poniedziałek, 30 września 2013

Podsumowanie września, czyli o różnicach. Wyłącznie

Jak może nie wszystkim wiadomo, Potomek Młodszy poszedł we wrześniu do szkoły. Nie jako sześciolatek nawet, bo sześć lat stuknie u za trzy tygodnie, i wcale Królowa Matka nie ukrywa, że wahała się straszliwie, ogniście dyskutowała problem z Panem Małżonkiem (a nawet, zdarzało się, kłóciła się), zmieniała zdanie średnio co tydzień, pozostając zadziwiająco odporna na zachwyty przedszkolanek i ich wyrażane z żelaznym przekonaniem opinie, że jej dziecko sobie w szkole poradzi jak chcąc. Ostatecznie przekonało ją to, że pod koniec zeszłego roku szkolnego Potomek Młodszy się w przedszkolu całkiem wyraźnie nudził - był najstarszy w swojej grupie i taki pewnie pozostałby i we wrześniu, wszelkie zajęcia były mu znane na wylot, a jako dziecię w wyrobioną ręką odbębniał w pięć minut wszelkie szlaczki i inne cyferki, które są obowiązkowe w edukacji przedszkolnej i zerówkowej, coraz lepiej wykonywał prace plastyczne, a ile lat z rzędu może młody człowiek pozostawać podporą przedszkolnej trupy teatralnej, no doprawdy..

Ciągle nie do końca przekonana Królowa Matka złamała się jednak i zapisała dziecko do klasy pierwszej. Wymyśliła, że powinna to być klasa integracyjna, bo klasy integracyjne są mniej liczne i dzięki temu nauczyciele mogą poświęcić uczniom więcej indywidualnej uwagi, bała się trochę, że Potomek Młodszy się do niej z racji tej - obowiązkowej w klasach integracyjnych - małej liczebności nie załapie, ale szczęśliwie się udało (po cichu Królowa Matka podejrzewa, że młodociany wiek Potomka był na etapie rekrutacji argumentem "za").

I okazało się, że jest - odpukać! odpukać! - lepiej, niż podejrzewała. W klasie Potomka Młodszego jest piętnaścioro dzieci, w tym troje z orzeczeniami o niepełnosprawności. W tym jedno dziecko autystyczne, które ma własnego nauczyciela opiekuńczego. Dziećmi zatem opiekują się na stałe dwie nauczycielki, plus asystentka autystycznego chłopca, która oczywiście zajmuje się przede wszystkim nim właśnie, ale od czasu do czasu pracuje także z resztą uczniów, co daje statystycznie pięcioro dzieci na nauczyciela. Klasa integracyjna ma własną salę, urządzoną przytulnie i dostosowaną do potrzeb dzieci o ograniczonej sprawności, a po pierwszej wywiadówce Królowa Matka wyszła oszołomiona, jak bardzo dokładnie wszelkie działania wobec dzieci były przemyślane, przepracowane i do jakiego stopnia po dwóch tygodniach - bo tyle minęło od początku roku szkolnego - nauczycielki miały przejrzystą wizję tego, jakiej pomocy należy udzielić jakiemu uczniowi, który jest nieśmiały, który opiekuńczy, który się wstydzi braku umiejętności, które jest pewne siebie i ma charakter przywódczy, jak z którym dzieckiem pracować, jak je posadzić, by współpracowały ze sobą jak najefektywniej... po prostu szał ciał i uprzęży, już teraz Królowa Matka wie, że będzie Pompony wpychać do klasy integracyjnej, choćby miała pikietować pod szkołą :D!

Tym niemniej rzeczą, która przykuła jej uwagę niemal od pierwszego dnia nowego roku szkolnego było to, jak kompletnie różne od siebie istoty udało jej się urodzić i wychować. Niby wiedziała od tym od lat, ale jednak chwila, gdy mogła obserwować swoje Potomstwo niby naukowiec owady pod lupą doprowadziła, nie da się ukryć, do wniosków quasi naukowych.

