poniedziałek, 9 czerwca 2014

O pozytywnych stronach "drugiego podejścia" (Mika Waltari, "Egipcjanin Sinuhe")

Książka, której, jak sądziłaś, nie polubisz,a ostatecznie pokochałaś

Dziś, z racji tego, za Królowa Matka najchętniej padłaby twarzą w cokolwiek i zasnęła natychmiast będzie (a przynajmniej powinno być, chociaż Królowa Matka nie ręczy za siebie) krótko.

Dawno temu posiadała Królowa Matka coś, co nazywała "listą snobistyczną". Na liście znajdowały się pozycje, które zdaniem Królowej Matki, a także przeróżnych Fachowców, Autorytetów, List Najlepszych Powieści Świata oraz Wielkiej Encyklopedii Powszechnej powinien przeczytać człowiek kulturalny, do którego to miana Królowa Matka pretendowała. Lista była aktualizowana w miarę ubywania z niej odhaczonych pozycji (i dopisywania nowych), Królowa Matka odhaczała rzetelnie, punkt po punkcie, niekiedy tylko przeskakując wyznaczoną przez się z góry kolejność (casus "Nędzników" i wkurzającej uwagi pani od historii, wskutek której Królowa Matka przeczytała dzieło poza kolejnością), aż wreszcie dotarła do znajdującego się gdzieś tam w okolicy połowy listy

"Egipcjanina Sinuhe" Miki Waltariego.

Jak dotarła, tak utknęła (wygląda na to, że to jest obowiązkowy wstęp do zostania królewskomatczyną fascynacją).  "Egipcjanin Sinuhe" to najsłynniejsza powieść fińskiego pisarza Miki Waltariego. Swoją premierę miała w 1945 roku i niemal natychmiast stała się światowym bestsellerem, a w 1954 roku została zekranizowana przez Michaela Curtiza (nie, Królowa Matka nie poleca, a nawet bardzo nie poleca, inna rzecz, że ona nie poleca większości ekranizacji, o czym będzie w którymś tam punkcie wyzwania). Świadoma tych wszystkich ochów i achów, tej popularności, tych zachwytów, tych licznych tłumaczeń Królowa Matka czytała i czytała, i czytała, i czytała, po czym porzuciła rzecz w przekonaniu, że nie, niestety, to nie dla niej. Z jakiegoś powodu, z którym Królowa Matka nie ośmielałaby się polemizować, Autorytety, Fachowcy oraz Wielka Encyklopedia Powszechna uznawali "Egipcjanina" za dzieło wybitne - Królowa Matka uznać musiała, że, wybitne czy nie, ona do niego najwyraźniej nie dorosła.

Po czym jakiś czas później wyjechała na wakacje, objuczona książkami, owszem, a między książkami znalazł się "Egipcjanin Sinuhe", zabrany na zasadzie "Pewnie i tak nie zdążę przeczytać wszystkiego innego, to tak na wszelki wypadek...". Po czym oczywiście wszelki wypadek nastąpił i Królowa Matka ujrzała się, oddaloną od bibliotek, księgarni i księgozbiorów znajomych i przyjaciół, skazaną na dwa tomy książki, przez którą nie dała wczesniej rady przebrnąć.

Cóż było robić, podjęła próbę raz jeszcze i oto stał się cud. Język pozostał dość trudny, tempo opisywanej akcji - powolne, a archaizowana narracja powodowała, że trzeba się było do tego wszystkiego przyzwyczajać, ale tym razem Królowa Matka już przez tę prozę nie brnęła. Teraz ją smakowała.

Teraz dała się nieść łagodnej fali opowieści, która zaczynała się trochę jak baśń.

