niedziela, 1 czerwca 2014

Królowa Matka rzuca się z motyką na Słońce (Hakan Nesser, "Rzeźniczka z Małej Birmy")

Jeśli któryś z Czytelników pamięta jeszcze ten wpis, pamięta zapewne również to wyzwanie:



... i może ucieszy go informacja, że Królowa Matka zwariowała i postanowiła się wyż. wym. wyzwania podjąć.

Po pierwsze, pomyślała Królowa Matka, czerwiec ma szczęśliwie akurat trzydzieści dni, jak obszył.

Po drugie, pomyślała Królowa Matka, czerwiec jest też jeszcze szczęśliwszym zbiegiem okoliczności miesiącem przedwakacyjnym (a nawet trochę wakacyjnym), co oznacza, że obowiązków zawodowych i pozazawodowych, ale związanych z kształceniem się Potomków w uczelni podstawowej Królowej Matce znacznie ubyło.

I po trzecie,  coś się należy blogowi, Czytelnikom i Królowej Matce za cały rok szkolny prawie całkowitej posuchy.

Słowem, powstał plan "jeden dzień - jeden post", czasem dłuższy, czasem krótki, ale tak do końca Królowa Matka nie wierzy, że to się uda. Więc może to będzie dwadzieścia pięć postów. Albo dwadzieścia. Może te pytania, na które uda się Królowej Matce odpowiedzieć jednym zdaniem (tak, będą takie!) opublikuje ona razem z tymi, na które odpowiedź jednym zdaniem stanowiłaby gwałt na królewskomatczynej skłonności do słowotoku... w każdym razie - na czerwiec zapowiada się więcej postów, niż trzy!

A ten jest pierwszym z serii. 


1. Najlepsza książka przeczytana w ubiegłym roku
  
Cóż, dla nikogo, kto w miarę regularnie bywa w progach Królowej Matki nie jest tajemnicą, że ostatni rok upłynął jej głównie na lekturze kryminałów i dwóch powieści Katarzyny Michalak, a zatem nie powinno być zaskoczeniem, że najlepszą książką, jaką Królowa Matka przeczytała w ubiegłym roku jest...
...
...
...




...



... właśnie kryminał.

Chociaż niezupełnie.

Jak pisała Królowa Matka w swojej pierwszej notatce o Håkanie Nesserze, kupując jego pierwszą powieść kupowała Królowa Matka kryminał, a dostała literaturę. To samo, tylko bardziej, odnosi się do ostatniej części cyklu o inspektorze Barbarottim "Rzeźniczka z Małej Birmy".

Królowa Matka szła akurat odebrać Potomka Młodszego z przedszkola, do księgarni weszła bez zakupowych planów, po prostu zawsze wchodzi, aby ucieszyć oczy tym całym niedostępnym bogactwem, tak, jak niektórzy wchodzą do drogerii, inni do sklepów z butami, a jeszcze inni - do sklepów komputerowych. Ujrzawszy nowego Nessera ujęła go miłośnie w dłonie, zdziwiła się, że jest to piąta część cyklu zapowiadanego jako tetralogia, sprzedawczyni powiedziała zachęcająco: "Bardzo polecam!", a Królowa Matka spojrzała na nią jak na wariatkę, no bo, jak to, jej polecać Nessera, też!; po czym zmitygowała się, bo przeciez nie ma tego uwielbienia dla Nessera wybitego czcionką rozmiaru 66 na czółku, podziękowała z uśmiechem, pogalopowała do kasy, otworzyła książkę natychmiast po wyjściu z księgarni i przejściu przez jezdnię (na tyle starczyło jej przytomności umysłu), i pogrążyła się w lekturze na chwilę bardzo krótką, bo już w połowie drugiej strony poczuła się tak, jakby dostała cios w splot słoneczny.

Oto jej ulubieniec pośród inspektorów, inspektor Barbarotti, wracający do pracy po długim, przymusowym urlopie dostaje do rozwiązania starą sprawę z 2005 roku. Starą i w dodatku, zdałoby się, już rozwiązaną - sprawę elektryka, który pewnego dnia zaginął. Jego partnerką w czasie, gdy zaginął była kobieta, tytułowa "Rzeźniczka z Małej Birmy", 16 lat wcześniej oskarżona, osądzona i skazana za zamordowanie i poćwiartowanie męża. Barbarotti próbuje odkryć, czy między tą zbrodnią sprzed lat a zaginięciem elektryka istnieje jakikolwiek związek. I nie wiadomo tylko, czy to stare śledztwo jest w ogóle ważne, czy po prostu chodzi o danie inspektorowi jakiegoś prostego zajęcia, które pozwoli mu pomóc powrócić do równowagi i zająć czymś myśli, a jednocześnie, gdyby te myśli jednak nie dały się zająć, nie rozwiązanie go nie przyczyniłoby zbyt wielu szkód.

