niedziela, 26 maja 2013

O stosownej lekturze przy święcie (Ben Elton, "Nie do pojęcia")

Jazgot.

Wieczny, wieczny jazgot, przekrzykiwanie się, ani minuty ciszy. Wieczorem w uszach dosłownie brzęczy, głowa wydaje się jak balon, spuchnięta do nadnaturalnych rozmiarów.

Wykasowane pół artykułu w komputerze, bo przecież tak fajnie wali się maskotką w klawiaturę i okolice (a artykuł Królowa Matka pisze niańcząc przynajmniej jedno Dziecię na kolanach, jakże by inaczej).

Ryk, bo on uderzył, bo nie dał pograć, bo upadłem, bo kot mnie drapnął, bo zabrał mi kredkę, bo tak, bo nie, bo tak sobie.

Beznadziejne powtarzanie: "Nie jeździj samochodzikiem po stole, bo wreszcie trafisz w kubek. Nie jeździj samochodzikiem po stole, bo wreszcie trafisz w kubek. Nie jeź...", zrywanie się z treściwym okrzykiem na ustach i wycieranie tego, co wylało się z kubka, zanim zdąży dosięgnąć komputera, książek Starszego, własnych, notatek, rysunków, robótek, zanim zdąży utworzyć pod stołem gigantyczna kałużę.

Układanie po raz tysięczny książek z rozpaczliwą świadomością, że za kwadrans zostaną one po raz tysiąc pierwszy rozrzucone po pokoju.

Bieganie za Pomponami w nadziei, że wydrze im się z rąk kredki, nim pomalują nimi krzesła/ ściany/ podłogę/ stół (Starsze nie malowały po niczym co nie było papierem, jakim cudem te Młodsze tak się wyrodziły?!).

Zaliczenie spektakularnej załamki, gdy wizja sielskiego posiłku o poranku


ociupinkę mija się z rzeczywistością.


Kiedy wszystkie wymienione wyżej rzeczy (plus jeszcze parędziesiąt innych, które Królowa Matka wyparła) sprawiają, że... eee... irytacja wzrasta do poziomu grożącego popełnieniem samobójstwa rozszerzonego, albo przynajmniej dzieciobójstwa przy użyciu wszystkich dostępnych narzędzi (młotek marki Fisher Price, zestaw noży kuchennych, skakanki, piłeczki kauczukowe, gołe ręce), Królowa Matka ściąga z półki to:


i czyta, a jej świat odzyskuje (baaaardzo powolutku...) właściwe proporcje.

Bena Eltona zna większość wielbicieli brytyjskiego humoru, nawet jeśli o tym nie wie, jest on bowiem scenarzystą m.in. serialu "Czarna żmija" (tego samego, w którym powszechnie obecnie uwielbiany Hugh Laurie robił za głupawego arystokratę) oraz "Cienkiej niebieskiej linii", a jak ktoś pamięta "Wiele hałasu o nic" w reżyserii Kennetha Branagha to mógł go nawet ujrzeć na własne oczy, czającego się za plecami Michaela Keatona oraz widowiskowo poniewieranego przez tegoż.


Dla Królowej Matki jednakże Ben Elton pozostaje przede wszystkim pisarzem, którego wszystkie książki są warte przeczytania (chociaż trafiła na niego dzieki "Wiele hałasu o nic" właśnie i to pozostaje jeszcze jednym powodem, dla którego tak lubi ten film :)).

Ale tylko "Nie do pojęcia" ma wartość terapeutyczną.

Oto jest sobie w tej książeczce ona - Lucy i on - Sam, stare, dobre małżeństwo z dziesięcioletnim stażem. Ona pracuje w agencji aktorskiej, organizując castingi do ról i zajmując się tą mniej ekscytującą częścią pracy związanej z produkcją filmu, on jest redaktorem odpowiedzialnym za rozrywkę w BBC oraz marzy o napisaniu powieści. Albo scenariusza filmowego. Albo skrzącego się dowcipem serialu telewizyjnego. W zasadzie o napisaniu czegokolwiek - oprócz tego, co akurat, zdaniem jego żony, pisać powinien.

A powinien pisać dziennik.