Baśń o żyjących w dzielnicy biedaków w Tebach lekarzu imieniem Senmut i jego żonie, Kipie, którzy - choć długo już byli ze sobą - nie mieli dzieci. Pewnego dnia jednak bogowie sprawili, że Kipa znalazła w Nilu łódeczkę z sitowia, w której płakał maleńki chłopczyk. Przyniosła go do swojego domu, nadała mu imię Sinuhe (co oznacza "Ten, Który Zawsze Jest Samotny" i jest imieniem bohatera baśniowej opowieści o czlowieku, który podsłuchał tajemnicę faraona, w obawie o swoje życie uciekł z Egiptu i wiele lat błąkał się po dalekich krajach - a wybierając je dla swojego znalezionego jak Mojżesz na falach Nilu chłopca przybrana matka zdeterminowała jego życie na zawsze) i postanowiła wychować jak własnego syna. Kiedy chłopiec podrósł, rodzice oddali go do świątyni Amona, aby tam uczył się zawodu lekarza.
 
Młodzieniec poznawał więc tajniki egipskiej medycyny, udało mu się zostać pomocnikiem królewskiego trepanatora, ale równocześnie pilnie obserwował codzienne życie w murach świątyni, co w znaczący sposób zachwiało jego wiarą we wszechmoc kapłanów i szacunkiem dla nich. W czasie pobytu w świątyni poznajł przypadkowo dwóch młodych ludzi - Amenhotepa, następcę egipskiego tronu oraz Horemheba, wojownika, który przybył do Teb szukać szczęścia. Los splótł ścieżki życia tych trzech chłopców na kolejne lata i niejednokrotnie wystawiał na próbę przyjaźń, która ich połączyła.

Akcja powieści rozgrywa się w XIV w. przed Chrystusem, za panowania ostatnich władców XVIII dynastii - Amenhotepa IV (bardziej znanego jako Echnaton) i jego następcy Tutenchamona - oraz w okresie przejściowym po śmierci tego ostatniego, a były to czasy niezwykle barwne, trudne... i takie, o których przeciętny człowiek nie wie nic.

Tym ciekawsza jest zatem wędrówka z Sinuhe, który staje się naszym przewodnikiem nie tylko po Egipcie, wędruje on po całym znanym ówczesnym świecie - odwiedza Syrię, Babilon, Mitanni, Amurru, kraj Hetytów, Kretę i Jerozolimę, poznaje wielkich wodzów i mędrców, jest świadkiem narodzin monoteizmu nad Nilem i krwawego koszmaru, jakim skończył się upadek wielkiej wizji faraona Echnatona, śmierci Minotaura (jest to najulubieńszy wątek Królowej Matki, nawet teraz, tylko pisząc o tym ma przed oczyma "film", który wyświetlała jej wyobraźnia podczas czytania), poznaje tajniki medycyny i szpieguje dla faraona, odkrywa tajemnicę swego pochodzenia i wszystko w życiu traci nie raz, ale wiele razy...

To jest książka tak piękna, tak mądra, tak niezwykła, że... nie sposób jej opisać, w każdym razie Królowa Matka staje bezradna wobec tego wyzwania. Nie sposób jej dobrze, nie histerycznie zareklamować, niemożnością jest wyjaśnić, czemu się ją pokochało, za co, czym różni się od innych "powieści historycznych"; tak, język jest trudny (ale to jest chyba jedyny właściwy dla tej opowieści język), tak, zdarzają się dłużyzny, zwłaszcza w tematach społeczno-politycznych, tak, czasem trzeba zrobić jedno podejście, a potem kolejne i kolejne, aby ogarnąć całość, a przecież mimo to wszystko jest, ach, jak bardzo wybitna powieść, o ponadczasowym przesłaniu, jedyna w swoim rodzaju, doskonała.

Ale dlaczego tak jest, tego Królowa Matka wyjaśnić nie potrafi :).

