piątek, 14 grudnia 2012

Królowa Matka wygrywa :D

Królowa Matka konkurs wygrała :).

Bloga "Kawa z cynamonem" Królowa Matka podczytywała wiernie prawie od początku jej przygody z blogosferą, czyli od półtora roku, czasem nawet coś nieśmiało skomentowała, naprawdę nieśmiało, bo raczej nie ma specjalnej odwagi, by odzywać się na blogach bogatych latami, doświadczeniem i gronem wielbicieli, ale głównie czytała sobie, już to chichocząc, już to śmiejąc się w głos, już to notując w pamięci i na licznych karteluszkach tytuły filmów i książek, z którymi się powinna zapoznać.

Ale cała jej niesmiałość poszła w kąt smutno sobie chlipać (wiedziała bowiem, że jest na straconej pozycji) od chwili, gdy oko Królowej Matki spoczęło na tym tytule. I nie tylko spoczęło, ale nawet zagłębiło się w lekturę, a Królowa Matka doczytawszy, że przewspaniałą, godną tytułu Szajsu Roku książkę otrzyma osoba, która największy Szajs, jaki widziała lub czytała opisze, natychmiast poczuła się zwyciężczynią, że tak nieskromnie wyzna.

Poczuła się, ponieważ jej udziałem było obejrzenie Szajsu Stulecia. Co najmniej. I Królowa Matka ten Szajs opisała, co można pod notką z ogłoszeniem konkursu sobie przeczytać, ale nie trzeba, bowiem pijana dumą z wygranej Królowa Matka się tu powtórzy, ubogacając relację o (liczne, miejmy nadzieję) szczegóły zarówno fabuły dzieła, jak i okoliczności, w jakich dostąpiła zaszczytu pochłonięcia go osłupiałym wzrokiem.

Otóż dawno, dawno temu... no, przed pierwszą wojną światową to nie bylo, ale przed poznaniem Pana Małżonka i owszem, Królowa Matka spotykała się regularnie z grupą koleżanek na czymś w rodzaju piżama party. Każde z takich piżama party uwieńczane zostawało obejrzeniem wiekopomnego Szajsu, ponieważ - jak stwierdziłyśmy przy którymś spotkaniu, obserwując zawsze towarzyszące podobnym spotkaniom wydarzenia- jedna z koleżanek dysponowała tajemniczym talentem - zaproszenie jej gdziekolwiek skutkowało... no, zbiegało się z puszczeniem w TV, na jakimś popularnym kanale (obowiązkowo) wyjątkowej jakości filmu. Filmu klasy "W". Albo i "Z". Filmu, przy którym kręcone z ręki przez podciętego wujka Maćka wyczyny stryja Romana na imieninach u babci Janki były głębokimi w wymowie, pelnymi symbolicznych treści etiudami dokumentalnymi. Filmy te oglądałyśmy w związku z tym w towarzystwie o zbliżonym poczuciu humoru, uwielbieniu absurdu i  innych takich, zazwyczaj przygotowywałyśmy sobie pokarm w rodzaju ciast i ciasteczek oraz sałatek, a do picia - mleko (gdyż picie czegoś innego w połączeniu z doznaniami filmowymi mogłoby nas nazbyt już oszołomić, a kto wie, czy nie i zabić) i przeżywałyśmy. Było super , a jedna z nas została potem doktorem filmoznawstwa, specjalistką od kina szekspirowskiego, rzec można zatem, że przeszła długą i wyboistą drogę od kina klasy Z do najbardziej wyrafinowanych dzieł filmowych świata :).

Z licznych tytułów (niewątpliwych) przebojów filmowych, jakie dane było Królowej Matce zgłębić w tym porywającym towarzystwie na czoło wybił się film “Miraż”.