Albowiem przede wszystkim para głównych bohaterów jest bezdzietna - i poznajemy ich w momencie, gdy ta bezdzietność jest już "nade wszystko", gdy dochodzą do tego etapu, że o niczym innym się nie mówi, nie myśli i niczego się tak bardzo nie chce, jak tego dziecka, które nie nadchodzi.

Ona szaleje bardziej (wpis po wizycie u przyjaciół, którzy właśnie zostali rodzicami: "Było tak uroczo, to chłopczyk, absolutnie prześliczny. Ma bujną czarna czuprynkę i jest bardzo tłusty w taki uroczy, dziecinny sposób. Nie mogłam się oderwać od jego maleńkich paluszków, nigdy nie mogę i to dotyczy każdego noworodka. Po prostu cudowny"). Szybciej dojrzewa do myśli, że być może będą musieli zdać się na pomoc medycyny, ale wcześniej wypróbowuje wszystko. Od aromaterapii po medytację, od ograniczania pożycia seksualnego do dni płodnych po uprawianie seksu w każdej możliwej chwili, bo przecież nikt tak na sto procent nie jest w stanie ustalić dokładnego momentu owulacji. Desperacko próbuje ziół i kąpieli aromatycznych, wizualizacji i seksu na szczycie Primrose Hill (tak, tym w Regent's Park w Londynie) przy pełni księżyca. Pisanie dziennika też jest częścią planu. Sposobem, by oboje dotarli do swojego wewnętrznego "ja", do wszelkich blokowanych uczuć i, oczywiście, w ten sposób rozpoczęli proces ich odblokowywania.

On, tak, owszem, chce dziecka, ale do obsesji mu daleko (jego wpis po tej samej wizycie u tych samych przyjaciół: "Miałem nadzieję, ze widok młodej Śliweczki (...) trochę zniechęci Lucy i uzmysłowi jej, jak ogromne ryzyko wiąże się z procesem rozmnażania. I że jej przypomni, że na każdą Shirley Temple przypada jakiś Cuthbert. Myśl o konieczności patrzenia w te wykrzywione, rozdziawione, wrzeszczące bezzębne usta pięć razy w ciągu jednej nocy powinna, moim zdaniem, wywołać u każdej kobiety odruch sięgnięcia po prezerwatywę. (...) Szczerze powiedziawszy, zaczynam widzieć króla Heroda w zupełnie nowym świetle"). Może dlatego, że jego zegar biologiczny nie tyka tak ogłuszająco, czas jest przecież w tym przypadku dla mężczyzn znacznie łaskawszy. Może nie szaleją w nim hormony. Może jest coś, czego pragnie bardziej. Ale godzi się na wszystko, bo kocha swoją żonę, więc robi jej te masaże, znosi zapach wymieszanych aromatów różnych ziół unoszący się w ich domu, nie pije alkoholu, uprawia seks zgodnie z grafikiem. I pisze dziennik.

Ona Królową Matkę denerwuje. Jej sposób mówienia jest nazbyt afektowany, ona sama zbyt a w dodatku przypomina Królowej Matce jedną jej znajomą, też skłonną do  ćwierkania i wyrażająca się w sposób przesadny i egzaltowany. Ale mimo tego, mimo tej irytacji, z każdą stroną narasta w Królowej Matce współczucie. Wszechogarniające współczucie, które w finale niemal rozsadza jej serce.

Jego Królowa Matka rozumie lepiej. Może dlatego, że zawsze była mężczyzną, jeśli chodzi o reakcje na maleńkie dzidziusie ;). A może dlatego, że jej zachodzenie w ciążę przychodzi tak śmiesznie łatwo, rodzi w piętnaście minut i potrafi powić dwa prawie czterokilogramowe bliźnięta, przenosiwszy je przedtem.

Ale nade wszystko Królowa Matka zaczyna podczas lektury... doceniać. Ten jazgot też, ten ciągły ruch w domu, to gadanie jeden przez drugiego. Nawet zmęczenie. I to, że nie jest wyspana od ośmiu lat.

