poniedziałek, 16 czerwca 2014

O kobietach... tylko, że wcale nie

Ulubiona postać kobieca

Niestety, odpowiedź na powyższe zagadnienie nie zajęła Królowej Matce, tak jak w wypadku pytania o bohatera męskiego, ułamka sekundy i nie brzmiała ona "Ulubionapostaćkobiecośtamcośtamcośtam" (w miejsce "cośtam" wstawiamy imię jakiejś literackiej heroiny).

Nie.

Ona brzmiała: "Eeeeee....".

I na tym mniej więcej poziomie pozostała.

Królowa Matka szukała bardzo starannie, bo naprawdę starannie się do wszystkich trzydziestu zadań Wyzwania przygotowuje.

Najpierw, niejako a priori, odrzuciła bez specjalnego przygladania się jej całą literaturę dziewiętnastowieczną pisaną przez mężczyzn, bowiem wieloletnie doświadczenie mówiło jej, że wśród tworzonych przez nich kobiecych bohaterek Królowa Matka znaleźć mogłaby co najwyżej kandydatki do Wyzwania typu: "Trzydzieści Najbardziej Wkurzających Bohaterek Wszech Czasów W Dziedzinach - Gnąca się mameja, Wamiprella Energetyczna, Pokazowa Histeryczka, Mistrzyni w w poświęcaniu się dla rodziny/ Ojczyzny/ uczucia i zatruwająca tym poświęcaniem się ziemię wokól niby fala uderzeniowa bomby atomowej, i tak dalej, i tym podobnie" i miałaby doprawdy duży problem, by z tego tłocznego stadka wybrać tylko trzydzieści literackich kreacji.

Następnie, z tych samych powodów, chociaż trochę mniej, odrzuciła znaczną część literatury pisanej przez mężczyzn w pierwszej połowie wieku dwudziestego.

Następnie przyjrzała się temu, co zostało i uznala, że literatura dziewiętnastowieczna pisana przez kobiety również dostarcza jej raczej heroin do odstrzału niż do uwielbiania czy choćby tylko lubienia, chociaz bardzo jest wdzięczna Bogom Pióra za Jane Austen.

Następnie powiedziała sobie, że nie powinna szukać żeńskiego odpowiednika Sama Vimesa, bo niepodobnym jest mieć podobnego szmergla w temacie dwóch różnych postaci literackich, odmiennych płci specjalnie na potrzeby przeróżnych Wyzwań, więc jakby tak znaleźć jakąś panią, co to ją Królowa Matka ubóstwia jak Vimesa, ale mniej, to też by wystarczyło.

Następnie ze smutkiem odkryła, że takiej pani też nie ma.

Następnie skupiła się na Świecie Dysku, bo jeśli nie tam, to gdzie, zwerbalizowała sobie własne uczucia odnośnie większości pojawiających się tam (w więcej niż jednym tomie) dam i odkryła w sobie masę pozytywnych, negatywnych i ambiwalentnych uczuć, ale nie takich, którymi obdarza się ulubioną postać, płci dowolnej.

Następnie odkryła, że ewentualnie mogłaby pomyśleć o ulubionej postaci dziewczęcej, bo to i Ania Shirley, nim została panią doktorową Blythe, i Hermiona Granger (jest taka uroczo kujonowata i przemądrzała, zwłaszcza w pierwszych tomach!!!), i Tiffany Obolała, która była najbliższa zostaniu ulubioną kobiecą postacią, ale co Królowa Matka zaczynała o niej tak myśleć, Autor przypominał, że ma ona trzynaście lat i powietrze z Królowej Matki uchodziło, gdyż, niestety, nawet wieku lat jedenastu, gdy czytała "Jadwigę i Jagienkę" nie umiała myśleć o dwunastoletniej królowej Jadwidze Andegaweńskiej jako o "bohaterce kobiecej", chociaż była prawie jej rówieśniczką, a co dopiero teraz.

Następnie Królowa Matka zrobiła przegląd dzieł tych pisarzy, którzy jej zdaniem najlepiej i najprawdziwiej pisali o kobietach by odkryć, że i owszem, lista pisarzy pozostaje niezmienna, ale ulubionych bohaterek od tego nie przybywa.

