sobota, 11 października 2014

O lekturach szkolnych odczytanych na nowo (część pierwsza i nie ostatnia) (Carlo Collodi, "Pinokio")

Jako mamusia dzieciątek w wieku szkolnym Królowa Matka bywa zmuszana do ponownego zgłębienia treści lektur z kanonu, który zdaniem Ministerstwa Edukacji znać powinien każdy szanujący się absolwent podstawówki. Niektórych po dwa razy, bowiem Potomek Starszy właśnie przerabia to, co wstępnie miał przerabiać dwa lata temu.

Albo i cztery, co nastąpi w przyszłości, gdy do przerabiania lektur dorosną po kolei pozostali Potomkowie.

Nie jest to wielkie poświęcenie, bo czytanie znajduje się bardzo wysoko na liście tych czynności, które Królowa Matka poważa, i któremu oddaje się bez sprzeciwów dla wytchnienia, sprawienia sobie przyjemności i cieszenia się chwilą tylko dla siebie, a czytanie lektur własnego dzieciństwa niesie ze sobą dodatkową przyjemność podróży w czasie, do dawnych wzruszeń i dawnych zachwyceń.

Chociaż niesie ze sobą także ryzyko, że kraina dawnych zachwyceń okaże się mniejsza, brzydsza i zupełnie inna niż ta, którą się przechowywało w pamięci.

Właśnie do zupełnie innej niż ta zapamiętana z dzieciństwa krainy trafiła Królowa Matka wspomniane dwa lata temu, odświeżając sobie „Pinokia” Carlo Collodi, rzecz znaną, jak się jej wydawało, po prostu na wylot.

Powstał wówczas tekst dla Grupy Desantowej, w którym Królowa Matka sobie ulała i wyrzuciła "Pinokia" z pamięci, wzdrygając się niechętnie na samo wspomnienie.

Po czym minęły kolejne dwa lata, Potomek Starszy rozpoczął edukację w klasie czwartej i okazało się, że "Pinokio" figuruje (ponownie, tym razem w wersji pełnej, nie we fragmentach) na liście lektur.

"A takiego! - pomyślała Królowa Matka mściwie. - Nie będę tego czytać, a już na pewno NIE BĘDĘ KOMENTOWAĆ!" (bowiem Królowa Matka jest świadoma faktu, że żywi liczne i niekoniecznie wygodne poglądy na różne niewygodne sprawy, a wolałaby nie infekować nimi Potomków. Niech sobie same dochodzą do własnych wniosków). A poza tym żywiła nadzieję (możemy to zrzucić na karb jej nieopanowanie optymistycznej natury), że może po tych prawie 140 latach, które upłynęły od napisania dzieła, omawia się je w szkole jakoś inaczej.

I, oczywiście, okazało się, że figa z makiem. Przeglądając zeszyty Potomka Starszego Królowa Matka czytała charakterystykę Pinokia, tego niewdzięcznego, nieposłusznego, niegrzecznego, niedobrego, nie-co-tam-sobie-chcesz, Kochany Czytelniku, pajaca, i wrogi bulgot rósł jej w gardle, a na własnym języku musiała wręcz siadać, tak bardzo usiłowały jej się wyrwać z ust przeróżne, niekoniecznie wyrażane piękną, literacką polszczyzną opinie o twórcy dzieła i jego literackiej kreacji.

Na szczęście ma bloga. Blogunia. Blogaska. Tu może sobie bulgotać bez przeszkód! 

I zamierza skorzystać z tego prawa.

Każdy zna historię Pinokia, prawda? Historię pajacyka, wystruganego z kawałka śmiejącego się drewna, który potem – zbaczając z drogi do szkoły – wplątuje się w liczne kłopoty, spotyka na swojej drodze złego Lisa i Kota oraz dobra Wróżkę o Błękitnych Włosach, zostaje połknięty przez wieloryba, potem zamieniony w osła, aby wreszcie, po odebraniu wszelkich nauk, jakich może udzielić życie, po zrozumieniu, co jest dobre, a co złe, w nagrodę stać się prawdziwym chłopcem.

I otóż w trakcie zagłębiania się w tę historię po raz któryś tam okazało się, że mamusie mają na przygody Pinokia oraz na niego samego zupełnie inny pogląd, niż miały go małe dziewczynki.