Film “Miraż” pochodził nie wiadomo, z którego roku, prawdopodobnie z początku lat 90-tych, akcji też już Królowa Matka nie pamięta w niezbędnych detalach, na pewno rzec można, że dzieło to był (zdaje się) horror-thriller, akcja rozgrywała się na pustyni, na której szalał patologiczny zabójca, i na którą, oczywiście, pojechała sobie w ramach wycieczki krajoznawczej grupa przyjaciół. Pojechali specjalnie po to, aby rozdzielać się w najmniej spodziewanych momentach i dawać się pojedynczo dopadać psychopacie, który już to zarzynał kogoś piłą, już to zakopywał po szyję w piasku i przejeżdżał quadem (alibo też motocyklem, był to jednakże motocykl z wszech stron obudowany i wyglądał naprawdę groźnie), już to przywiązywał łańcuchem do jedynego na całej pustyni drzewa i rozrywał na części łańcuchem, uprzednio przytwierdzonym do ofiary.

Rozdzielanie następowało zawsze w scenach poprowadzonych zgodnie z wszelkimi zasadami suspensu, w wiarygodny i co do szczegółu dopracowany sposób, Królowa Matka nie pomni szczegółów, ale były one mocno w tym stylu - "Och - mówił na przykład  Bohater Nr 1. - jakże ten przestępca jest groźnym, nie rozdzielajmy się, razem mamy większe szanse!". "Absolutnie się zgadzam - zgadzał się Bohater Nr 2 - rozdzielanie się to samobójstwo! Ale, wiecie, właśnie sobie uświadomiłem, że to jest godzina, o której zwykle medytuję, nazbyt się czuję pobudzony, gdy nie uspokoję umysłu, tak więc idźcie dalej, ja się tu wyciszę przez kwadransik i was dogonię!", i - jak zgadnie każdy wyrobiony Pożeracz Thrillerów - był to ostatni kwadransik w życiu naszego jogina.

Pod koniec (Królowa Matka waha się, czy ujawnić końcówkę, bo może ktoś zechce obejrzeć… i jedyne, co jej na to pozwala to świadomość, że prawdopodobieństwo obejrzenia przez kogokolwiek tego Pomnikowego Dzieła jest bliskie zeru absolutnemu)  psychopatycznym mordercą okazuje się być jedna z dziewcząt z grupy przyjaciół, która dokonywała wyżej opisanych moralnie odrażających czynów pod wpływem ataków rozdwojenia jaźni, i jak jej się ta jaźń rozdwajała, ona mordowała, mszcząc się za coś, ale za co to Królowa Matka nie pamięta.

(Chwila refleksji - i zapewne w czasie tego rozdwojenia produkowała te quady, tę odzież skórzaną z hełmem motocyklisty zasłaniającym twarz, te łańcuchy, piły i broń palną, oraz łopatę do zakopywania silnego, zdrowego, przytomnego mężczyzny po szyję, a potem je anihilowala w tajemniczy sposób, ponieważ oddalając się od przyjaciół w niewinnych podskokach odziana była zawsze jedynie w szorty i top na ramiączkach, a jako Postrach Pustyni występowała spowita od stóp do głów w żałobną czerń, w hełm motocyklisty i gogle zasłaniające twarz, że już Królowa Matka nie wspomni o licznych gadżetach, którymi dysponowała, po czym wracała do grona umniejszonego o jednego Przyjaciela znów odziana w szorty i koszulkę, oraz nie tylko bez gadżetów i/lub zadrapań, ale nawet nie zasapana, chociaż, jak domniemywuje Królowa Matka, zakopanie żywcem po szyję prawdopodobnie wierzgającego i protestującego przeciw zakopaniu faceta powinno ją chociaż troszeczkę wyczerpać, koniec refleksji, wracamy do ad remu)

Scena, gdy morderczyni dowiaduje się, że jej się rozdwajało, była majstersztykiem filmowego wyrazu – kamera uczyniła najazd na twarz panienki i zastygła, panienka też zastygła i patrzyła tępo przed siebie, grając twarzą, jak Królowa Matka mniema. Przyszła Pani Doktor Filmoznawstwa wyszła do kuchni herbatę sobie zrobić, czajnikiem pstryknęła (rycząc z głębi trzewi: "I co robi?", a my odrykiwałyśmy: "Patrzy!!!"), zalała, co trzeba ("A teraz co robi?!". "Cięgiem patrzy!!!"), wróciła z herbatą do pokoju – a panienka furt tą twarzą grała, na jednym, długim (baaardzo długim!) ujęciu.

