czwartek, 5 kwietnia 2012

Malarsko.

Dwa lata temu, podczas remontu naszej Chaty w Dziczy robotnicy, w szale pracowitości, zamurowali Królowej Matce wszystkie otwory w ścianach. Niektóre bardzo słusznie. Ale co do niektórych, Królowa Matka ujrzała się nagle objuczona dziełami własnych rąk oraz doniczkami z kwieciem pnącym i zwisającym, które - o ironio! - nie miało gdzie zawisnąć, by sobie pozwisać. Pan Małżonek wywiercił przy użyciu sprzętu ciężko-ryczącego dwa otworki, w których umieścił dwa haczyki, ale na więcej nie starczyło mu energii (oraz, jak twierdził, haczyków). Ponieważ ściany domu Królowej Matki nie należą (podobno) do tych, w które można ordynarnie wbić sobie gwóźdź (bo gdyby takie były, to Królowa Matka sama by już dwa lata temu te gwoździe wbiła) przez następne dwa lata Królowa Matka musiała Panu Mężu truć. I zawsze się okazywało, że on owszem! natychmiast!, ale, niestety nie ma haczyka. Kołeczka. Czegoś tam absolutnie dla wbijania w ścianę kluczowego.

Wreszcie w ostatnią sobotę Królowa Matka, bezwzględnie wykorzystując fakt, że Pan Małżonek miał coś do załatwienia w OBI, czyli w miejscu, gdzie stosownych haczyków i kołeczków jest skolko ugodno, wymogła na nim nabycie tychże. Wczoraj zaś Pan Małżonek ujął swą męską dłonią wiertarkę (z posępnym "Nie chce mi się, ale to nie ma znaczenia, jutro też mi się nie będzie chciało" na ustach) i wykonał pracę, która zajęła mu całe półtorej minuty, ale dzięki której Królowa Matka wreszcie mogła wyciągnąć zza szafy na pietrze i powiesić na ścianie to


czyli wizerunek Shu Lao (kwiecie w górze jest elementem dekoracji wielkanocnej, nie objawem kultu :)), taoistycznego boga długowieczności, którego posążek Królowa Matka znalazła w jakiejś książce lata temu i popadła w trwały zachwyt. Pan Małżonek, wówczas młody i zakochany, oraz nie bojący się komputera, wykonał zdjęcie posążka i podzielił na setki maleńkich kwadracików, a Królowa Matka, wówczas bezdzietna, pracowicie dobrała kolory, mogła sobie bowiem pozwolić na wyrzucenie dwóch setek mulin na podłogę bez obaw, że ktoś jej w to wlezie, złapie i rzuci się do ucieczki, oplącze się, spróbuje zjeść, i tak dalej, i tym podobnie, po czym rzecz wyhaftowała. I nie po to przecież, by jej się za szafą kurzyło!

Co więcej, oko każdego gościa przekraczającego próg domu Królowej Matki padnie najpierw na to:


Jest to fragment jednego z Medalowej Trójki ukochanych obrazów Królowej Matki, a mianowicie "Wielkiej Fali".


"Wielka Fala" to obraz, patrzenie na który Królową Matkę z niewiadomych przyczyn uspokaja. Na obrazie unosi się groźna masa wody, w tle majaczy góra Fuji, rybacy na wąskich czółnach walczą o życie, a Królowa Matka znajduje w tym obrazie spokój i mogłaby na niego patrzeć i patrzeć, nieruchomo jak jogin, godzinami. Spokój i doskonałość, w każdej linii, a nieco tego spokoju spływało na nią, gdy haftowała. Dodatkowo jakże pokorną czyni ją świadomość, że Hokusai miał, tworząc dzieło, 70 lat. Pokorną, pełną podziwu... i trochę, trochę pozwalającą sobie mieć nadzieję :).

Zresztą, podobne zapatrzenie opanowuje ją w czasie kontemplowania każdego z dzieł Wielkiej Trójki. I każde zamierza sobie wyhaftować, także dlatego, że nie jest w stanie znaleźć zadawalającej ją reprodukcji, a nie stać jej na oryginały ;). Drugi jest już w fazie produkcji,


a przedstawia "Koronczarkę" Vermeera.