A mianowicie, że geny nie istnieją ;).

I nie, wcale nie chodzi o to, że Potomek Młodszy, najmłodszy w swojej klasie, jest w niej najwyższy, zaś Potomek Starszy był swego czasu w swojej najniższy.

Już w pierwszym tygodniu uczęszczania do uczelni stopnia podstawowego Potomek Młodszy pewnego dnia wrócił do domu z chlebakiem, który się był otworzył w tornistrze, nie dojedzone kawałki rogala i jabłka walały się po wnętrzu tegoż, kalając okładki książek i zeszytów, szczęśliwie nie w jakiś ostateczny i nieusuwalny sposób. Został łagodnie pouczony, by chlebak zawsze trzymał w kieszeni zewnętrznej plecaka, gdzie, nawet otwarty na oścież nie poczyni żadnych szkód, a butelki z napojem nigdy nie wkładał do tornistra, nawet szczelnie zamkniętej, bo gdyby ona się przypadkiem otworzyła, to w ogóle kaszana, panie ja kogo.

Od tamtej rozmowy do teraz Dziecię ani razu nie zapomniało o zamykaniu chlebaka, wkładaniu go do kieszonki zewnętrznej, a do drugiej, siateczkowej - butelki po napoju, również szczelnie zamkniętej.

Starszy Brat Dziecięcia, uczeń klasy, nieprawdaż, trzeciej, który podobne numery wykonywał już w przeszłości i odbywał w związku z nimi liczne Poważne Rozmowy wrócił już w tym roku szkolnym z otwartym chlebakiem kilka razy, z otwartą butelką - raz, z zamkniętym chlebakiem i zamkniętą butelką, za to z wyjętym z chlebaka jabłkiem, obgryzionym i wrzuconym luzem do plecaka - też raz, a Królowa Matka sezon suszenia podręczników na kaloryferach i/lub w promieniach słonecznych może uważać za otwarty.

W pierwszym tygodniu nauki obu Potomkom przepadły zajęcia z basenu, ku rozpaczy Potomka Młodszego i nieukrywanemu entuzjazmowi Potomka Starszego.

W drugim tygodniu Potomek Młodszy wrócił do domu po lekcji na basenie, Królowa Matka odebrała od niego worek, zajrzała do środka i w zasadzie do dziś nie wyszła z szoku. W worku, złożony w kostkę, spoczywał wilgotny ręcznik. Pod ręcznikiem - klapki.

- Synu - spytała, wpatrując się w Potomka nabożnie, Królowa Matka - a gdzie są twoje kąpielówki? - (z nadzieją, że może, kto wie, może jeszcze da się otrząsnąć z tego wrażenia, że coś jest bardzo, bardzo nienormalnie) - Zostawiłeś je na basenie?...
- No, są w ręczniku! - odparł ze zdziwieniem Potomek Młodszy, i rzeczywiście, w ręczniku, też złożone, spoczywały wilgotne kąpielówki i czepek...

Operacja opróżniania worka po zajęciach na basenie w wypadku Potomka Starszego wygląda (i wyglądała za każdymi pięcioma razami, podczas których Dzieciątko zdecydowało się brać udział w lekcji) następująco: Królowa Matka wywala na środek łazienki wielki kłąb składający się z kompletnie mokrego, tak mokrego, jakby ktoś nim podłogi wycierał,  ręcznika, kąpielówek i jednego klapka, bo drugi jest w plecaku, za to bez czepka, bo czepek "zapomniał się" w szatni, oraz równie mokrych jak ręcznik skarpet, gdyż okazuje się, że Potomek Starszy, uskrzydlony faktem, że wszedł bez (nadmiernego) lęku do basenu zapomniał się i w przebieralni wdepnął w kałuże pod prysznicem w skarpetach, po czym rozsądnie je zzuł i cały szkolny dzień (oraz powrotną drogę do domu) odbył boso. To znaczy, w obuwiu na gołych nogach.

