poniedziałek, 5 grudnia 2011

W kwestii mikołajek i nie tylko.

W przypływie sentymentu (niezrozumiałego, jeśli zważyć, że Królowa Matka od lat jest aktywną uczestniczką Znienawidzonego Przez Autorkę Forum, Na Którym Się Szarga) Królowa Matka zapoznała się z pozycją Małgorzaty Musierowicz "Na Gwiazdkę" (wyd. Akapit Press, 2007) ...aha, Królowa Matka sobie przypomniała, chodziło o przepisy kulinarne. I o prostacką ciekawość, która, jak wiadomo, jest pierwszym stopniem do piekła, o czym Królowa Matka rychło się przekonała.

Zaraz na pierwszej stronie natknęła się ona na niewinne rozważania: "Zresztą, po cóż ja tu stawiam bariery wiekowe. Ujmijmy to tak: pisałam, piszę i będę pisać dla Was - dziewcząt w wieku szkolnym. Jeśli osoba z innej generacji zechce sobie poczytać moje książki - to wspaniale. Niech jednak nie będzie zaskoczona, gdy nie znajdzie w nich tego, czego szuka w literaturze dla dorosłych.
(...)
Szczerze mówiąc, uważam, że z książek dla dzieci i młodzieży dorośli mogą się wiele nauczyć. Na przykład jak sprawić, by Boże Narodzenie było naprawdę radosne.
Bo, rzecz dziwna, nie każdy to wie." (s.7).

Więc autorka czytelnikom to wyjaśni. No ludzka pani normalnie.

Poza tym Królowa Matka żyła dotąd (i nadal, co jest być może naganne, żyje) w przeświadczeniu, że dobra literatura nie ma wieku. A już na pewno nie ma docelowego wieku czytelników. I wydawać by się mogło, że autorka, z zapałem propagująca czytelnictwo i ciepło wypowiadająca się na przykład o "Pinokiu" (to jest co prawda pozycja, której Królowa Matka żywiołowo nienawidzi jako opowieści o brutalnym łamaniu charakteru i tresowaniu dziecka) i innych "Muminkach" (a to pozycja z kolei, którą Królowa Matka bardzo uważa, całkowicie przeciwnie niż "Pinokia") takie przeświadczenie podziela. A tu taka niespodzianka.

Następnie, po przeżyciu pełnych niesmaku chwil podczas czytania o powodach, dla których niektórzy (w przeciwieństwie do Pani Autorki) nie potrafią przeżyć Świąt tak, jak należy (czyli tak, jak Pani Autorka) Królowa Matka zaliczyła kolejne opadnięcie szczęki podczas lektury tego kawałka: "Rozpowszechnienie wynalazku telewizji, zwłaszcza w jej dzisiejszej, godnej pożałowania formie, zubożyło nas drastycznie i niewiarygodnie. Zamiast ze sobą śpiewać, pracować i rozmawiać, czerpiąc otuchę i ciepło z wzajemnej bliskości, tkwimy - ponurzy, bierni, nieruchomi i osobni - przed niebieskawo świecącymi pudełkami, gapiąc się na monotonne przygody kryminalistów i gangsterów, na zawsze takie same pościgi samochodowe i nużące, beznadziejne opowieści z życia mafii lub zbrodniczej młodzieży z kręgów narkotykowych. Nie zaprosilibyśmy raczej tych ludzi do domu; ale ich przecież wpuszczamy za pomocą pilota, nie tylko do naszego domu, ale i do naszego życia. Patrzymy, przygnębieni, jak paskudnie się kłócą, biją, oszukują i mordują, słuchamy złych, agresywnych słów, widzimy skondensowany, jednostronny obraz ludzkich wad, przywar, przewin i zbrodni. Jeszcze chwila, a uwierzymy, że świat naprawdę jest piekłem, a ludzie - bestiami". (s. 18)

Przebóg, mamy zupełnie inną telewizję (i zupełnie inny internet, ale to akurat Królowa Matka wie z innego źródła)!