A próby powrotu do normalnego życia mają w tej książce znaczenie większe niż wszystkie kryminalne wątki, ponieważ Barbarotii powraca po urlopie, którego powodem była wielka, osobista tragedia. I to sprawia, że nie jest on jedynym bohaterem powieści.

Drugim, równorzędnym, jest smutek.

Nie depresja i nie żałoba, ale smutek, wszechogarniający, otulający jak kokon smutek, który hamuje ruchy i sprawia, że ciężko się oddycha, i z którego nie ma wyjścia, można go tylko przeżyć. I wydaje się, że się nie przeżyje. Albo, że żyć z nim będzie się już zawsze, niezmiennie, wlokąc się bez nadziei i bez sił dzień po dniu, ten dzień po dniu, który trzeba będzie jakoś przeżyć, bo wokół są ludzie, którzy na ciebie liczą i za których jesteś odpowiedzialny - i tak do końca życia.

Nie znaczy to jednak, że historia zbrodni nie jest ciekawa albo nie wciąga. Jest - jak zwykle u Nessera - opisana powoli, akcja zawiązuje się mały krok po małym kroku, stopniowo, w kolejnych retrospekcjach, odsłania się przed nami historia Rzeźniczki – kobiety, która pewnego dnia nie wytrzymała z mężem pijakiem i despotą, i po prostu go zabiła. To przynajmniej zeznała w sądzie. Ale co tak naprawdę wydarzyło się w Małej Birmie latem 1989 roku? Prawie przez całą lekturę czytelnik ma uczucie, że doskonale to wie. A na koniec dowiaduje się, że nic nie wiedział, i że od samego początku źle zgadywał.

Ale ta powieść pozostała w pamięci Królowej Matki przede wszystkim jako studium żałoby. Idealnie opisane studium żałoby. Od pierwszego spotkania z Håkanem Nesserem Królowa Matka przekonana była, że oto zetknęła się z Pisarzem, który akurat przez przypadek pisze kryminały (podczas gdy na przykład Camilla Lackberg jest - w subiektywnym odbiorze Królowej Matki - wyłacznie autorką kryminałów, a nie pisarką), ale gdyby zapragnął napisać nie-kryminał uczyniłby to równie świetnie. I "Rzeźniczka z Małej Birmy" stanowi w pewnym sensie dowód potwierdzajacy tę tezę. Jest książką w książce. Powieścią obyczajową w kryminale. Dwoma w jednym.

Nie jest łatwo wyjaśnić, dlaczego Królowa Matka tak myśli zwłaszcza, że nie umie ona właściwie mówić o tych filmach, książkach, serialach, autorach (itp., itd), których lubi, mówienie o tych, których nie lubi wychodzi jej o wiele lepiej także dlatego, że dość łatwo jest znaleźć uzasadnienie dla swojej niechęci. A jak uzasadnić uwielbienie, poza powiedzeniem: "bo tak"? 

Niestety, niestety, Królowa Matka uznaje Nessera za wyjątkowego pisarza... bo tak.

Bo potrafi w kilku słowach, delikatnie i z wielkim psychologicznym wyczuciem opisać tak szeroki wachlarz emocji, że to po prostu zdumiewa.

Bo każda jego książka wydaje sie Królowej Matce lepsza niż poprzednia, zawsze, choćby trudno jej się było za nią zabrać (patrz: "Drugie życie pana Roosa"), np. "Samotnych" uznała za arcydzieło nie tylko gatunku, i naprawdę trudno jej było uwierzyć, że niespodziewana część piąta jest lepsza, a tu surprise, surprise, rzeczywiście była, napisana tak subtelnie, tak bardzo chwytająca za gardło, tak niesamowicie wiarygodna w opowiadaniu o życiu człowieka, który musi żyć dalej, choć wydaje mu się, że nie ma po co, że nie da rady; i to jest opisane wspaniale, nienachalnie, prawdziwie jak życie, które przecież toczy się i zmienia powoli, ślimaczo, dzień po dniu, i wielkie skoki i wielkie zmiany zdarzają się w nim raczej rzadko.

Bo niezwykle umiejętnie i z talentem genialnego, budzącego podziw portrecisty pochyla się nad każdym człowiekiem i potrafi kilkoma pociągnięciami nadać mu wszystkie barwy i odcienie tęczy.

Bo pisząc wywołuje emocje, jakże umiejętnie, po prostu prowadzi czytelnika jak na sznurku tam, gdzie sam chce. Potrafi pisać fascynująco o rzeczach trudnych i nie depresyjnie o rzeczach smutnych (potrafi też pisać bardzo depresyjnie o rzeczach depresyjnych, a już "Człowiek bez psa" to istny Bergman XXI wieku, ale to insza inszość).

Bo - bez wzgledu na gatunek literacki, w którym się specjalizuje, mroczną tematykę powieści i grzebanie w ludzkich duszach w poszukiwaniu uzasadnienia dla najgorszych ludzkich instynktów i postępków -  lubi ludzi. I sprawia, że w zamian lubi się inspektora Barbarotti.