Następnie powróciła myślą do dziewiętnastowiecznych pisarzy płci męskiej w nadziei, ze może coś jej umknęło i pomówiła nieszczęsnych, ale nie. Niestety, nie.

Ryła w pamięci jak wściekly kret, świadoma przy tym, że oddaje się bezsensownej czynności, bo przecież gdyby miała ulubioną kobiecą postać to by wiedziała jaką, prawda?

"Wiedźmin", "Świat Dysku", wszystko, co napisał Perez-Reverte, kryminały, opowieści dla dzieci, z rozpaczy nawet lektury, baśnie - i nic.

Królowa Matka ze smutkiem musi donieść, że nie posiada najwyraźniej ulubionej postaci kobiecej.

To nie oznacza, że nie posiada takich, które LUBI. Posiada, owszem, cale stada, właściwie w większości książek natrafia na jakąś interesującą osóbkę płci żeńskiej, którą obdarza sympatią, ale...

No właśnie.

Królowa Matka po prostu obawia się, że ma naturę nazbyt monogamiczną i jej patologiczne, tak, nie bójmy się tego słowa, patologiczne uwielbienie dla Samuela Vimesa nie pozostawia w niej miejsca na żadne inne (literackie) uczucia.

To na pewno o to właśnie chodzi.

Li i jedynie :).

38 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Nie, ona to w konkurencji "Najbardziej spiżowy pomnik" ;)))).

      Usuń
  2. Miranda Priestley... powiedziała magda niepewnie. (Aaale że w jakim sensie ulubiona..?) Bo ja to chyba wogle najbardziej lubię postaci W Zamierzeniu Okropnie Złe I Straszne, bo one zwykle konsekwentne są. Ale czy to podpada pod ulubiona? Hm, będę się męczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to wbrew pozorom trudne pytanie, no, chyba, ze ktos ma takiego fiola jak ja z Vimesem, wtedy nie :). A wydaje mi sie, że to powinien byc chociaz trochę taki fioł - postacie moga sobie być w zamierzeniu straszne i złe, albo cyniczne, albo mile jak skowronki, albo urocze, albo dowolne, a ty masz slabość bo masz i już.

      No i własnie ja mam dziesiątki takich, które bardzo lubię, albo uważam za świetnie skonstruowane, albo lubię o nich czytać, dziesiątki takich, z których mogłabym sobie co najwyzej zrobic tarczę do rzutków (i, ekhm, najczęściej to sa pozytywne bohaterki), ale takiej jednej, jedynej, co to lapię książkę, żeby z nią pobyć, albo sięgam po np. nowy tom serii z nadzieja, ze będzie o niej - niestety, nie.

      Usuń
  3. No wiesz co! To ja Ci podrzucę kandydatkę, ikonę ikon polskich bohaterek literackich - Steńkę Dorycką, tę "falującą aksamitną amazonkę", nad głową której "obłoczył się rusałczany woal", a ona tak zręcznie "igrała cuglami" i w tym samym czasie wytaczała bujne biodro ku przodowi, ale już jędrne piersi ku tyłowi...gołąbkę, jak nazywał ją Zenon Kotwicz, amant amantów narodowej naszej literatury, "o oczach czarnych jak noc poślubna". Ta cudowna istota potrafiła się wszak spłonić "aż po białka a nawet żółtka swoich oczu"! A "jej płomień namiętności nie mógł zgasnąć nadaremno"! No jak można było zapomnieć o dziele "Na ustach grzechu"?! Magdalenie Samozwaniec należą się największe honory za stworzenie literackiej bohaterki tak, powiedziałabym, wymykającej się wszelkim syntetycznym opisom;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, masz rację.. też nie znalazłam. Niby książki super napisane i tak jak np. j.w. Pani Samozwaniec, ale czy ja bym chciała z taką Steńką na co dzień się spotykać? Dzwonić nocą jak do przyjaciółki, albo przynajmniej czekać na następny film (książkę) jak nie przymierzając na filmy Pani Streep? Jakby kto pytał to moja ulubiona od lat aktorka wymieniana bez wahania w pierwszej kolejności. I mierząc tą miarą bohaterów literackich, to niestety, też mi żadna pani, panna, matrona, do głowy nie przychodzi .... coś podobnego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiąc szczerze, największą zaletą tego wyzwania jest fakt, że masy rzeczy sie człowiek o sobie i swoim czytelnictwie (w tym wypadku) dowiaduje, bo wreszcie, czsem pierwszy raz w życiu, musi się nad wieloma rzeczami spokojnie zsastanowić. Chyba zacznę robić takie seanse co jakiś czas w ramach psychoterapii ;)