Tak się złożyło, że słowa powyższe Królowa Matka przeczytała chwilę po tym, jak wraz z Potomkiem Starszym skończyła oglądać program o przyrodzie Australii i Oceanii.  Przez godzinę z otwartymi usty (Królowa Matka ma tendencje do popadania w iście dziecięcy zachwyt, zawsze się w głębi duszy cieszy, że w takim na przykład Planetarium jest ciemno i nikt nie może widzieć jej entuzjastycznych reakcji nie licujących z Dojrzałym Wiekiem i Piastowanym Stanowiskiem) chłonęła ona widok Wielkiej Rafy Koralowej, wydawała zachwycone okrzyki oglądając wyglądające jak misterne zabawki na choinkę krewetki szklane (jeszcze rano w ogóle nie wiedziała, że takie istnieją) i śmiała się z harców i zabaw papug górskich zjeżdżających na ogonach z ośnieżonych pagórków i podbierających turystom hamburgery. Nikt nie klął, nikt nie strzelał i nikt nie snuł się po ekranie odurzony narkotykami (no, oprócz nieco oszołomionych misiów koala :)), że Królowa Matka nie wspomni, że nikt, ale to nikt nie ścigał się samochodem mafii.

I to jest normalny stan ekranu telewizyjnego w domu Królowej Matki (no, czasem migają na nim kadry z "Księgi Dżungli", filmu o ekologicznym wydźwięku i pełnego pięknych ludzi, pięknych widoków i zachwycających zwierząt. Ups, ale się tam ścigają! Nie samochodem co prawda, i do mafii nie należą, może to go w oczach pani MM uratuje... A czasem jakiś film o dinozaurach z National Geographic lub Dinopociąg z MiniMini. Albo, a co! "Moja rodzinka" dla rodziców). U pani MM nie? No to serdeczne wyrazy współczucia.

Ale najbardziej kuriozalne stwierdzenie znalazła Królowa Matka na stronie 37, tak kuriozalne, że je sobie wytłuści: "W waszej szkole, oczywiście, wylosowano już, kto komu daje prezent z okazji tak zwanych "mikołajek" (nazwa, zapewne, symetryczna do "walentynek"?). No, niech będą i "mikołajki". Bylebyśmy pamiętali, kim był prawdziwy święty Mikołaj: biskupem o dobrym sercu, który obdarowywał biedne dziatki. W naszych czasach Mikołaj przybywa tylko do tych dziatek, które mają rodziców lub opiekunów z zamiłowaniem do tradycji".

Że Pani MM i Królowa Matka maja inny telewizor, to już wiemy. Że mają inny internet to wie Królowa Matka (ale przyjmij to, Drogi Czytelniku, na wiarę). To, że mają inny pogląd na dobrą literaturę też z grubsza wiadomo. Teraz okazuje się, że znają one zupełnie innych Rodziców i Opiekunów.

To znaczy, Pani MM najwyraźniej zna. Bo Królowa Matka zna wyłącznie takich, którzy mikołajki obchodzą (czyli, jak się okazuje, mają zamiłowanie do tradycji. Królowa Matka zakłada, że Pani MM zna także tych innych, skoro w ogóle wie, że tacy istnieją. Co do Królowej Matki, to jedynymi Rodzicami, którzy mikołajek nie obchodzą są zaprzyjaźnieni z nią Świadkowie Jehowy, a ci nie czynią tego z powodu braku zamiłowania do tradycji bynajmniej). Co więcej, Królowa Matka zna wyłącznie takich nauczycieli, wychowawców przedszkolnych, a nawet autorów podręczników (Potomek
Starszy ma w podręczniku cztery strony na temat obchodzonych właśnie mikołajek).

Oraz Królowa Matka bardzo wątpi, by Pani MM czytywała jej bloga, ale jednak ośmieli się napomknąć - mikołajki to nie jest nazwa symetryczna do "walentynek". Mikołajki były nazywane mikołajkami (i mimo to ;) tradycyjnie obchodzone) w setkach domów. Jak najbardziej pochylających się nad tradycją, chrześcijańskich, bynajmniej nie należących do partyjnego betonu i nie skomercjalizowanych do szczętu przez Dzisiejsze Okropne Czasy domach w czasach, gdy o Walentynkach nikt w tym kraju nie słyszał. Jak na przykład w domu Królowej Matki i jej siostry, oraz ich wszystkich klasowych koleżanek i kolegów. To, że nie były tak nazywane w domu Pani MM w najmniejszym stopniu nie wpływa na nazewnictwo święta w innych domach naszego pięknego kraju.