17 komentarzy:

  1. Kryminały też pisze dobre :) Królowo, bardzo mię się podoba twoja lista.

    Tak mi żal było tego młodego księcia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to dobrze, że się Królowa Matka do Waltariego przekonała:) Sinuhe jest rewelacyjny, właśnie dzięki tej powolnej narracji i tej archaizacji, człowiek się czuje, jakby faktycznie papirus czy inną glinianą tabliczkę czytał. A trafiłaś na kryminały Waltariego? Mnie się bardzo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak papirus, dokladnie! Cos podobnego chodzilo mi po głowie i nie mogłam zręcznie ująć tego w slowa, dzięki!

      Waltari(-ego?) czytałam jeszcze tylko "Karin, córkę Monsa", ale spróbuję kryminałów, jak tylko wrócę do "kryminalnej fazy" (która mię ostatnio odbiegla).

      Usuń
  3. Ooo dziękuję za przypomnienie o tej książce :) Dawno temu ją czytałam , i z chęcią ponownie po nią sięgnę. Kiedyś bardzo fascynowało mnie życie nad Nilem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też, ale po "Egipcjaninie" juz zadna książka mi sie nie podobała :).

      Usuń
  4. Ja lubiłam tę książkę, kiedy byłam tzw. młodzieżą (młodszą i starszą). Czytałam kilka razy. Potem, w wieku, powiedzmy 30+, wróciłam do niej i... zastanawiam się, jak mogłam ją czytać. Jest piękna, ciekawa, wspaniała, ale dla mnie bardzo przygnębiająca, mroczna, beznadziejna - zbyt dużo głupoty, krzywd, bezmyślności, zła. Kiedyś chyba nie zwracałam uwagi na tę warstwę - na koleje życia bohaterów, na cichy triumf "fatum".
    Pozdrawiam
    i.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wszystko prawda, ta książka jest bardzo smutna, wręcz tragiczna momentami... ale w sumie, czy nie jest taka, jak zycie? Mnie ta gorzka mądrość Sinuhe bardzo odpowiada...
      Ale nie dziwię się, że możesz nie chcieć się w takim przygnębiającym strumieniu zanurzać, wcale.

      Usuń
  5. A na drugim biegunie (jakościowym) literackiej refleksji na temat starożytności - "Ostatnie dni Pompejów" - E. G. Bulwer Lytton‎a. Czytać się tego nie dało! Pamiętasz?

    OdpowiedzUsuń
  6. Szczerze mówiąc, to gdyby nie Twoja recenzja, to pewnie nigdy bym na tą książkę nie spojrzała :) A tak- to wobec takiej recenzji muszę przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętaj o wyrażeniach "trudny język" i "dłuzyzny" ;). Tak tylko piszę, żeby jeszcze raz napomknąć, że sama robiłam dwa podejścia, a znam i takich, co robili ich więcej :).

      Usuń
  7. Egipcjanin jest jedną z moich ulubionych książek, choć faktycznie szczęśliwego zakończenia brak. Za to inne książki Waltari (Waltariego?) nie porwały mnie, a kryminał przeczytałam jeden i to z wielkim trudem. Do sięgnięcia po następny już się nie zmusiłam kryjąc glęboko rozczarowanie, bo wielką fanką kryminałów jestem i nastawiałam się na ucztę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słowem - 2:1 na rzecz kryminałów :). Teraz to już na pewno musze sprawdzić - i dam znać, czy jestem z twojej frakcji, czy komentatorów powyżej :)!

      Usuń
  8. "Egipcjanina ..." nigdy mi się przeczytać nie udało. Pierwsze podejście za wcześnie. Drugie przerwane czymś, już nie nie pamiętam czym i nie podjęte. Ale "Czarny Anioł" tegoż podobał mi się nader :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc może powinieneś spróbowac trzeciego podejścia ;).

      U mnie na półce stoi własnie "Czarny Anioł" i czeka na swoją kolej (która, wedlug wszelkich znaków na ziemi i na niebie, wypada juz niedługo).

      Usuń
    2. Wczoraj wyciągnąłem nowe, zbiorcze wydanie szekspirowskich komedii ze Znaku. "Egipcjanin ..." będzie musiał poczekać :D

      Usuń