A propos "wejść do basenu", jak uważni Czytelnicy tego bloga może pamiętają, Potomek Starszy w klasie pierwszej do basenu wszedł RAZ. Na pierwszej lekcji nie zanurzył w wodzie nawet jednej stopy, na drugiej była obecna Królowa Matka jako element w zamierzeniu kojący i to, co przeżyła, skróciło jej przewidywalną, wówczas bardzo niewysoką długość życia o jakieś dwa do trzech lat i sprawiło, że poważnie się zastanawiała, jak to zrobić, by już nigdy się w tej szkole nie pokazać, może jaki tunel wykopać, którym się Potomka będzie przyprowadzać i odprowadzać bez konieczności padnięcia trupem ze wstydu w wypadku przypadkowego natknięcia się na nauczycielkę pływania? Potomek Starszy, dziecko, które nigdy w życiu nie doznało napadu histerii w sklepie i nie zrobiło Królowej Matce obciachu wyjąc i rzucając się na podłogę, tym razem, i owszem, wyło, chwytało się drabinek, jakby je kto chciał siłą do basenu rzucać, kładło na ziemi i wyczyniało przeróżne inne sztuki, a dodać należy, że mu się ta fobia włączała wyłącznie w przypadku chadzania na basen szkolny, a mijała jak ręką odjął w okolicznościach przebywania wraz z Rodzina w licznych aquaparkach i na pływalniach płatnych. Omówiwszy problem z nauczycielkami i pochyliwszy się nad nim tak, że dokładniej nie sposób Królowa Matka za zgodą wychowawczyni przez całą klasę drugą Potomka Starszego na basen po prostu nie posyłała.

Potomek Młodszy już na pierwszej lekcji wykonał skok do wody, nurkował i bardzo dumny opowiadał, że otrzymał od pani specjalną pochwałę, zaś ryzyko spóźnienia się na zajęcia tydzień później przyprawilo go nieomal o spazmy. Na powodowane nieopanowaną ciekawością pytanie Królowej Matki, czy nauczycielka jest świadoma faktu, czyim braciszkiem jest Potomek Młodszy odparł, że nie, bo nie sprawdzała jeszcze obecności, w związku z czym Królowa Matka spokojniusio czekała na moment dokonania nieuniknionego odkrycia szokującego tego faktu, wizualizując sobie równie nieunikniony opad szczęki, który też istotnie nastąpił.

Ponadto, porzucając temat pławienia się w basenie, Potomek Starszy może się już poszczycić całą jedną uwagą oraz jedną jedynką za brak pracy domowej.

Potomek Młodszy, gdy prac domowych jeszcze nie miał zadawanych, zażądał od Królowej Matki sporządzenia mu karty szlaczków i ćwiczeń, gdyż miał zamiar ćwiczyć rękę w pisaniu. Dokończył także wszystkie ćwiczenia w pierwszej części podręcznika do klasy pierwszej, nad którym swego czasu krwawym potem oblewał się Potomek Starszy, usiłując wykonać rysunki zgodne ze wzorem i inne duperele, którymi nie miał życzenia zaprzątać swojej ślicznej główki i marnować cennego czasu.

I ogólnie rzecz biorąc, opinia o szkole Potomka Młodszego zamyka się w stwierdzeniu: "I, mamusiu, pani powiedziała, że to jest bardzo WAŻNE ZADANIE, a ja się tylko cały czas bawiłem, to znaczy nie dlatego się bawiłem, że nie słuchałem pani, tylko dlatego, że to zadanie było dla mnie zabawowe!", zaś opinia Potomka Starszego została już wcześniej opisana i, choć z czasem ostre kanty jego wypowiedzi zostały złagodzone przez czas i nabyte doświadczenie, jej sedno pozostało nienaruszone :).