I właśnie z okazji mikołajek Królowa Matka upiekła wczoraj (z wydatną pomocą Potomków, jakżeby inaczej :)) cztery blachy pierniczków według przepisu Klaudii (Klaudio, raz jeszcze dziękuję!!) - takich bardziej tradycyjnych w stylu gwiazdek, choinek i piernikowych ludzików, oraz mniej tradycyjnych łap żywcem zapożyczonych z Heyah oraz ludzików z poodgryzanymi raczkami, nóżkami oraz główkami (Królowa Matka dostała takie optymistyczne foremki od swojej duńskiej duchowej siostry :)), po czym ozdobiła część bardziej tradycyjnej części, przeznaczoną na choinkę w przedszkolu Potomka Młodszego.

Zaś w tej chwili pisze sobie korzystając z faktu, że Potomki siedzą w przedpokoju nad górą obuwia, którą z rozwianym w zapale włosem i zmarszczoną brwią pucują szczotkami i szmateczkami do połysku.

A gdy już doprowadzą i ustawia w karnym rządku przy drzwiach, zacznie się Wielkie Czekanie :).



12 komentarzy:

  1. Jakie piękne pierniki :) Mam nadzieję, że będą wszystkim smakować :) moje z pierwszego rzutu już zmiękły :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pan Małżonek (ktory, o czym byłam przekonana, nie zaczekał, aż zmiękną :)) twierdzi, że to najlepsze, jakie piekłam :).

    OdpowiedzUsuń
  3. oj, Mikolajki, jakie to piekne czasy byly! Czy Potomki lubia czekolade? To im ciocia przywiezie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Malo powiedziane, jakby Wredna Mamunia nie stała nad Dzieciątkami i nie warczała, jadlyby wyłącznie :)!

    OdpowiedzUsuń
  5. Anutku, jesteś boska i powinnaś to wrzucić na forum :) W każdym razie to dotyczące dzieUa MM :)

    OdpowiedzUsuń
  6. A co się będę dodatkowo na ciosy narażać ;P, i tak juz jestem znienawidzona :D.

    OdpowiedzUsuń
  7. C'nie, Dzidko?:))
    Jestem nieszczęśliwą posiadaczką " Na Gwiazdkę", w antykwariacie wyszperałam.
    Miałam toto w ręku raz, lata świetlne temu.
    ( i, tak, jak wyszperam to drugie, to też kupię;)
    Najbardziej wkurzył mnie, niestety, teraz mgliście pamiętam, fragment w którym MM przerzuca ciężar budowania atmosfery na nieletnich. Chyba, że coś źle zapamiętałam bo wiekopomne dzieło przeczytałam w autobusie ( a czerwona mgła wściekłości zalewała mi oczy, o, tak zalewała:) i nigdy więcej już nie. A tam, idę sprawdzić:)
    p_l

    OdpowiedzUsuń
  8. Wow! Czy wiesz, co ja dla ciebie zrobiłam? Założyłam sobie konto w Guglach, żeby móc cię skomentować! Bo czytam i czytam i mnie dręczyła niemożnośc wypowiedzenia się:-)
    No to komentuję: Anutek, kocham cię! Zwłaszcza za Pinokiowstręt i szyderczy stosunek do autorki dzieła, o którym wspominasz:-)

    OdpowiedzUsuń
  9. O, rany, jestem zaszczycona, serio! I nie miałam pojęcia, że na bloggerze ak trudno komentować (już mi parę osób na maila pisało, że probują i nic). No, ale teraz juz nie będziesz miała problemów :D.
    Co do autorki, to coż, jest się Znienawidzoną Uczestniczką Znienawidzonego Forum od lat... niech policzę... chyba czterech, a to zobowiazuje ;P.

    OdpowiedzUsuń
  10. Kochana Królowo,
    w jednym (ale tylko połowicznie) autorka MM ma rację - to nie Mikołajki, tylko mikołajki (ale za to bez cudzysłowu, którego sobie nie wiedzieć czemu zażyczyła). Małą literą pisane, walentynki takoż.
    A tak poza tym - to chylę czoła przed Królową, która ma siłę czytać te okazjonalne dzieła pani MM.
    I pozdrawiam mocno:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, Alitzjo, ja ortograficznie wiem, ale sentymentalnie mi sie wielka litera włącza :))). Ale poprawiłam :). Co do dzieła, to serio chodziło mi o przepisy, resztę przeleciałam siłą rozpędu. W kazdym razie "Musierowicz na Walentynki" juz nie zamierzam, chyba, że i tam przepisy są :)).
      Tez pozdrawiam, równie mocno :).

      Usuń
  11. Drogi Anutku, Pierwsze słyszę, że jesteś znienawidzona na jakimkolwiek forum... Dlaczegóż?

    OdpowiedzUsuń