkach... W pierdlu gwałciliby go kijem od szczotki noc w noc, taki piękniś jak Alfred miał to jak w banku. To lanie kurewsko się opłacało. Naprawdę!"
),

zamordowania w więzieniu Tadeusza Marszaka oraz ingerencję Wyższej Sprawiedliwości, która dopada Alfreda, gdy ten w rocznicę śmierci Marty i Antosia jedzie obok miejsca wypadku, jak zawsze, żeby popatrzeć na dwa krzyże i, uwaga, się pośmiać,


pominęła wykładany jak kawa na ławę cały obmierzły światopogląd pani Michalak (bita kobieta jest sobie winna i nie ma dla niej ratunku, nie opłaca jej się pomagać, ludność wiejska wzywa policję do faceta goniącego żonę z siekierą po podwórzu, bo ten, uwaga, ROBI HAŁAS, ponadto wieś jest wścibska, żądna plotek i nie wybacza, itepe, itede, kto czytał "Bezdomną" albo choćby tylko "Poczekajkę" ten wie, o co chodzi).

O tym, jak zmarnotrawiony został naprawdę dobry temat - żałoby, rozpadu i ponownego konstruowania się rodziny po traumatycznym przeżyciu, przyspieszonego dojrzewania trzynastoletniej dziewczynki, w końcu problem traktowania pijanych i odurzonych kierowców przez prawo - nie ma nawet co pisać, w końcu mówimy o AłtorKasi.

Za to gdy Królowa Matka wreszcie doszła do końca dzieua ("Samochody obojętnie mijają ciało leżące w rowie. Niro wie, że umiera.Jak tamta. Marta Sokołowska. Tylko że przy niej byli ludzie, ktoś próbował ją ratować, ktoś trzymał do końca za rękę, on zaś zdycha sam. Będzie konał długo i w cierpieniach, bo do każdej minuty umierania Marty Bóg doliczy Alfredowi pięć minut topienia się we własnej krwi. Za Antosia dorzuci jeszcze pięć. Za bezdomnego włóczęgę kolejne. Za blondynkę i nawet Marszaka też po kilka... Widzisz gdzieś tu słowo „sprawiedliwość”? Tutaj nie, ale Tam na pewno") doszła także do paru wniosków i żadna siła jej już nie przekona, że się myli.

Otóż Katarzyna Michalak nie istnieje.

Królowa Matka nie uwierzy w jej istnienie nawet, gdyby dostarczono jej AłtorKasię na próg Domu w Dziczy, zaopatrzoną w drzewo genealogiczne i dowód osobisty oraz paszport.  "Katarzyna Michalak" to jest po prostu długofalowy projekt podjęty przez grupę psychologów, którzy przyjęli ten pseudonim, by zbadać, jaką ilość urągającej wszelkiej inteligencji zbieraniny wszelkich możliwych stereotypów, nonsensów i szkodliwych bzdur podniesionych do potęgi osiemnastej uda się sprzedać przy pomocy zaawansowanych technik marketingu, reklamy i innych takich prostemu ludowi, zanim ten się zbuntuje i odmówi dalszej konsumpcji. Królowa Matka rozważała jeszcze happening artystyczny, ale artyści nie mają takich pieniędzy, a byłby to happening dość kosztowny (książki, fałszywa tożsamość, reklama, bannery, telewizja, ktoś do prowadzenia bloga, to wszystko kosztuje. Chociaż, może, kto wie, jakiś projekt zrealizowany przy pomocy funduszy unijnych...?) 

Istnienie "Katarzyny Michalak" jako projektu naukowego naprawdę wszystko wyjaśnia, i te opisane przez Królową Matkę wczoraj wolty charakterologiczne jej Herołinów i Herołin (jak książki pisze komputer wraz z wynajętym pracownikiem naukowym to nie można oczekiwać od nich płynności języka i logiki, wymaganych od zawodowych pisarzy, prawda?). I udział w tym przedsięwzięciu takich niegdyś szanowanych instytucji jak Znak i Wydawnictwo Literackie, Wydawnictwo Literackie, które na własnej stronie pisze: 