Post ten Królowa Matka dedykuje wszystkim, zadziwiająco licznym, osobom, które są przeświadczone, że poradzą sobie z każdym dzieckiem, bo przecież jakieś już wychowały, że zasada, która świetnie sprawdza się w wypadku jednego dziecka tak samo świetnie zadziała w wypadku dziecka drugiego, i że dwóch braci wychowanych w tym samym domu przez tych samych rodziców z zastosowaniem tych samych metod, przy użyciu tych samych zabawek, zgodnie z zasadą "kocham - nie biję" oraz w myśl szczytnych idei akcji "Cała Polska czyta dzieciom" musi, ale to bezwzględnie musi być do siebie podobna :).

36 komentarzy:

  1. O! Moje dwie córki też są dowodem na to, że geny nie istnieją :)
    A całość dowodu powyżej bardzo ślicznie opisana :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę! czyli dziewczynki tez nie mają genów :D!

      Usuń
    2. Nie mają, Aniu, nie mają. Moja "dziewczynka" dostała spazmów, kiedy oberwała (niesłusznie, bo chora była, ale czy to ważne) pierwsze "F", czyli pierwszą jedynkę w życiu - uwaga: dwa tygodnie temu. Czy Ty kiedyś widziałaś mnie w wieku 12 lat, żebym się "łabędziem" przejeła? Albo w innym wieku jakim?

      Jeśli geny są, to nie w przypadku moich dzieci...

      Usuń
  2. Noo... doświadczeniami na własnych dzieciach pochwalić się nie mogę ale z obserwacji chrześnicy i jej młodszej siostry dochodzę do wniosków takich samych jak w przedstawionej powyżej rozprawie ;-)))
    Choć ich matka zapewnia wszem i wobec, że obie z niej narodzone zostały i że tegoż samego ojca posiadają... to dziewczynki są różne jak dzień i noc...
    Wyobraziłam sobie scenę Potomka Starszego na basenie ;-))))
    dziękuję za ten obraz - cudowny przed snem po ciężkim dniu ;-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (z goryczą) Cudowny obraz!!! Bo nie ty musiałaś z nim chodzić dzien w dzień...

      Usuń
  3. Mam co prawda tylko dwie córki, ale mimo wnikliwych obserwacji, nie zauważyłam ani jednego genu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Zadziwiające, jak wiele osób to zauważa, jak tylko się subtelnie zwróci ich uwagę na ten problem ;))).

      Usuń
  4. Dobry wieczór. Ja ten, przepraszam, że tak odbiegnę nieco od głównego wątku, ale zafrapowały mnie te uprzęże. Całe moje życie żyłam w błogiej nieświadomości ich istnienia! Zawsze był tylko "szał ciał", a tu jakieś uprzęże się nagle pojawiły... Poza tym "szał ciał" to mogło się ot, tak komuś zrymować i weszło w obieg. Ale "uprzęże"..., o to, to już coś musi za tym stać. Wybacz mi Królowo Matko ignorancję, ale... wiesz może kto stoi za tymi ciałami i uprzężami? Skąd się wzięły? Google jakoś nie chce ze mną współpracować w tej kwestii, a tylko jego mam chwilowo pod ręką.

    Nome

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest z Joanny Chmielewskiej, wybacz, nie pamietam, z której książki (zdaje się, że pierwszy raz natknęłam się na to w "Romansie wszechczasów", ale na pewno nie tylko tam). Powiedzenie wydaje mi się o wiele bardziej wymowne niż sam "szał ciał", więc je ukradłam i stosuję :).

      (dygresja) Od pani Chmielewskiej pochodzi też namiętnie przeze mnie stosowane "jak nie urok, to przemarsz wojsk". Wiem, ze popularniejsze jest "jak nie urok to (pardon) sraczka", ale dla mnie jest ono po prostu trywialne, zwłaszcza w zestawieniu z "przemarszem wojsk", które niesie masę znaczeń (koniec dygresji).