Małe dziewczynki widziały pajacyka, który był niegrzeczny. Wszystko robił źle. Oszukiwał, nie dzielił się jedzeniem z tatusiem. Lenił się. Nie chciał pracować. Nie chciał chodzić do szkoły. Kłamał. Przywłaszczał sobie pieniądze. Włóczył się w nieodpowiednim towarzystwie. Słowem, był bardzo, bardzo, BARDZO niegrzeczny i wszystkie złe rzeczy, które go w związku z tym spotkały, były słuszną karą. A gdy już kara zadziałała, Pinokio się poprawił i został dobrym pajacykiem słusznie został nagrodzony.

Mamusie zaś (no, ta konkretna mamusia) ujrzały dziecko, które zostało rzucone w świat bez najmniejszych wcześniejszych prób objaśnienia mu tego świata, ale za to z bagażem oczekiwań, nie spełnienie których skutkuje okrutną nieraz karą.

Królowa Matka nigdy nie lubiła słowa „niegrzeczny”, bo brzmiało w jej uszach raczej jak „nie dość dobrze wytresowany”, i Pinokio dobitnie jej uświadomił, że owszem, nader często właśnie to oznacza.

Pinokio nie jest niegrzeczny. Nie jest niegrzeczny, gdy zjada wszystko, co było w domu, na kolację i nie zastanawia się, że nic nie zostawia swojemu ojcu. Nie jest niegrzeczny, gdy zamiast do szkoły trafia na przedstawienie teatru marionetek, kupując bilet za sprzedany wcześniej elementarz. Nie jest niegrzeczny, gdy godzi się towarzyszyć Lisowi i Kotu, i daje im się okraść z pieniędzy, które miał zanieść ojcu. Nie jest niegrzeczny, gdy okłamuje Wróżkę O Błękitnych Włosach, ani wtedy, gdy zamiast do szkoły jedzie z kolegą do Krainy Zabawek.

On po prostu nie wie, że jedzeniem należy się dzielić – skąd ma to wiedzieć? Ma przecież dzień! Jak można wymagać wiedzy na temat właściwego postępowania od kogoś w rodzaju noworodka? Nie wie, że nie należy chodzić z nieznajomymi osobami, nikt mu tego nie powiedział. A z Kotem i Lisem idzie w (dziecinnej, ale przecież podjętej z kochającego serca) nadziei, ze pomnoży pieniądze i będzie mógł uczynić swojego tatę bogatym. Tego, że są na świecie osoby, które dla realizacji swoich zamiarów skłonne są kłamać i oszukiwać też mu nikt nie powiedział. I że kłamać nie wolno także nie. 

Królowa Matka założy się o wszystko, że gdyby ktoś powiedział Pomponowi Młodszemu (lub Starszemu), że zna miejsce, w którym zakopany pieniążek wyrośnie w obsypany pieniędzmi krzew, Pompon Młodszy (i Starszy) by uwierzył. Pompony mają trzy i pół roku. Emocjonalnie, oceniając tak na oko, Pinokio ma tyle samo. Dzieci wierzą. Dzieci, które nigdy nie miały okazji, by się rozczarować i doznać zawodu, wierzą tym bardziej. Nie mają żadnego powodu, by nie wierzyć komuś, kto jest dla nich miły.

A jeśli chodzi o przedłożenie wyjazdu do Krainy Zabawek ponad siedzenie w szkolnej ławce i pilną naukę to, cóż, wyznać Królowa Matka musi, że też niespecjalnie ją ono dziwi. Gdyby miało stanowić pierwszy krok do stania się osłem jej najstarszemu dziecku powinny już zacząć kiełkować ośle uszka.

Ale mimo tego, że Pinokio niegrzeczny nie jest, wszyscy mu to powtarzają. Wszyscy mówią mu, co powinien robić jako „grzeczny pajac”, ale nikt nie zadaje sobie trudu – nikomu chyba nawet nie przychodzi to do głowy, - aby wytłumaczyć mu, czemu. Czemu ma się zachować tak, a nie inaczej. Które z jego zachowań jest niebezpieczne, które sprawia komuś ból, które może się źle dla niego skończyć. I dlaczego.