Kojarzysz, drogi Czytelniku, brytyjskie filmy czy książki, jakże licznie opowiadające o trudnych sprawach w taki sposób, że się w ich trakcie śmiejemy? A przecież nigdy nie zapominamy, że dotyczą ważnej rzeczy, zawsze mamy w tyle głowy tę świadomość, że oto patrzymy na dramat, nieistotne, jak zabawnie opowiedziany. I ten dramat nie jest wyśmiany, przerobiony na groteskę, nie staje się slapstikiem ani zbiorem gagów. I bez względu na to, jak bardzo się śmiejemy, do samego końca mamy świadomość, że obcujemy z dramatem. Na tym właśnie, zdaniem Królowej Matki, polega szczególny geniusz brytyjskich komedii.

"Nie do pojęcia" jest klasycznym przykładem powieści w tym właśnie stylu.

Królowa Matka pamięta, jak po narodzinach Potomka Starszego przesiadywała na forum dla mam wcześniaków, nie udzielając się, tylko czytając, i jedna z mam napisała innej: "Nie martw się, nie martw, jeszcze nie raz na niego hukniesz!", a Królowa Matka pokiwała tylko głową, bo już dobrze wiedziała, co ta mama miała na myśli, pamietała, jak się urodzil Potomek Starszy, taki maleńki, taki bezbronny, jak jego życie wisiało na włosku, i jak przez wszystkie te spędzone przy inkubatorze chwile przysięgała sobie, że nigdy, nigdy na niego nie krzyknie, będzie nosić na rękach i spać z nim, zawsze będzie miała dla niego czas, nigdy go nie odsunie, nie każe być cicho, nigdy nic nie będzie ważniejsze niż on. Nie sposób wtedy uwierzyć, że nadejdzie chwila, gdy się swoje dziecko odsunie ze zniecierpliwieniem, każe się czymś zająć, bo przeszkadza, że się będzie zbyt zmęczonym, by się z nim bawić i zbyt wyczerpanym, by odpowiadać na jego dwusetne pytanie zadane w ciągu godziny.

A potem zagarnia człowieka życie i jednak czasem jest się zbyt zmęczonym, czasem zniecierpliwionym, czasem ma się dość wrzasków, kłótni, odpowiadania na niekończące się serie pytań, rozstrzygania sporów, pilnowania odrabiania lekcji. I zapomina się. Zapomina się, że przecież miało się zawsze... miało się nigdy...

Królowa Matka tego nie wie na pewno, ale podejrzewa,  że tak samo zapomina się, jak się walczyło o poczęcie. O donoszenie ciąży. O dobry poród. O zdrowie dziecka. Gdy wszystko zaczyna się układać, gdy wszystko wraca do normalności, zapomina się.

Książki takie, jak "Nie do pojęcia" - przypominają.

Że się miało szczęście. Że się nam udało. Że inni oddaliby wszystko za to, co dla nas jest normalną, męczącą, nużącą rzeczywistością. Że marzą o tym, co dla nas jest tak oczywiste, że nie poświęcamy temu nawet jednej myśli. Że dawno przestaliśmy być wdzięczni za coś, co nam się w żaden sposób nie należy bardziej, niż innym ludziom.

Którzy tego nie mają.

A my tak.

My mamy.


A dla tych, którzy uważają, że książka kończy się poczęciem/powiciem dzidziusia albo też spektakularną klęską w temacie poczęcia/powicia dzidziusia Autor przygotował zapierajacy dech w piersiach, zaskakujący i kompletnie nieprzewidywalny finał.

Idealna lektura* - dla wszystkich, ale chyba najbardziej dla mam :).

W Dniu (Zmęczonej) Matki :))).



PS. Jak i pozostałe książki tego Autora, Królowa Matka poleca wszystkie bez wyjątku!

36 komentarzy:

  1. Królowo Matko! Zachęciłaś mię! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. A tłumaczenie się nadaje, czy lepiej sięgnąć po oryginał?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tłumaczenie się bardzo nadaje, ale oryginały są (prawie) zawsze jednak lepsze.

      Usuń
  3. To ja już zamawiam!!
    Najlepszego :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Królowo Matko, jako żywo nie czytuję beletrystyki z wyjątkiem tej z moich okolic zawodowych pochodzącej, bo mi czasu i oczu nie wystarcza. Ale oto uprzejmie informuję, że wyruszam na polowanie. Zachęciłaś mnie jak dawno nikt do niczego.
    podpisano: kakot

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy się uda upolować (w wydawnictwie juz nie ma od lat, nie wiem, jak na Allegro), ale zyczę powodzenia :).