      Usuń
    2. O! To nie wiedziałam. Bardzo lubię takie powiedzonka, ale przyznam, nie zastanawiam się zazwyczaj nad ich pochodzeniem. A wszak skądeś pochodzić muszą. Muszę zacząć im się przyglądać.
      Dzięki Ci Królowo Matko za odpowiedź :)
      Nome

      Usuń
  5. Uwielbiam czytać Twoje wpisy. Mam trzy córki i każda inna. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A coś sie nie dziwię wcale (o córkach mówię, nie o uwielbieniu dla moich wpisów :D).

      Usuń
  6. Z tymi genami, fakt totalna jakaś ściema jest... no, może jak wszystkie 5 Łobuzów ma obcięte łosy maszynką przez tę samą mamę... to podobieństwo jest jakieś ale to i niejednego kolegę można podczepić.... i tu ja, Matka Łobuzów 6 ciu, z których jeden jest płci odmiennej i już, w ogóle ale to w ogóle się różni, zaświadczam uroczyście każdy jest iNNY!!!! Kompletnie! Zupełniee! Zaskakująco...... a rodzice ci sami(słowo!) No może za każdym razem trochę starsi:) te same metody, no ostatnio trochę się środowsko zewn3trzne zmieniło.... a Łobuz każdy inny... jeden zna wszystkie fakty historyczne i pięć tysięcy tez i opinii wynikających i przenikających się nawzajem w stopniu pryprawiającym Mamusię o ból głow, ale za to nic nigdy nie znajdzie... drugi historię ma gdxieś ( o ile to w ogóle możliwe w Jego Rodzinnym domu:)) ale zawsze wie gdzie co leży oraz wszystko naprawi, Trzeci za to już od malenkości porządny, ułożony już w wieku lat sześciu robił sobie sam śniadanie i to pierwsze i drugie i nigdy się nie spóźnia... Czwarty ma lat już 8 ale pomimo wielu starań zaróno Um3czonych Rodziców jak i rodzeństwa zostawia swoje rzeczy gdzie popadnie a uwierz popada w baaardzo dziwnych miejscach...za to z ortografii zawsze 100%.... a Piąty..... to już całkiem inna historia:)...itd itd...
    A i jeszcze jedno. Trzeci już dawno temu rzekł: ( miał może lat 5) wiesz, mamo bo ja nausłyszałem się jak kolygowaliście Pielwszego i Dlugiego to już wiem. Mnie nie musicie.... . Taaa... no, to odpoczywamy. A oni i tak każdy inny....
    Pozdrawiam.
    Matka Różniących się Łobuzów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ba! Ja mam bliźnięta, i one tez nie mają wspólnych genów! Teoria w temacie genów w obliczu dowodów zaczyna wygladac na spisek :).

      Usuń
  7. Oooo... Jakie ładne. Mój młody też jeszcze nie ma sześciu lat i sytuacja jest absolutnie identyczna. Panie najpierw się trochę krzywiły - chociaż wcale nie jest najmłodszy w klasie...* - a teraz gały wytrzeszczają; wspaniale. ;-)
    Na wieść, że jest on bratem swojego brata, też wytrzeszczają. I na pana małżonka jakoś tak podejrzliwie łypią, że te dzieci to takie różne jakieś ;-)

    *u nas, w cywilizacji śmierci, jest to przepisowe i normalne.

    OdpowiedzUsuń
  8. O! Właśnie chciałam pytać Królową o Potomka Młodszego w szkole - a tu - proszę! Ciekawość zaspokojona bez pytania!
    Bromba

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest biuletyn na dziś, świadoma jestem, ze sytuacja może się zmienić w kazdej chwili...