Królowa Matka podjęła próbę, by sobie to wyobrazić  – siebie samą, rzuconą w jakiś dziwny świat, w którym obowiązują liczne reguły, których co prawda nie zna, nie rozumie i nie wie, jak działają, ale których nieprzestrzeganie skończyć się dla niej może na przykład powieszeniem, albo połknięciem przez gigantyczna rybę, albo zamianą w zwierzę i sprzedaniem na targu.

I informacją, że stało się tak, bo była niegrzeczna. I że to wszystko jest jej wina, bo gdyby była grzeczna to by się nie zdarzyło, prawda?

I kuszeniem nagrodą, która należy się tylko tym supergrzecznym (ale która jednocześnie nie jest zagwarantowana raz na zawsze – chyba już nigdy nie pozbyła by się poczucia, ze jeśli przestanie być grzeczna pewnego dnia obudzi się jako pajacyk. Albo jako osiołek, którego można sprzedać, a potem zagłodzić na śmierć).

Z każdą przeczytaną stroną coraz bardziej żal jej było pajaca, któremu nikt nie okazał ani razu bezwarunkowej miłości. Którego wyrzeźbił sobie samotny staruszek, aby mieć podporę swej starości (po czym od razu niemal poczęstował tekstem „gdybym był wiedział wcześniej, jaki będziesz, nigdy bym tego nie zrobił”), i którego każdy niemal napotkany na drodze człowiek uświadamiał, jak bardzo jest niedobry, niewdzięczny, nie zasługujący na miłość. Jak godny współczucia jest jego ojciec, który musi go znosić. I że, oczywiście, „kocham cię, ale...”.

Nigdy samego „kocham cię”. Bez „ale”. Bez warunków. Bez „daj mi w zamian”. Bez „bo jak nie, to przestanę cie kochać” w podtekście.

„Pinokio” to wcale nie jest historia o pajacyku, który nauczył się być dobrym synem i dobrym człowiekiem.

To historia o pajacyku, którego skutecznie wytresowano. Zaś on dał się wytresować, bo bardzo chciał, by ktoś go kochał – a w końcu zrozumiał, że jeśli się wytresować nie da to nigdy nie nastąpi.

Najsmutniejsza szkolna lektura.

Jak dotąd.

Nieco tylko koi królewskomatczyną duszę fakt, że Potomek Starszy trochę wniosków wyciągnął jednak sam, chociaż mamunia siedziała na własnym języku, ile sił.

"Mamo! - mówił z oczami jak spodki. - jakie to jest okropne. Oni go POWIESILI! W książce dla dzieci! Powiesili go!!! Żeby go okraść!".

A gdy jako zadanie domowe dostał opisanie tej z przygód Pinokia, która wywarła na nim największe wrażenie, wybrał spotkanie z Kotem i Lisem. 

- Dlaczego akurat tę? - chciała wiedzieć Królowa Matka.
- Bo było mi go żal - wyznał Potomek Starszy. - Przecież niczego złego nie chciał zrobić, tylko zdobyć więcej pieniędzy dla swojego taty, żeby tata nigdy już nie był biedny. I poszedł z Lisem i Kotem, bo byli dla niego dobrzy, a nie wiedział, że niektórzy nie są dobrzy. I nauczył się, że nikomu nie można wierzyć, a to nie jest cała prawda, bo niektórym tylko nie można, a większości tak. (Królowa Matka potakuje, starając się powstrzymać od entuzjastycznych pomruków). A poza tym - kontynuowało Dziecię - to bardzo smutne, że ta historia z krzaczkiem na Polu Cudów nie była prawdziwa, bo - tu Potomek Starszy rozpromienił się jak supernowa- ja bardzo lubię, jak kasa rośnie!!!

Królowa Matka nie jest pewna, czy można to uznać za światełko w tunelu i dowód na skuteczność jej metod pedagogicznych ;).


PS. Piątkę dostał za powyższe i pochwałę, że najlepiej w klasie uzasadniał swoje zdanie. Ale o rosnącej kasie nie powiedział, Królowa Matka specjalnie spytała. Więc może to dlatego ;D.