Tekst, który wygłasza jeden z bohaterów tuż przed bolesną śmiercią (rozdarciem na dwoje za pomocą quada, łańcucha i drzewka, a nic nie był, chłopczyna, tą śmiercią przejęty, nie płakał, nie błagał o litość, nie bał się, nie rzucał nawet nerwowych spojrzeń wokoło w daremnym poszukiwaniu jakiejś drogi ratunku, no powiada Królowa Matka, prawdziwy mężczyzna!) “Spotkamy się w przestrzeni międzyastralnej!” weszło do naszego jezyka jako wyrafinowana i pełna złowrogich treści groźba.

Aha, a obowiązkowo wręcz trzeba dodać, że reżyser, scenarzysta, główny męski bohater, kompozytor i jeszcze coś (ale też Królowa Matka nie pamięta, co, zakłada, że producent) w tym filmie to była jedna i ta sama osoba, taki, nieprawdaż, człowiek renesansu.

Co się Królowa Matka naszukała dzieła, aby zgłębić ten majstersztyk reżysersko-aktorsko-scenariuszowy raz jeszcze ludzkie słowo nie wyrazi, szukała, googlała, pytała znajomych...  i nic. Przyjaciel Gugiel wyświetlał jej przeróżne inne "Miraże", a to taki z 1965 r. z Gregory Peckiem i Walterem Matthau, a to sensacyjny dramat produkcji radzieckiej, ale tego jedynego prawdziwego nie znalazła. Podejrzewa ona, że Film padł ofiarą tłumaczy, którzy przełożyli coś angielskiego na coś zupełnie innego (w końcu kto by od "Wirującego sekssu" potrafił dojść do "Dirty dancing" gdyby nie ten szczęśliwy przypadek, że film jest znany, a wręcz kultowy?) co sprawiło (a w każdym razie pomogło), że na zawsze pochłonęły go mroki ludzkiej, niewdzięcznej niepamięci, i tylko Królowa Matka tą oto notatką sprawia, że geniusz jego błysnął na chwilę niczym gwiazda w mrokach niesłusznego zapomnienia...

... oraz sprawił, że Królowa Matka wygrała książkę reklamowaną jako Świąteczny Szajs.

Którą zamierza przeczytać.

I zrecenzować.

Czujcie się uprzedzeni :D


PS. A otóż, niespodzianka :)! Okazało się, że film widział ktoś jeszcze poza czterema koleżankami Królowej Matki (i nią samą :)). W komentarzu pod jej wpisem znalazła Królowa Matka notkę Claudette i okazało się także, że tłumacze nie zaszaleli, a Królowa Matka zapamiętała Dzieło pod oryginalnym tytułem.

Okazało się też, że ten reżyser, dźwiękowiec, kompozytor, scenarzysta i co tam jeszcze to nie była jedna osoba, tylko kilka o tym samym nazwisku, musi bracia albo kuzyni. Co oznacza, że Dzieło spłodził nie Człowiek Renesansu, ale że produkcja filmu to był taki Family Business.

Co widać było, wierzaj, Czytelniku, w każdym kadrze :).

16 komentarzy:

  1. To pierwsza pogratuluje szacownej wygranej ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :). Duma mnie nieustannie rozpiera :D.

      Usuń
  2. Nie rob mi tego!! W pociagu czytalam, a wloskie ludziska z fascynacja dochodzili, obserwujac w skupieniu, czy smieje sie, czy tez placze. By dojsc do kolektywnego wniosku, ze i jedno i drugie i, ze, bynajmniej, nie ze smutku ten placz. Gratuluje, Siostro, dwa do zera na rzecz ksiazki!