      Usuń
  9. Podobnie jak Brujita własnych dzieci na razie nie posiadam, ale mam chrześnicę. Ona grzeczna, spokojna, cichutka, śpiewa, tańczy, recytuje,zdolna jak nie wiem i chętna do nauki póki co, zaś jej starszy brat diablątko, okrutnie cierpiące w klasie trzeciej, dziecko które jest wszędzie i nie usiedzi spokojnie 10 minut. I tak zastanawiam się od lat w kogo on się wdał, bo w żadnej rodzinie nikogo takiego nie było:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale tu można zrzucic odpowiedzialność na różnicę płci (zwłaszcza, ze ona to "grzeczna dziewczynka", a on "łobuziak", czyli zgodnie ze stereotypami), ja nie mam nawet takiej wymowki :D.

      Usuń
  10. Ooo tak! (złowrogo chichoczemy, nieprawdaż?). Też tak myślę, zwłaszcza, słuchając pełnego wyższości: mój Jasio nigdy, moja Zosia zawsze (zwłaszcza gdy za Jasiem i Zosią pałęta się jakieś mikre rodzeństwo). Poczekacie, kurczę, i zobaczycie, jak się okaże, że To Drugie jakby nie dociąga do wzorca. Ale widzisz, udało ci się, masz wydanie drugie poprawione:-) I strasznie zazdroszczę ci takiej fajnej placówki edukacyjnej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Placówka jest bardzo w porządku, a to osiedlowa szkoła typu moloch, której sie obawiałam. Jedno, czego załuję, to że także Starszego nie udalo mi się zapisać do klasy integracyjnej (a mam wrażenie, ze dobrze by mu to zrobiło), ale jego klasa tez jest w sumie spoko :).

      Tiaaaa, czytałam niedawno wpis na jakimś blogu, który ktos zalinkował, we wpisie mama dziwowala się idei "rodziecilstwa bliskosci", bo co to za wymysły, przeciez to się robi automatycznie, jak glodne to się karmi, jak smutne to przytula... a mama miała dwoje dzieci, niemowle i roczniaka. pomyślalam sobie nie bez współczucia "Ach, poczekaj, aż to nie będą maluchy, tylko siedmoiolatek i ośmiolatek, oba pyskujące, oba "maaamo, a oooon!!!", zobaczymy, czy rodzicielstwo bliskości okaze się wtedy takim phi, co przychodzi naturalnie i jest taaaaakie łatwiutkie!".

      Ale zmilczalam, niech się dziewczyna jeszcze połudzi :).

      Usuń
  11. Jeszcze nie doczekałam się kolejnych Okruchów, więc z własnego domostwa porównań nie mam, ale kiedy patrzę na siebie i mojego brata i na inne "pary" dzieci w rodzinie, to w większości potwierdza się Twoja naukowa teoria (anty)genowa :-)
    A zapał Potomka Młodszego do zajęć robi wrażenie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż dziw, ze teoria o genach trzyma się tak mocno ;D!

      Usuń
  12. Swojego potomstwa nie posiadam, ale zasobna jestem w obserwacje licznego kuzyństwa, z którym się wychowywałam. I również potwierdzam teorię Królowej Matki. Mało tego - na podstawie obserwacji mego osobistego mężczyzny i brata jego, również mogę stwierdzić, że teoria słuszną jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sie wychowywałam z siostrą, też nie mamy wspólnych genów :D.

      Usuń
  13. A nie myślałaś, że jeden ma geny Twoje, a drugi - męża? Nie wiem, co prawda, jak w takim razie sklasyfikować Pompony - ale na to pewnie jeszcze przyjdzie pora. Jak zaczną do szkoły chodzić ;)
    U nas niestety, różnice niegdyś bardzo widoczne, zaczynają się zacierać. Niestety - bo na niekorzyść. Tych gorszych zachowań podobnych przybywa... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, ze nie. Żaden z nich nie jest podobny ani do mnie, ani do niego. My byliśmy jeszcze inni...