19 komentarzy:

  1. Ja, pamiętam, nie lubiłam Pinokia w dzieciństwie, bo bardzo nie lubiłam, kiedy bohaterom przydarzały się złe rzeczy, a jemu przecież zdarzało się to na każdym kroku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, ze wyparłam, jak zle, az do ponownego przeczytania. To wieszanie, bo wisielec jak umrze, to usta otwiera, więc to świetna metoda, by ukryte pieniądze mu z nich wypadły!!! Koszmar.

      Usuń
  2. Ani słowa o tym, jak Błękitna Wróżka manipuluje Pinokiem? Hm. Ja też za tą książką nie przepadam, ale starszy potomek bardzo lubi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszyscy manipulują Pinokiem, mowiąc mu, że jak będzie grzeczny, to... a jak niegrzeczny, to...

      Usuń
  3. My chyba Pinokia nie mieliśmy w kanonie lektur, ale fakt, smutne to wszystko i dobrze prawisz. Nigdy się w sumie nad tym nie zastanawiałam. Nie znoszę tresowania dzieci, brrr, tego dziecko MUSI spać samo, dziecko MUSI się samo bawić, dziecko MUSI przesypiać noce, dziecko MUSI rozumieć - i to mowa o maluszkach do roku :-/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jako ja też nie przerabialam. Moja siostra chyba tak, no i wszystkie dzieci w szkole, w ktorej pracuję, a teraz moje własne.

      Usuń
  4. (Komentarz próbny - stworzyłam bloga na Livejournal, sprawdzam, czy działa)

    Nie lubiłam Pinokia, bo najpierw przeczytałam Buratina. Byłam zdania, że Pinokio bezczelnie zżyna z Buratina - ech, ta niewinność (i naiwność). Ale, Królowo Matko, dziękuję za inne spojrzenie na tę lekturę. Bo - kajam się - mnie nie przyszło do głowy (jak też nikomu z otoczenia), by przeanalizować ją pod takim kątem. Jak zwykle, "co autor miał na myśli"...
    To tak samo jak z "Jądrem ciemności" - co autor miał na myśli i co autor miał na myśli. A nic nie miał, opisał tylko to, co widział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomroczność jasna mnie dopadła. Będąc anonimem, podpisywałam się jako Alva, być może Królowa Matka mnie pamięta, że się ośmielę mieć nadzieję...

      Usuń
    2. Pamięta :D. Już będzie teraz wiedziała :).

      Co do kajania się, to chyba nie ma powodu :). Ja tez znam Buratina, traktowałam go jako byt odrębny od Pinokia, bo Pinokia znałam głównie z takiej płyty dla dzieci, Jerzy Bończak grał Pinokia, uwielbiałam ją. I jak czytałam ksiązkę jako dziecko to już byłam "skażona" plytą, w uszach ją miałam, czytając.

      Dopiero jak to przeczytałam jako osoba dorosła zauważyłam, ze mnie wszystko w tej historii uwiera, a najbardziej ci dorośli, dręczący biednego pajaca jego niegrzecznością, a nie wyjaśniający kompletnie niczego. I dopuszczający się okrucienstwa, ale to nic, bo to dla twojego dobra, wrr, albo za sluszna karę, wrr, wrrr, wrrrrr.

      I oczywiscie rozumiem, ze inne czasy i w ogole, ale jednak uważam, że jeśli to sie przerabia w szkole, to z innym komentarzem.

      Usuń
    3. *wygląda nieśmiało zza krzaka i kłania się, miętoląc czapeczkę* Dzień dobry wieczór :)

      Bo ja tak podczytuję od dawna, w charakterze cichociemnej, ale się w końcu zebrałam, żeby odezwać. Nie wiem czemu akurat pod tym. :) Ja też najpierw poznałam Buratina i nie lubiłam, bo chociaż nie roztrząsałam tej treści w dzieciństwie w taki sposób, to był jakoś tak mrocznie niepokojący... Pinokio to nigdy nie była dla mnie "miła" bajka, taka, do której chciałoby się wracać, choćby we wspomnieniach.