Bo "Rzeźniczka z Małej Birmy" ma zakończenie, które jest jak błysk nadziei wśród mroku. A Królowa Matka ceni Nadzieję ponad wszystko.

Bo sprawił, że Królowa Matka zakochała się w nim od pierwszego przeczytania... i tu wracamy do "bo tak", albowiem osoba zakochana jest nieobiektywna.

Jedyne, co można w tej sytuacji zrobić to samemu sprawdzić, czy i jak bardzo się Królowa Matka... nie myli :).



Ciąg dalszy nastąpi - miejmy nadzieję - jutro :).

18 komentarzy:

  1. Zachęciłaś mnie do tego autora. Tylko kiedy ja mam czytać, skoro całymi dniami... czytam i czytam i poprawiam teksty, bo to moja praca. Dla relaksu powinnam skopać ogródek albo wspinać się na ściankę. Albo coś upiec :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kopanie ogródka jest suuuuper! I pieczenie.

      A Nassera może przyjdzie czas... kiedyś :).

      Usuń
  2. oooch więcej niz trzy???...Nie wiem czy ja temu podołam ;);););)

    A książkę zamawiam. Nie wiem czy tę akurat, ale że Nessera to pewne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw przeczytaj cos z biblioteki! Bo nie kazdy podziela moje slepe uwielbienie :). I potem sie okaże, że doradziłam Ci fatalnie, i będe miała wyrzuty sumienia :)...

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Ekhm... zaczynam bac sie odpowiedzialności ;D.

      Usuń
  4. Hurra! Już mam codziennie Twojego posta! Hurra! Mo mojej styczniowo-marcowej posusze, kiedy nie wiedziałam Twoich postów wcale (jakieś wirtualne czary chyba) teraz się nasycę, natarzam w Twoich opowieściach. Super!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bedę się starała, ale zakładam pesymistycznie (i racjonalnie, niestety), że niekoniecznie mi się uda. Uprasza się zatem o trzymanie kciuków :).

      Usuń
    2. Nie czuj się w obowiązku!! Tyle ile możesz, ile się chce! Nie chcemy Ci wisieć na szyi niczym kamień młyński ;)
      Jak się nie wyrobisz w czerwcu, zostanie reszta pytań na lipiec :) i tak Ci zaliczę wykonanie zadania.
      Miłego czerwca.

      Usuń
  5. A ja uwieeelbiam, jak inne ludzie mówią o książkach - bo zawsze się myl... ekhm, mają odrębne zdanie, przeważnie znaczy. Ja sięgnęłam po Nessera po wpisie o bułeczkach - nie, odwrotnie; najpierw sięgnęłam po bułeczki, a potem po Nessera, i jak bułeczki mnie zachwyciły i sięgam po nie regularnie, tak Nesser - nie. Owszem, poprawny, czytałam go z takim, hm - uprzejmym zainteresowaniem, ale żeby w dołek i za gardło - nie. W dołek i za gardło to mnie Robert Galbraith, aka Joan K. Rowling - ooo taaak, i już, już, JUŻ!!! w czerwcu wychodzi druga część!!! ...Cormorana Strike'a. Zastanawiam się też, na ile to jest kwestia przekładów - Nessera akurat czytałam po anglielsku - a może on po polsku jest po prostu wybitnie przetłumaczony? Na oryginał nie mam szans już chyba w tym życiu :-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest jeszcze jedna możliwość - że na angielski przetłumaczono go fatalnie :).

      I paczpani, ja mam dokładnie odwrotnie - Robert galbraith - nie, po drugą część nie zamierzam w ogole siegać. A pisanie Nessera ma dla mnie subtelność mistrza akwarelisty.

      Ale ja nie twierdze, że mam rację, dlatego radze dziewczynom powyżej najpierw wizyte w bibliotece, nie w księgarni, bo może sie okazac, że Nesser po prostu im nie pasuje :).

      Usuń
  6. emkawu98 niezalogowana2 czerwca 2014 14:30

    czytelnicy się cieszą :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciąg dalszy jutro! Nie uwierzę dopóki nie zobaczę!
    ;D

    OdpowiedzUsuń
  8. No i znowu, po przeczytaniu Twojej recenzji, nie pozostaje mi nic innego jak nabyć.

    OdpowiedzUsuń
  9. A u nas remont biblioteki, ale jak się skończy to tam wpadnę:)

    OdpowiedzUsuń
  10. emkawu98 niezalogowana5 czerwca 2014 21:34

    Królowo, możesz napisać do Czarnej Owcy, żeby udzielili Ci procentu od sprzedaży, bo co prawda zamierzałam wypożyczyć, a nie kupić ;-) ale AKURAT PRZYPADKOWO przechodziłam obok księgarni i ten, tego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz będę gryzła palce w panice, że ci sie nie spodoba!!!

      Usuń