      Usuń
  14. A moi z wyglądu to nawet i podobni, ale jedno bardziej "czarne" a drugie "białe", jeśli wiesz co mam na myśli. A poza tym to... już ci chyba gdzieś pisałam, kot i pies, niebo i piekło, woda i ogień... I zupełnie podobnie jak u ciebie, starsze (płci żeńskiej) to hm... niezłe zioło, a młodsze (płci męskiej) złoty aniołek. I o dziwo, nawyków siostrzyczki nie przejął w wieku nastoletnim, na jej przykładach się nie uczył (albo może i uczył, a raczej - wyciągał wnioski). I tak jest do dzisiaj, a trwa lat już dwadzieścia. Choć z ręką na sercu przyznam - dziś jest już łatwiej, duuuuużo łatwiej. A ja wciąż patrzę z nadzieję na kolejne lata :-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja też posłałam wcześniej...lecz niestety u nas nie obyło się bez wsparcia poradni pedagogiczno-psychologicznej...u nas tez przedszkolanki przekonywały że sobie poradzie, że się nudzi...no i fakt...z nauka problemów nie ma...ale "emocjonalnie" to było dla niego za wcześnie...

    OdpowiedzUsuń
  16. Cześć, Królowo Matko, zgadnij co dziś robię zamiast się uczyć!
    Tak swoja drogą to ciekawe czy dałoby się z Ciebie napisać pracę semestralną z Kultury Języka... Połączyłabym przyjemne z pożytecznym i oryginalna bym przy tym była.
    A co do dzieciów (żeby tak całkiem nie było off-topu) to patrząc na mych siostrzeńców zdecydowanie stwierdzam geny bo istnieją: dziecię spłodzone przez wietnamczyka ma lekko skośne oczy, pucułowatą mordkę i śmieszne uszy ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisz! napisz! Już wszystko jedno, czy pochylisz się nad typowym dla mnie slowotwórstwem, czy nad budowaniem nienormalnie dlugich zdań zaciemniajacych treść, co to jak-tak-w-ogole-można, możesz mnie sklepac na anem, byle stalabym sie bohaterką (no, blog, nie ja, ale zwsze) jakiejś pracy :D!!!

      Usuń
  17. Genów nie ma. Jestem pewna, że mamy z siostrą tych samych rodziców, wychowywałyśmy się w tym samym domu, pomiędzy nami są dwa lata różnicy, ale...

    Ja po szkole rzucałam plecak w kąt, z prędkością karabinu maszynowego relacjonowałam, co się działo i szłam na podwórko. Moja siostra mówiła, że było fajnie i konsekwentnie milczała. W domu.
    Mnie nie trzeba było zapędzać do odrabiania lekcji. Ona otwierała takie na przykład ćwiczenia z biologii, w których miała podpisać części składowe ryby, stwierdzała, że nie wie, gdzie co ryba ma i ogłaszała, że nie umie tego problemu rozwiązać. Oczywiście identyczny rysunek ryby był w podręczniku. Trzeba było go tylko otworzyć.
    Ja rzucam ubrania w stosik, złożone z grubsza, pakowanie się na wyjazd to jest upychanie kłębu ubrań do torby i wściekanie się, że miejsca nie ma (Tak, wiem, że złożone zajmuje mniej miejsca).
    Jej pięknie poskładane koszulki mogą z powodzeniem zastąpić ekierkę.
    Ja mówię.
    Ona milczy.
    Ja w nerwach rzucam słownictwem budowlanym. Ona ewentualnie powie coś głośniej, za to gdy z jej ust padnie chociaż JEDNO często przeze mnie używane słowo na k to wiem, że muszę rzucać wszystko i lecieć sprawdzić, co się naprawdę złego dzieje.
    I jedyne, co mamy wspólne, to głos. Do tego stopnia podobny, że rodzicom zdarza się mylić.Imiona też im się mylą, ale to już ich wina, bo kto przy zdrowych zmysłach nadaje swoim dwóm i jedynym córkom imiona ANNA i JOANNA.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moi rodzice :D. Dokladnie tak smo nazwali swoje córki, z tym samym efektem :DDDD.

      Usuń