Dawno temu, lata świetlne przed vermeeromanią i "Dziewczyną z perłą" Królowa Matka, mając jakieś 10 lat, przeglądała stary podręcznik do historii sztuki. Wydany na fatalnym papierze, z biało-czarnymi, niewyraźnymi zdjęciami i z jedną kolorową, dwustronicową wkładką, na którą jednakże Vermeer się nie załapał. Nie, zdjęcie "Koronczarki" było biało-czarne, niewyraźne, zupełnie pozbawione subtelnych (a nawet tych mniej subtelnych) detali. Mimo to, gdy Królowa Matka do niego doszła, zamarła. Siedziała i patrzyła. Patrzyła, patrzyła, patrzyła i patrzyła. Zrobiła przerwę na złapanie oddechu, a potem znów patrzyła. Może i dobrze, że tak wyglądał pierwszy kontakt Królowej Matki z Vermeerem,  bo skoro do tego stopnia ogłuszyło ją fatalne, źle wydrukowane zdjęcie, już tylko dobra reprodukcja mogłaby ją nieodwracalnie uszkodzić, a oryginał - wręcz zabić. Królowa Matka do dziś nie wie też, czy oszołomienie na tle "Koronczarki" to trwały obłęd czy prawo pierwszeństwa, w każdym razie żaden z obrazów Vermeera - mimo uwielbienia dla wielu - nigdy w jej oczach nie osiągnął tej nieskalanej niczym perfekcji, tego błysku geniuszu, tego czegoś, co wywołuje zupełnie pozbawioną zawiści świadomość, że nigdy, nigdy, za cenę życia, nigdy tak by się nie potrafiło. Nawiasem mówiąc, Królowa Matka zawsze, już jako dziecię dwunastoletnie, od pierwszego kopa odróżniała dzieła Vermeera od nędznych podróbek dokonywanych przez słynnego z podrabiania go fałszerza i pojąć nie umie, jak ktokolwiek mógł dać się nabrać,o


no litości, przecież nie tylko gołym okiem widać, które to oryginał, ale widać też, że fałszerz był zaledwie pozbawionym Daru rzemieślnikiem!

Trzecim obrazem z Wielkiej Trojki jest "Nowonarodzony" Georgesa De La Tour,


prace nad wyhaftowaniem którego są jednakże w fazie bardzo wstępnej :).


Kolejny obraz, na który Królowa Matka mogłaby patrzeć godzinami, analizując i podziwiając każdy detal, każdą linię, zupełnie bezbronna i nie potrafiąc opisać własnych uczuć wobec doskonałości. Nie wiadomo, czy ten obraz przedstawia narodziny Jezusa, Marię i świętą Annę, być może to zwykła scena rozgrywająca się w domu jakiegoś flamandzkiego kupca. Tak czy inaczej, w zalewie siedemnastowiecznych tłuściutkich, wyglądających na roczne niemowlęta Dzieciątek ten obraz, wyrastający znacznie ponad swoją epokę, ta młoda matka, jej pomocnica, ta cisza i spokój, to powitanie Nowego w środku nocy, i nade wszystko maleństwo, takie kruche, nieodmiennie Królową Matkę wzrusza. Z dziesięciorga dzieci malarza przeżyło go tylko troje - może dlatego zdawał on sobie sprawę, jak bardzo niepewne jest życie dzieci, że nie są one dawane na zawsze, i może dlatego to Nowe na jego obrazach jest tak bardzo bezbronne...

No, ale teraz, na razie, wraz z powrotem wiosny, Królowa Matka może powrócić do "Koronczarki", która haftuje wyłącznie przy naturalnym świetle. Może do niej powrócić także dlatego, że ukończyła zlecenie na haft (nie, nie tak jak "Koronczarka" okazały")... ale o zleceniu - po świętach :).

16 komentarzy:

  1. A ja... jestem pełna zachwytu nad tym, co robisz. I nie brakuje mi w tym zachwycie oddechu, wręcz przeciwnie. To... unosi, wysyła w kosmos.
    A czuła jestem na takie rzeczy, mam bowiem w domu tkaczkę. Moja młodsza tka od 11 roku życia. Wiem, ile to wymaga cierpliwości i... cierpliwości. I jeszcze wyobraźni. I skrupulatności, i obliczeń, i delikatności.
    Miała 14 lat, gdy zdobyła III nagrodę w mazowieckim biennale, za gobelin, który tkała półtora roku - była tam chyba jedyną nagrodzona osobą przed sześćdziesiątką:)
    Oczywiście, że jestem dumna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz zdjęcie pracy? Bardzo chętnie bym obejrzała...