"WYDAWNICTWO LITERACKIE, założone w 1953 roku, od ponad pół wieku swego istnienia kreuje i promuje najciekawsze zjawiska literackie oraz najwybitniejszych twórców polskich i światowych: pisarzy, poetów, eseistów, historyków, badaczy kultury. Zajmujemy pozycję jednego z największych i najbardziej  wpływowych na polskim rynku domów wydawniczych – przede wszystkim wydawców literatury, szczególnie pięknej polskiej i obcej, literatury faktu oraz literatury dla młodzieży.
Obecnie w stałej ofercie  Oficyny pozostaje ponad pół tysiąca tytułów!
Wśród autorów związanych z oficyną są polscy nobliści Wisława Szymborska i Czesław Miłosz oraz tak znakomite postaci kultury, jak: Janusz Anderman, Stanisław Barańczak, Władysław Bartoszewski, Zygmunt Bauman, Andrzej Bobkowski, Andrzej Chwalba, Karl Dedecius, Michał Głowiński, Witold Gombrowicz, Julia Hartwig, Gustaw Herling-Grudziński, Maria Janion, Jerzy Jarniewicz, Jerzy Jarzębski, Aleksander Jurewicz, Jan Kott, Stanisław Lem, Ewa Lipska, Henryk Markiewicz, Sławomir Mrożek, Tadeusz Nyczek, Kazimierz Orłoś, Jerzy Pilch, Tadeusz Różewicz, Jerzy Sosnowski, Marian Stala, Jadwiga Staniszkis, Jan Józef Szczepański, Jan Sztaudynger, Dorota Terakowska, Agata Tuszyńska, Jan Twardowski, Karol Wojtyła, Marta Wyka, Adam Zagajewski",

a potem wydaje niedopracowaną zbieraninę bzdur napisaną żałosnym językiem i jeszcze to reklamuje jako powieść, która: "Roztrzaskuje serce na kawałki, wzbudza skrajne emocje, wzrusza do łez"

I te peany redaktora wyż. wzmiankowanego wydawnictwa, który jednocześnie pozwolił, by w oblanym przezeń łzami dziele znalazły się następujące kwiatki:

"Dokładnie jak wtedy, gdy po podpaleniu bezdomnego podjechała pod dom Nirów policja" (kto oprócz Królowej Matki ma wizję policji podpalającej bezdomnego?),

 "Jeden go przeklina, drugi życzy mu wszystko co najgorsze",

"przeniósł załzawione spojrzenie z czarnego bmw na policjanta, który stał tuż obok i przyglądał się doktorowi z mieszaniną uczuć na twarzy",

"Alfred skinął pokornie głową, przywdziewając na pokaleczoną twarz zbolałą minę",

by wymienić tylko kilka.

Prawdziwy, zawodowy redaktor na pewno cierpiał, puszczając to do druku, ale rozumiał wyższą konieczność, skoro to projekt naukowy...

No i gdy wyjdzie na jaw, że to unijny projekt i badanie naukowe Wydawnictwo Literackie, Znak i pracownicy obu oficyn już nie będą musieli się wstydzić.

Tak, jak - w co Królowa Matka stara się nie wątpić - wstydzą się teraz.

sobota, 2 maja 2015

Królowa Matka na tropie Spisku, część pierwsza (Katarzyna Michalak)


Problemem Królowej Matki z Katarzyną Michalak jest to, że kiedyś tam przeczytała i zrecenzowała jej jedną książkę.

Bez złej myśli i szczególnej irytacji to zrobiła, książka nie powalała niczym, szczególnie mądra nie była, szczególnie głupia... no dobra, trochę szczególnie głupia i owszem, skoro opisywała pobieranie szpiku do przeszczepu od kobiety w siódmym miesiącu ciąży, a także ociupinkę irytująca za sprawą pojawiania się w niej licznych bohaterów poprzednich utworów Katarzyny Michalak oraz jej samej w charakterze Dobrego Mzimu, ale niechta. Nie takie rzeczy się czytało (powiedziała osoba, która zapoznała się z pięcioma kilogramami Harlequinów oraz "Teleny'm"), Królowa Matka przeczytała i spokojnie by sobie o Katarzynie Michalak i jej multiplikowanej obecności w powieściach zapomniała, gdyby nie ciekawość, która jest wiadomo czym oraz dokąd prowadzi.