      *macha do Keakaelli* Cześć, ja też z LJa! O, już wiem, to chyba dlatego zdecydowałam się wyjść z podziemia. :)

      Usuń
  5. Nawet w dzieciństwie nie był dla mnie niegrzeczny. Czytanie tej lektury napełniało mnie smutkiem i żalem- Pinokio był postacią przejmująco nieszczęśliwą, zagubioną, przerażała mnie bezduszność wszystkich, z którymi ten miał wątpliwą przyjemność się zetknąć. Nawet teraz jak o tym myślę to mi smutno :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jak teraz czytam to jestem wsciekła, i odczuwam głównie chęć, by walnąć tego kwękającego Dżepetta czyms ciężkim w jego pusty łeb ;P.

      Usuń
  6. Kusi to wydanie MR z Innocentim, oj, kusi. Ale teraz to się najzwyczajniej w świecie boję zacząć. I jeszcze ta mgła za oknem. Brrr :P

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak na razie jesteśmy z Piotrkiem na etapie "Dzieci z Bullerbyn" i do "Pinokia" nam jeszcze kawałek, ale mam nadzieję, że albo on zniknie z kanonu, albo moje dziecko się do tej pory usamodzielni bardziej i nie będę po raz kolejny skazana na traumę czytania tej historii.
    Będąc dziecięciem wrażliwym a przy okazji obdarzonym bogatą wyobraźnią mocno przeżyłam tę książkę. Pal licho czy Pinokio był grzeczny czy nie, ale takie okrucieństwo w książce dla dzieci? Ryczałam nad tą książką jak bóbr...

    Nie, nie podoba mi się jak mało co...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zniknie z kanonu. Niestety, obawiam się, że mogę cię o tym zapewnić.

      I niech nie znika, IMHO. Tylko niech przestanie być tak beznadziejnie, jednostronnie omawiany!!! Jak mało która lektura nadaje się do rozważań typu "co autor miał na myśli, czy się z nim zgadzam i dlaczego nie", omawianie jej w szkole żałośnie marnuje ten potencjał.

      Usuń
  8. U mnie Pinokio okazał się za smutny, nie pomogły nawet ilustracje Innocentiego, kroplą goryczy, która przelała czarę okazała się sprzedaż książek przez Pinokia, które z takim poświęceniem kupił mu Dżepetto. Na nic zdały się tłumaczenia, że w życiu ten czasami jest smutno i nie wszyscy są dobrzy ...

    OdpowiedzUsuń
  9. Muszę przyznać, że chyba jeszcze żaden post na żadnym blogu nie wzbudził we mnie takiego poczucia winy. Pinokio zawsze był dla mnie "niedobrą drewnianą lalą", która przyparzała wszystkim kłopotów, a przybranemu ojcu zmartwień. Nigdy nie próbowałam patrzeć na jego historię z tej innej strony. Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że nie czytałam oryginalnej bajki - znałam ją tylko pokrótce z parostronicowej książeczki dla dzieci, takiej typu "ogromny kolorowy obrazek i po dwa zdania na stronie". No i jeszcze z przerażającej animacji w odcinkach, z której zapamiętałam tylko tyle, że przez Pinokia utopił się w rzece jakiś chłopiec, a sam Pinokio na końcu miał zostać spalony na stosie, przed czym w ostatniej chwili uratowała go wróżka, zamieniając w człowieka. Nie zachęcało to do przeczytania oryginału. U mojego brata była to jednak obowiązkowa lektura i z jego wypowiedzi wynika, że w szkołach jest omawiana bardzo jednostronnie, właśnie jako historia o niedobrym chłopcu, który nauczył się grzeczności. Przerażające, co uważa się za odpowiednie dla dzieci.

    Tak dla kontrastu przypomniała mi się książka z dzieciństwa, którą uważałam za wspaniałą, i która tylko zyskiwała przy każdym kolejnym czytaniu. Co więcej, wyszło mi, że miała chyba największy wpływ na to, kim jestem i jak postępuję. Do dziś czytam ją z taką samą ekscytacją, jak za pierwszym razem! Bardzo jestem ciekawa, czy ją znasz - to "Opowieść pod strasznym tytułem" Jerzego Niemczuka. Od przeczytania tego postu nie mogę przestać się zastanawiać, co byś w niej znalazła - i co byś napisała. Czy znalazłabyś może chwilę, żeby ją przeczytać?

    Tak czy inaczej, dziękuję za ten wpis. Naprawdę dał mi wiele do myślenia :)

    OdpowiedzUsuń