      Usuń
  5. A panna Marple, panna Jane Marple? Uwielbiam ja za trzeźwe spojrzenie na świat i ludzi, bowiem "zawsze spodziewała się po wszystkim i wszystkich wszystkiego najgorszego" :-) Mary

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię pannę Marple, kto jej nie lubi :). Ale chyba jednak za mało ja lubię, by została "ulubioną" (w ogóle wszystkie kobiece postacie za malo na to lubię, zaczynam podejrzewać, ze coś jest ze mną nie w porządku ;)).

      Usuń
    2. Nie, dlaczego nie w porządku. Ty po prostu jesteś żeńskim wydaniem samca alfa. (Czy istnieje samica alfa? Pewnie istnieje) Nie lubisz konkurencji. :)

      Usuń
    3. Na pewno istnieje, i to jestem ja ;DDDD!

      I rzeczywiście nie lubię konkurencji :). Boję sie jej i wycofuję natychmiast (czyli jednak NIE samica alfa :)).

      Usuń
  6. A mnie w nocy jeszcze przyszła do głowy Scarlett O'Hara. Spotykać bym się z nią pewnie nie chciała, ale samą postać bardzo lubię, zaiste. Książkę uwielbiam. Zwłaszcza - uwaga - drugą część. Wracam często. Więc może ona?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ekhm, nie lubię Scarlett O'Hary, bardzo zdecydowanie.

      Może jestem zazdrosna o jej urodę ;).

      Usuń
    2. Bo Scarlett jest antypatyczna deczko, zgadza się. Ale jaka konsekwentna w swoim kompletnym, doskonałym egoizmie i jaka wspaniała ewolucja postaci! Od "siedemnastu cali, z których była tak dumna" do "nigdy więcej nie pozwolę się zasznurować, nigdy!" - wspaniałe. Ale ja w ogóle podziwiam bardzo ludzi, którzy potrafią być tak doskonale egoistyczni - osobiście znam trzy takie osoby - bo to mnie fascynuje, coś jak larwy osy zjadające dżdżownicę na żywo. Niby obrzydliwe, a nie można wzroku oderwać.

      Hmmm, teraz dostrzegam podobieństwo Scarlett z Mirandą Priestley. To nie z Tobą jest coś nie w porządku, obawiam się... ;-)

      Usuń
    3. :DDDD

      Chyba przeczytam wreszcie "Diabła...". Mirandę Priestley znam wyłacznie z ekranizacji i uwielbiam, ale składałam to na karb Meryl Streep - obawiam się bowiem, że uwielbiałabym także łyżkę do butów, gdyby Meryl Streep przyszlo do głowy ją zagrać :).

      Usuń
    4. Och tak! Moje uwielbienie dla Meryl Streep jest identyczne :)

      Usuń
  7. E, Tiffany w ostatnim tomie już dorosła jest, powinna się załapać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ale w moich oczach ciągle pozostaje dziewczątkiem :).

      Ulubionym dziewczątkiem :))).

      Usuń
  8. Ja pomyślałam o Emmie. Z sympatii do tejże nie obejrzałam ekranizacji, choć pewnie kiedyś się skuszę :)
    A także o Akwili Dokuczliwej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akwila Dokuczliwa to jest własnie Tiffany w jedynym slusznym tłumaczeniu (Piotra Cholewy :)). Moja jedyna kandydatka do zostania ewentualnie kiedyś, jak dorośnie, ulubioną bohaterką :).

      Emma mnie irytuje, ale lagodnie, to znaczy patrzę na nią z pobłazliwością :). Taka, rozumiesz, zepsuta bogactwem dziewczynka, ktora się bawi :))). Za to KOCHAM ekranizację z Gwyneth Paltrow, a jestem osobą, która nie znosi ekranizacji, więc to coś znaczy ;).