Pchana ciekawością Królowa Matka uparła się sprawdzić, czy cytat znajdujący się w tej jedynej przeczytanej przez nią książce pani Michalak, a który uznała za autoironiczną wstawkę (bowiem nie znała wtedy jeszcze AłtorKasi i nie wiedziała, do jakiego stopnia niezdolną do autoironii jest ona osobą) istotnie znajduje się w "Poczekajce". Dopadłszy "Poczekajki" przeżyła kilka bolesnych wstrząsów, które szczegółowo opisała, więc nie ma potrzeby o nich ponownie opowiadać. Udziałem Królowej Matki stało się ponadto jeszcze kilka związanych z tą lekturą rzeczy, między innymi po raz pierwszy zakiełkowało w niej niedowierzanie, o którym w swojej nierecanalizie pisała, wewnętrzne przeświadczenie, którego się Królowa Matka nie pozbyła nawet wtedy, gdy "Poczekajkę" z jej okładką, opisem na skrzydełkach okładki, zdjęciem autorki, wymienionym zespołem redakcyjnym oraz ISBN-em zdobyła, wzięła w ręce, pomacała i niemalże obwąchała, podskórne przekonanie, że to jest niemożliwe, że ta książka nie istnieje, że jest czymś w rodzaju żartu, opka, albo...

Albo eksperymentu.

Myśl przyszła do głowy Królowej Matce, porozpychała się i odleciała aż do Następnego Razu, który przydarzył się przy okazji zbierania przez Królową Matkę lajków na FB. Do tego czasu Królowa Matka podjęła kilka razy próbę poczytania innych dzieł Katarzyny Michalak, dostarczanych jej hojnie przez Przyjaciół, Znajomych, Wielbicieli i Kochanych Czytelników, nie udało jej się skończyć żadnego, wreszcie, gdy prawie zasnęła z nudów nad "Czarnym Księciem" (czytelnik zasypiający nad thrillerem erotycznym, czyż może być coś bardziej dołującego dla autora?) Królowa Matka zapowiedziała, że nie ma mowy, nigdy więcej i twardo trzymała się tego postanowienia aż do chwili, gdy kupiła kilka lajków za obietnicę zrecenzowania wybranej książki AłtorKasi. Wybór Czytelników padł na "Ogród Kamili", Królowa Matka dzielnie czytała i na przemian nudziła się oraz zgrzytała zębami, skończyła i natychmiast dostała od Rozkochanych Czytelników część drugą. Żeby sobie sprawdziła ciąg dalszy. Nad częścią drugą Królowa Matka na przemian wymiotowała z obrzydzenia, wykonywała facepalmy oraz rzucała w przestrzeń słowami powszechnie uważanymi za obelżywe, dzieua nie dokończyła, zamknęła je z trzaskiem dotarłszy do strony bodaj dwudziestej siódmej, popełniła liczący dwa tysiące słów wpis i zapowiedziała, że tym razem to już koniec absolutnie, na amen, na pewno i nie ma mowy, żeby nie.

Ale mając za sobą lekturę trzech całych i z dziesięciu ponapoczynanych powieści, plus kilka streszczonych przez Usłużnych Czytelników Królowa Matka doszła do wniosku, że Katarzyna Michalak ma szablon (może program komputerowy?), w którym zmienia się tylko imiona bohaterów, zawód bohaterów, kolor oczu i włosów ("wielkie, bursztynowe" na 'olbrzymie, błękitne", "blond fale" na "frywolne, rozkoszne loczki", itepe, itede), wybiera ze trzy katastrofy życiowe z listy trzydziestu (stosowanych wymiennie, na ten przykład "białaczka i śmierć narzeczonego na misji w Afganistanie" na "raka trzustki i śmierć męża na misji humanitarnej w Iraku"), dorzuca obowiązkowo jeden gwałt i jedną próbę gwałtu i voila! Mamy książkę. 

Jakże wiele to wyjaśnia, wszystko właściwie, na przykład wolty charakterologiczne bohaterów. I tak na przykład Herołin będący w pierwszej części kawałem gnoja zajmującym się zawodowo uwodzeniem kobiet w drugiej okazuje się czułym i subtelnym jak woń łubinu wśród pól romantykiem marzącym o domków wśród łanów zbóż pod bezkresnym niebem i śmiechu dziatek w ogródku, Herołina zaś, zakochana w narzeczonym dziewica o sercu jak kryształ, którą trzeba traktować pigułką gwałtu, bo bez tego nie da się nawet ująć za rękę - zimną suką, która zaliczyła pół Europy, a narzeczonego wyhaczyła, gdyż jest chciwą na hajs biczą. Po prostu w pierwszej części komputer wylosował jeden zestaw, w drugiej części - zupełnie inny, prawdopodobnie ktoś, kto ten program pisał nie przewidział tworzenia "ciągów dalszych", stąd te drobne niekonsekwencje i wrażenie, że autorka niezupełnie pamięta, o czym pisała w zeszłej książce, czyli - biorąc pod uwagę jej tempo produkcji arcydzieł - tydzień wcześniej. Tempo produkcji też wyjaśnia całkiem nieźle, nawiasem mówiąc.