      Usuń
  2. Szok!! Ale - jak pisała Chmielewska - szok pozytywny, z zachwytu! Muchisimas gracias, Anutek. Ależ Ty masz oczka i łapki pracowite, uzdolnione i bystre. Nowam tu. Drugi lub trzeci dzień czytam bloga (zależy, jak liczyć początek nocny) i wiem, że przysysam się do niego trwale! Brawo, Artystko.

    OdpowiedzUsuń
  3. O kurczaki...nie tylko zaradna a także zdolna.Piękne!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam w domu haftowane obrazy, ale to co tu zobaczyłam zwaliło mnie z zachwytu z nóg. No a szczególnie te fale,mogłabym patrzeć, patrzeć, patrzeć....

    OdpowiedzUsuń
  5. Królowo, Pani to jest jednal PRAWDZIWĄ Królową!
    Chylę czoła!!
    Wasza, nadal nie mogąca wyjść z podziwu Zwykła Kobieta. ;-)

    Ps. Jak Ty na to wszystko znajdujesz czas???

    OdpowiedzUsuń
  6. Tu AATK :)

    mnie tylko zastanawia, w jaki sposób kupujesz te muliny, dobierasz kolory- a ściśle mówiąc, gdzie wtedy są dzieci??? przecież to musi potrwać, trzeba się skupić... Moje zakupy w pasmanterii wyglądają tak: parkuję niemal na oknie sklepu (więc sklep musi spełniać określone warunki-musi mieć wielkie okno wprost na miejsce parkingowe, które zajmę ja :))to mocno ogranicza ilość dostępnych mi lokali..) Następnie proszę, grożę, szantażuję, obiecuję lizaki- i sprint do sklepu (czwórka dzieci w samochodzie-dzień nie może być upalny). NO i w nerwach szybko, szybko, części zapomnę kupić, część przeoczę a na resztę machnę ręką oczywiście wciąż zerkając w okno... Może przez internet? Ale on przekłamuje kolory...
    Cóż, tłumaczę sobie- masz jakąś dodatkową opcję, to pewnie dostaje się jako bonus do bliźniaków :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam duże zapasy, bo częśc kupowałam, robiąc różności wedlug gotowych projektów, wtedy zamawiałam z internetu :). Reasztę kupuje w pasmanterii, ale nigdy nie biorę dziatwy, tylko ją z tatusiem zostawiam, niech się ojcostwem cieszy ;D!

      Usuń
  7. Oj, i mój się cieszy że ho,ho! niestety, o tej porze pasmanterie są zamknięte :(
    A propos pasmanterii ( a w tym temacie się ślinię)- jakże miło wspominam takowy sklep w Toruniu! W bliskim sąsiedztwie rynku. Nabyłam tam bambusowe druty (czyli właściwie kołki ;)) nr 12 i był to zakup cudnie brzemienny w skutki :) POzdrawiam z nostalgicznym westchnieniem
    AATK

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znielubiłam ją, odkąd przestali sprzedawać włóczkę :(. Chociaz mają swoje zalety (igły do frywolitek, na przykład, albo mulinę jedwabną, za straszne pieniądze co prawda...)

      Usuń
  8. Nie dosc, ze piekna, to jeszcze utalentowana. Anutku, pokazuj te cuda czesciej! A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd wiesz, że jestem piękna (:DDD) .

      Mam teraz fazę na kolczyki, które bedę na fejsie rozdawać - tu się też pojawią :).

      Usuń
    2. Przeciez cie widzialam! No dobra, nie chcialo mi sie zalogowac :D

      Kolczyki, mowisz?

      Usuń
    3. Tak myślalam, że to ty, ale jestem paranoiczka :DDD.

      Kolczyki. Szydełkowe. Z koralikami :).

      Usuń
    4. Czekamy zatem na prezentacje :)

      Usuń