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. A, to będzie słodka tajemnica, ktora ma was zachęcic do zaglądania tu i sprawdzania co jakiś czas, czy już (i co) zrecenzowałam :DDD.

      Usuń
  4. O, miało być "szajs" a wyszło "wzajem" :)
    To chyba nowy bloggerowski filtr ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Z niecierpliwoscia czekam na recenzje:) Jedna z tych ksiazek chcialam przeczytac bardzo:):):) ale teraz sie wstrzymam:)
    Gratuluje wygranej :):):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Domyślam się, ktorą, bo ja tez chcialam, ale ostyglam w zapale jeszcze przed przeczytaniem o konkursie na Szajs Świąteczny na skutek lektury kilku recenzji, wszystkich jak jedna... oszczędnych w pochwałach :))).

      I dziękuję, dziękuję bardzo :).

      Usuń
    2. U nas już trwają poszukiwania tego Szajsu Stulecia :D

      Usuń
  6. Oborzeoborzeoborze!!! Anutek już wie, że ja wczoraj ten... "film" obejrzałam i padłam. Było wszystko tak, jak opisała, a nawet jeszcze lepiej!
    W jednym tylko momencie miałam zawiechę, bo już pod koniec filmu zaczęło wychodzić na to, że psychopatą nie jest jedna z dziewczątek, tylko jakiś obcy facet. Nawet sobie pomyślałam, że Anutek po tylu latach ma prawo nie pamiętać dokładnie (co mi się jednak kłóciło z precyzją opisu i zgodnością całej reszty). Ale po zakończeniu dochodzę do wniosku, że owszem, taka może być interpretacja, że to żaden obcy facet, tylko mroczne alter ego blondyneczki. Chociaż ja, w swej tępocie, nie wpadłabym na to.
    No i oczywiście, wytrzymałam całość wyłącznie podtrzymywana nadzieją ujrzenia owego grania twarzą. No owszem, zagrała. Nie żeby cokolwiek udało jej sie tą twarzą pokazać. Ale zagrała :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo ona grała metodą soap-operową moim zdaniem - czyli zamieramy nieruchomo z twarzą jak indiańska maska :D.

      Co do mordercy, to zapewne ty, ubogacona świeżym obcowaniem z dziełem, masz rację, ja mogę źle pamiętać, odniosłam takie wrażenie o tej jaźni za pierwszym obejrzeniem. Nie wykluczam, że całkowicie mylne, bo, zważywszy głębię arcydzieła, taka subtelna niedosłowność nie bardzo by don pasowała :DDD.

      Usuń
  7. Kawa z Cynamonem cieszy się niezmiernie, że tyle radości sprawiła :D Czekamy na recenzję, książka powinna przyjść jutro (poszła poleconym, więc się raczej nie zgubi). Powodzenia!!
    PS. Druga osoba się nie zgłasza, jeśli do końca roku nie odpowie na maila, będzie wakat i na drugi Szajs :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałam już maila, ale tu powtórzę, że książka dotarła bezpiecznie, czytam ją teraz i obawiam się, ze będę musiała zrecenzować w dwóch postach :DD, jeden będzie za długi :))).

      Usuń
  8. No tak, tłumacze tytułów filmowych muszą być szaleni. No, bo jak ma się "Die Hard" do "Szklanej pułapki" (i tu popisał się wyjątkowo inny tłumacz, który film z Leslie Nilsenem "Spy Hard" przerobił na "Szklanką po łapkach") albo "Biznesmen i gwiazdy" do "Local Hero" (film, szczerze mówiąc przeciętny - obejrzałam tylko ze względu na muzykę Marka Knopflera, ze szczególnym uwzględnieniem tematu "Local Hero" - finałowego).
    Hanusia

    OdpowiedzUsuń