      Usuń
  5. O i ja przeczytam :D tak, na przyszlosc :D
    Uwielbiam dzieciaki, ale czasami za dlugo sie gotuja :D

    Królowo Matko - jesteś najlepsza mamą na świecie dla swoich dzieci:)
    Wszystkiego dobrego ci zycze :D zdrowia szczescia i milosci. I spokoju swietego :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powatpiewam czasem w to ostatnie, ale dziekuję za zyczenia :))).

      Usuń
  6. Mnie również! Jutro wypłata, idę wieczorem na AbeBooks:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Podziękował :-) Właśnie poległam na "Cloud Atlas" i nie miałam pomysłu. A z okazji dnia mamy - klasyk, prosię bardzo https://www.facebook.com/photo.php?fbid=633477663346547&set=a.105637792797206.11711.105629772798008&type=1&theater
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (smutno) Znam kalsyka, znam... gdzies cos podobnego sie tu błąka po blogu...

      Usuń
  8. Książki nie czytałam, ale widziałam jej ekranizację z Hugh Lauriem w roli Sama - film zatytułowany jest "Maybe Baby" i wydaje się być dość wierną adaptacją powieści:-) Polecam. M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądałam :). Celowo o niej nie pisałam, bo to dobry film, ale mnie sie wydaje własnie gubiący dużą część książki, jak zreszta większość filmów robionych według książek pisanych w formie listów/pamiętników, i nie obfitujących w dialogi.

      Inna rzecz, ze dawno widziałam, może terz miałabym inne wrażenia.

      Usuń
    2. Podobał Wam się ten film? Hm... Spamiętałam go jako jeden z tych, który ujdzie w tłoku. Tak to jest, jak się papra oryginał. Nieładnie!

      Usuń
  9. podziwiam Cię i szanuję jako matkę (i nie tylko :)) zawsze

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pochlebiasz mi, naprawdę, ja się nie podziwiam...

      Usuń
  10. Nie ma. Nigdzie nie ma. NIGDZIE!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest u mnie, powiedz słowo, a będzie u ciebie :).

      Usuń
  11. królowo Matko właśnie podwiązuję sobie szczękę bo mi nieodwracalnie opadła! Myślałam,że ten post będzie o czym innym i był :-).
    I nieważne że po przeczytaniu poczułam się jak głąb kapuściany, bo to ten rodzaj głąbizmu który zmusza do refleksji i uznania, że tylko mi się wydawało,że dużo czytam.W związku z powyższym proponuję jakąś zakładeczkę malutką z nazwiskami autorów, których wg Królowej należy przeczytać.Królowo Matko jesteś Wielka (umysłem i duchem ;-) ).Cieszę się,że mogę być gościem na Twoim blogu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, och, az sie rumienię. Serio.

      Ja bardzo nie lubię polecać książek. Bo potem przezywam stres, że poleciłam coś, a ktos sie wynudził, bo ma inny gust niz ja, a nazbyt mi zaufal. Weź moja recenzję "50 twarzy Grey'a", przejechałam się po książce w tę i z powrotem, weź Katarzynę Michalak - 90% recenzji w internecie pozytywnych, moja... no, wiadomo jaka, a nie powiedziałam jeszcze ostatniego slowa...

      Ale Bena Eltona polecam w calości, najbardziej poza "Nie do pojęcia" lubię jego "Sława aż do smierci", w przeciwienstwie do "Nie do pojęcia" dostępna tu i ówdzie.

      Dziękuję ci bardzo za mile slowa, naprawdę czuję się pochlebiona :).