Od czasu "Ogrodu Kamili" upłynęło szczęśliwe pół roku, wypełnione dla Królowej Matki pięknymi, interesującymi, wzruszającymi i dobrze napisanymi (a także świetnie przetłumaczonymi) książkami, oraz zapaścią twórczo-duchową, w którą to zapaść ostatnio zaczęły się wdzierać niepokojące szmery. A to ktoś Królowej Matce podesłał reklamę pewnej serii wydawniczej. A to ktoś inny zrobił to samo. A potem jeszcze jeden, i jeszcze. A to zaczęli się na blogu Królowej Matki tłoczyć nowi Czytelnicy, zaczynający swoje po nim wędrówki od tekstów o AłtorKasi. A to pojawiały się na FB Królowej Matki cytaty ze strony AłtorKasi i zapowiedzi jej nowej książki "Nie oddam dzieci"...

Książki, jak twierdziła autorka, "straszliwie trudnej, pełna rozpaczy i bezradności". "Wyczerpującej pod każdym względem, zwłaszcza emocjonalnym". Do lektury której należało usiąść z paczką chusteczek. 

Książki, o której "pierwsze, krótkie opinie redaktorów, którzy pracowali nad tą powieścią" brzmiały następująco:

"Pani Kasiu, Jestem po lekturze całości: to niepodważalny dowód Pani wielkiego talentu, budowania ekstremalnych sytuacji, niezwyklej empatii. Natężenie emocji jest tak duże, że trudno czytać książkę, bo wzruszenie, współczucie i współodczuwanie dosłownie miejscami paraliżują, a konkretnie chodzi o wywoływanie płaczu. Uprzedzano mnie, że bez paczek chusteczek nie dam rady, ale to mało powiedziane. Chyba żadna książka nie była tak esencjonalnie mocna. Koniecznie musi Pani rozładować emocje i niesamowity wysiłek przy koncentracji samego pisania - bardzo Panią proszę - przecież Pani w tych wydarzeniach uczestniczyła emocjonalnie! Gratuluję, podziwiam i pozdrawiam najserdeczniej."

Królowa Matka po przeczytaniu powyższego najpierw podniosła szczękę z podłogi, starannie otrzepała ją z kocich kłaczków i umieściła na właściwym miejscu. Następnie zastanowiła się przelotnie, ile i w jakiej walucie płaci Wydawnictwo Literackie swoim redaktorom za pisanie podobnych dyrdymałów. Następnie uznała, że wcale im nie płaci, no, nie więcej niż normalnie się płaci za taką pracę, po prostu redaktorzy zrobili se, kolokwialnie mówiąc, jaja i założyli się o duże lody z posypką, kto napisze bardziej lizodupną recenzję, która pani Ałtorka łyknie jak gęś kluski. Następnie stwierdziła, że chłopaki (i dziewczynki) musieli być przy tym narąbani jak cała eskadra messeschmittów skoro nie zgadli, że pani Ałtorka natychmiast tę opinię opublikuje, rujnując im opinię zawodową.

A następnie pomyślała, że najprawdopodobniej pani Kasia nieco tę opinię redaktora podkolorowała , zwłaszcza, że pomiędzy wyż. wym. a tekstem pani Ałtorki z jej własnego bloga ("Dzisiaj popłakałam się w bibliotece, gdzie piszę i wcale nie były to oczyszczające łzy... Ale tę książkę trzeba było napisać. A ja od tego jestem: by pisać. Nie tylko uroczo i pogodnie (chociaż czy którakolwiek z moich książek była w 100% urocza i pogodna?, bo ja sobie nie przypominam...), ale i trudno, bardzo trudno. I bardzo prawdziwie. Ja Wam mówię, dziewczyny, kupujcie na zapas chusteczki..." nie ma żadnych podobieństw, no ale kompletnie żadnych, ni w stylu, ni w treści. 

Oraz, że nie tknie "najmłodszej córeczki" pani Kasi nawet kijem.

Po czym w zasadzie natychmiast dostała ją od Kochającej Czytelniczki i Koleżanki Po Piórze...
no i jak dostała to się oczywiście nie mogła oprzeć, cholera, cholerajasnapsiakrew, a mówili mądrzy ludzie, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła!!!...

Nie mogła się oprzeć i przeczytała rzecz, nie bez wspomagaczy,


i doszła do kolejnych, twórczych wniosków.

O których jutro.

No, chyba, że Potomki nie pozwolą. 

Wtedy nie jutro. Wtedy pojutrze.

Albo i za tydzień.