      Usuń
    2. A widziałaś najnowszą ekranizację BBC z 2009? Jest urocza, dowcipna, ze świetnym Jonny Lee Millerem jako panem Knightley i moim zdaniem lepsza od tej z Gwyneth Paltrow.
      http://www.youtube.com/watch?v=l4bGT0W-45E
      Serdecznie pozdrawiam
      Małgorzata

      Usuń
    3. Oglądałam i też bardzo lubię :). Chyba nie umiałabym zdecydować, którą lubię bardziej (chcialam przed chwila napisać, ze w tej BBC bardziej podoba mi się pan Elton, ale wspomnialam na Alana Cummingsa i ręka mi zwiędła :))). Po prostu nie jestem w stanie wybrać).

      Usuń
  9. Królowo, przyznam, że przeraziło mnie to Twe niemianie ulubionej postaci kobiecej!
    Mizoginizm ze strony mej bliźniaczej Królowej?!!
    Ale uspokoiłaś mnie, że masz wiele takich, które lubisz, więc - ufff - to nie objaw mizoginii, a jedynie zbyt wielkiego (nomen omen) serca, w którym się mieści ich tyle, że nie ma dosyć miejsca na jedną jedyną....
    Chociaż ten Vimes niepokoi... ;( Ale może do niego to Królowa pała nieplatonicznym-bynajmniej uczuciem :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyznam, ze nie bardzo rozumiem.

      Jesli nazywasz mizoginią fakt, że znajduję o wiele więcej męskich bohaterów dobrze napisanych niż żeńskich, to tak, jestem mizoginką, że ho, ho. Ci dziewiętnastowieczni pisarze, którzy IMHO nie stworzyli ani jednej postaci kobiecej wartej prawdziwej sympatii stworzyli całą galerię lubianych przeze mnie bohaterów męskich, a dziewiętnastowieczne pisarki - to samo. Owszem, Jane Austen napisała parę bardzo udanych pań, ale za to dla równowagi wszystkie bohaterki sióstr Bronte budzą we mnie chęć mordu.

      Później - to samo, nawet u pisarzy, których bardzo cenię za ich spojrzenie na kobiety nie znajduję takiej, która jest moją ulubioną, cóz począć.

      A skoro nie znalazłam żadnej NAWET u Pratchetta, nie masz dla mnie nadziei. Kultowa babcia Weatherwax prowokuje mnie do wydawania z siebie wsciekłego warkotu, niania Ogg mnie drażni, pozostałe panie lubię, najbardziej Tiffany i lady Sybil, ale lubianych facetów bez namysłu wymieniłabym z dziesięciu.

      A z reszty literatury - mogłabym ich wymieniać do jutra.

      Mnie tam Vimes nie niepokoi. To jest kreacja, najlepsza w całym cyklu, jedyny bohater, który aż tak ewoluuje, byłabym raczej zaniepokojona, gdybym - jako znająca całość Świata Dysku - tego nie zauważyła.

      Najwyraźniej jestem nieuleczalną mizoginką :).

      Usuń
    2. Oj, nie chciałam urazić. Wycofałam mizoginię przecie. Oczywiście, mea culpa, nie zdążyłam wczoraj napisać (za dużo do roboty było), że w pełni podzielam to, co o pisarzach XIX-wiecznych napisałaś: oczywiście, ze tak jest, że nie ma praktycznie żadnej z krwi i kości, sensownej, kobieco prawdopodobnej postaci żeńskiej w literaturze pisanej przez facetów - no bo nie potrafili oni stworzyć. Ba, skoro nawet psychologię kobiety pisali faceci i to żaden (jak to teraz krytycznie wyznają psycholodzy-faceci) nie spróbował nawet zobaczyć, jak to z kobietami jest, tylko każdy powtarzał życzeniowe opinie kolegów - to co dopiero pisarze! Każdy sobie kreował postacie kobiece, takie jakie mu pasowały (jako tło, paprotka, obiekt seksualny czy westchnień) dla bohatera męskiego, który był oczywiście centrum. Dlatego faktycznie z postaciami kobiecymi w literaturze jest dennie. I dlatego rozumiem, że nie bardzo masz z czego wybierać. Dopiero od XX wieku mniej więcej coś drgnęło.
      Nie gniewaj się za nieprecyzję wypowiedzi mej! Królowo.
      Ja mam sporo też kobiecych ulubionych, na pewno więcej niż męskich, ale czy jedną ulubioną, ukochaną....? Też nie wiem....