      Usuń
    2. w moim przypadku nie przeżywaj tylko polecaj:-).A to dlatego,że kulinarnie rzecz biorąc - jedni wręcz kochają flaki, ja ich nie znoszę. Ale w dowód wielkich zasług (rzadko!) gotuję je mężowi, uprzednio zaciskając sobie na nosie klamerkę od bielizny i hamując odruch wymiotny.Więc jak mi się książka nie spodoba, to jej nie skończę i tyle. Bez skutków ubocznych dla polecającego :-).
      Pierwszą książkę wcisnęła mi do ręki moja starsza siostra kiedy miałam 8 lat. Zakochałam się w niej i trwam w tej miłości. Potem było wiele innych. Nie wszystkie mi się podobały ale z siostrą rozmawiam do dziś i też ją męczę o autorów :-)

      Usuń
    3. Twojego bloga zaczęłam czytać od recenzji książki pani Michalak-ciszę się, że ktoś przeczytał te idiotyzmy za mnie. %0 twarzy nie czytałam. Ale przeczytam bądź nie i napiszę.

      Usuń
  12. Aniu, naczytawszy się Twojego bloga, po dwóch cięższych lekturach, dla relaksu sięgnęłam po Pratchetta. Na wszelki wypadek wzięłam tom niezbyt obszerny-"Kapelusz pełen nieba".
    Właśnie skończyłam i uznaję Cię za wiarygodną dla mnie recenzentkę ;)
    Już wiem, co będę czytać na urlopie, T.P.,poproszę tylko o tytuł :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak na urlop to polecam cykl o Wiedźmach w kolejności (raczej wskazanej) - Równoumagicznienie, Trzy wiedźmy, Wyprawa czarownic, Panowie i damy, Maskarada, Carpe Jugulum. Ewentualnie mozna pominąc Równoumagicznienie :))).

      W jakim tlumaczeniu czytałas Kapelusz pełen nieba? Gdyż osobiscie polecam to Piotra Cholewy (albo oryginał :)).

      Usuń
    2. Malinowska-Grupińska. Czytanie oryginałów raczej poza moim zasięgiem :(
      Bardzo się różnią te tłumaczenia między sobą? (Tak jak w tłumaczeniach Tolkiena, gdzie są Krasnoludy albo Krzatowie, Obieżyświat albo Łazik? :))

      Usuń
    3. Różnią się, owszem (chociaz nie az tak, NIC się nie różni az tak, moze poza ostatnim tłumaczeniem "Ani z Zielonego wzgórza', które zamierzam kiedyś tu skopać :)), a ważne jest to, że Cholewa tłumaczy calość cyklu i warto byloby sie oswoić z jego stylem i nazwiskami postaci (głowna bohaterka "Kapelusza" to u Cholewy Tiffany Obolala, u Malinowskiej-Grupińskiej - Akwila Dokuczliwa na przykład. A to Cholewa tlumaczył dalsze jej przygody, więc wiesz, lepiej jest się nagle nie zdziwic w trakcie lektury...)

      Inna rzecz, ze tłumaczenie M-G nie jest tak fatalne, jak mnie straszono, wydaje mi się bardziej toporne, ale ja się do Cholewy przyzwyczaiłam, więc moge nie byc obiektywna.

      Usuń
  13. moja terapeutyczna ksiazka jest ''Wszystko czerwone'' Chmielewskiej, kulam sie ze smiechu po dywanie, kiedy wchodzi do domu w nocy, przez okno. Biedna Zosia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moją też, ale nie na chęć mordowania dzieci jednak. Na to może zadziałac wręcz odwrotnie (taki, rozumiesz, spis sposobów ;D).

      Usuń
  14. było w rejonowej wypożyczalni : )
    miałam też w ręku "Rok w Poziomce", ale zlękłam się kompromitacji w oczach pań bibliotekarek ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Droga Siostro, sto lat z okazji Twojego Święta! Przez książkę nie przebrnęłam, bo wkurzało mnie, że utożsamiam się z panem, a jednocześnie zew natury od czasu do czasu każe mi utożsamiać się z panią, przy czym wkurza mnie potwornie jej egzaltacja.
    No, i dodatkowo moja świadomość, że podjęłam decyzję
    NIEODWOŁALNĄ,
    Nie do odkręcenia. Słuszną, mam nadzieję. Choć nigdy nie dowiem się, jak to jest kiedy ktoś do ciebie mówi “Mamo“. Pusto dziś jakoś w moim domu..

    Najlepszego! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, to tak jak ja :). Trzeba było przetrzymać - z biegiem czasu ona robi się coraz mniej egzaltowana, a z nim nie sposob sie utożsamiać :).

      Dziękuję za zyczenia.

      Usuń