      Usuń
    3. Nie urazilas, zdziwiłam się po prostu, bo jednak wnioskowac o mizoginii na skutek nie miecia ulubionej literackiej bohaterki to trochę... za bardzo.

      Dziewiętnastowieczni pisarze na kobietach nie znali sie WCALE i, mam wrażenie, nie chcieli się poznać, skutkiem czego mamy, co mamy - albo idealistyczne, nudne wyobrażenia gnących się dziewic i łagodnie szemrzących kaplanek domowego ogniska, albo dawali (nieświadomie, jak sądzę) wyraz swojej obawie przed nieznanym im kobiecym światem, kobiecym stylem myślenia, i tworzyli harpie, dziwki, wobec których biedne misie sa bezradne jak noworodki (Nana!!!), albo histeryczki. No w którą stronę nie spojrzeć, niedasię.

      A potem też jest niewiele lepiej, ale jednak jest, moze także dlatego, ze przybylo piszących kobiet, no, ale jak dla mnie to i tak nie dość, jak widać :).

      Usuń
  10. A Joanna z "Błękitnego Zamku" L.M. Montgomery? To w ogóle niedoceniana książka, a Joanną byłam długo zauroczona :)
    Sporo Starsza Siostra

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, bardzo lubię! I "Błękitny Zamek" też, będe musiała sobie powtorzyć chyba :).

      Usuń
  11. A ja wlasnie zdalam sobie sprawe, ze mam ulubiona postac kobieca w literaturze: to Vinnie Miner ze "Spraw zagranicznych" Alison Lurie. Vinnie to amerykanska profesor literatury dzieciecej na stypendium naukowym w ukochanym Londynie. Rozwodka, 54 lata - na Jowisza, czy kobieta tak wiekowa moze byc w ogole glowna bohaterka ?:))) Niesmiala i nie za ladna, ale za to inteligentna i z poczuciem humoru. Juz pierwsza scena, kiedy Vinnie wsiada do samolotu z wyimaginowanym psem Fido, jest jedna z moich ulubionych. A ksiazke czytam i czytam, i nigdy mi sie nie nudzi, bo jestem w towarzystwie Vinnie:)

    Pozdrawiam z dalekiej Pizy,
    wierna czytelniczka bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedys czytałam, bardzo mi sie podobało, w ogóle lubię Alison Lurie. Ale chyba z piętnaście lat temu to było, musze sobie przypomnieć...

      Usuń
    2. A to zachecam do ponownej lektury, moim zdaniem warto.
      Dodam jeszcze, ze powiesc zostala tez zekranizowana, byl to film bodajze pod tytulem "Zagraniczny romans" z Joanne Woodward jako Vinnie Miner. Calosc bardzo sympatyczna, a zona Newmana naprawde niezla w tej roli!

      Usuń
    3. Bardzo chętnie obejrzę, choćby tylko dlatego, że bardzo lubię Joanne Woodward :).

      Usuń
  12. Gnąca się mameja ujęła mnie za serce jako żywo! Zaś moja ulubiona książkowa bohaterka kobieca - to... Mama Muminka. Bo nie trzeba być wysportowaną harpią żeby umieć się znaleźć we właściwym miejscu i czasie, podając filiżankę herbaty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OOO....! Mama Muminka! Przepadam! Zwłaszcza z "Tatusia Muminka i morza". Jak tęskniła za lądem i namalowała sad na ścianie i znikała w tym sadzie. Cudne! O z nią mogłabym się przyjaźnić i bywać na herbatce i wymieniać luźne uwagi i ... No tak, jak ja mogłam zapomnieć o Mamie Muminka...

      Usuń
    2. Mama Muminka rzeczywiście jest świetna, ale - musze to wyznac, wyznawalam tu juz kiedyś zresztą - nie znam jej na tyle dobrze, bo w dziecinstwie panicznie sie balam "Muminków" i teraz dopiero nadrabiam zaleglości w zapoznawaniu sie z nimi :).

      Usuń
    3. Też się bałam Muminków. Zaś jako dorosła osoba stwierdziłam, że to nie są książki dla dzieci, są zbyt mięsiste w sensie emocji i symboliki. A może to tylko ja dorabiam takie teorie, bo lubię doszukiwać drugiego dna.

      Usuń
  13. A Claire z sagi Diany Gabaldon? Mimo, że pozytywna?
    A.G.

    OdpowiedzUsuń