czwartek, 6 października 2011

Królowa Matka pogrąża się w lekturze

Nastał nam oto październik i Królowa Matka otrzymała swą comiesięczną porcję absurdu w postaci miesięcznika "Twój Maluszek", które to czasopismo z tajemniczych powodów i z uporem godnym lepszej sprawy wkładane jest do skrzynki na listy Królowej Matki przez listonosza, a wysyłane przez Sama-Nie-Wiem-Kogo.

Należy wyjaśnić na wstępie, że Królowa Matka nienawidzi gazetek dla kobiet w ciąży (i, co więcej, nie zna ABSOLUTNIE ŻADNEJ mamy, która lubi takie gazety) ani też gazetek dla młodych mam, nawiasem mówiąc. Czytała kilka otrzymanych w ramach jakiejś promocji czy innej reklamy w szpitalu, no i kilka razy kupiła, jeśli dołączany do nich był jakiś fajny film czy książeczka dla dzieci. Są to beznadziejne produkty (gazetki, znaczy się, nie dołączane filmy), pisane tragicznym językiem. Królowa Matka nie może wypowiadać się za inne mamy, ale ona naprawdę nie zgłupiała przez fakt zajścia w ciążę, to, że urodziła czworo dzieci nie sprawiło, że zapomniała rodzonego języka i na przykład nie potrafi zrozumieć zdania złożonego. Tymczasem "artykuły" roiły się od "bobasków", "maluszków", "brzuszków", "fasolek", Królowa Matka do dziś wspomina ze zgrozą przepis na zupę dla sześciomiesięcznego dziecka, gdzie zdrobniono wszystkie słowa, które się dało (jak się tak zastanowić, to nie zdrobnione były tylko zaimki osobowe i spójniki). To, co Królową Matkę najbardziej zdumiewa to fakt, że redaktorkami tych gazet, a także autorkami artykułów są kobiety (i zapewne często matki). Czytając je ma ona bowiem wrażenie, że piszą je faceci przekonani, że kobieta w ciąży to macica na nogach, która nie myśli, nie rozumuje, cofa się w rozwoju i trzeba do niej jak do dziecka, bo jak się nie zdrobni każdego słowa, a zdanie będzie miało więcej niż pięć słów to się biedaczka pogubi.

"Twój Maluszek" bije wszelkie rekordy, zarówno pod względem piękna językowego, jak i zawartości intelektualnej - to, co nieustannie zdumiewa Królową Matkę to nie to, że dostaje czasopismo za darmo, ale to, że ktoś je w ogóle kupuje (wnioskując po wydrukowanej na okładce cenie). Może dodatki są szczególnie wykwintne. Królowa Matka dodatków nie dostaje, więc się nie poczuwa do lojalności konsumenta i zaraz da temu wyraz.

Pierwszą rzeczą, która rzuca się na człowieka z siłą wodospadu zaraz po zagłębieniu się w lekturę jest to, że w czasopiśmie o dzieciach słowa "dziecko" używa się niezwykle rzadko, stosując zamienniki z barokową wręcz skłonnością do przesady. Dziecko jest więc córcią lub synusiem, malcem, tytułowym maluszkiem, maleństwem, bobaskiem, bobasem, maluchem, smykiem i, nade wszystko, brzdącem oraz szkrabem (to wszystko z jednego artykułu, Królowa Matka wie, bo, czytając, podkreślała stosowne słowa). Dziecko dzieckiem nie bywa. To plebejskie określenie, każdy je zna, byle kto może go używać w odróżnieniu od takiej, powiedzmy, pociechy (a nawet "pocieszki"), no fuj po prostu!

W czasie wspomnianej lektury atakują człowieka mądrości typu "Lepiej obcinaj paznokcie, gdy malec śpi, a nie kiedy żywiołowo macha rączkami" (bogowie, jakim cudem Królowej Matce udało się samej wpaść na pomysł nie obcinania paznokci dzieciom wtedy, gdy machają rękami, musi ma ona powołanie do bycia publicystką produkującą się w pismach dla młodych mam!) albo "W dużej wannie zacznij kąpać smyka, gdy będzie siedział" (że też udało się Królowej Matce nie potopić wszystkich potomków będąc aż do tej pory pozbawioną tej cennej wskazówki!). Ale creme de la creme październikowego numeru jest rada "Zanim zabierzesz się do robienia zupki czy tarcia jabłka, umyj ręce. Myj też dokładnie blaty, naczynia i kuchenne akcesoria". Królowa Matka nad tą, jakże cenną, poradą siedziała w zamyśleniu dłuższą chwilę zastanawiając się, kiedy trafi w "Twoim Maluszku" na wskazówkę typu "Jeśli jesteś głodna, zjedz coś", "Zimą, wychodząc z dzieckiem (o, pardon! ze smykiem! ze smykiem!) z domu załóż mu czapkę". Nieszczęsna matka szkraba  nie poradziłaby sobie przecież we wrogim świecie  będąc pozbawioną niezbędnych do funkcjonowania, a dotąd jej nieznanych rad swego ulubionego czasopisma.

(OK, Królowa Matka rzadko, ale jednak zagląda od czasu do czasu na fora dla młodych mam i po zapoznaniu się z wpisami typu "Żułam gumę w trzydziestym tygodniu ciąży, czy to nie zaszkodzi maleństwu?" widzi - podobnie jak redaktorzy "Twojego Maluszka" - sporą grupę docelową dla podobnego czasopisma, ale jednak udaje jej się nie zdławić nadziei, że jest to grupa przeszacowana).

Tym samym Królowa Matka, która przyznając, że wpis o gumie do żucia wspomina w chwilach depresji ku pocieszeniu i uchachaniu dała wyraz swej wyrodności, nie powinna zaskoczyć nikogo informacją, że rozłożył ją na obie łopatki fragment tekstu dotyczącego spacerów w niepogodę: "Smyk pewnie chętnie spróbuje, jak smakuje kropla spadająca z nieba (spokojnie, jedna czy dwie krople na pewno mu nie zaszkodzą)". Smyki Królowej Matki w czasie spacerków taplają się w kałużach, spijają deszcz ze zwiniętych liści, zbierają z ziemi różności ("Mamo, jaki piękny listek! Mamo, kasztan! Mamo, a co to?"), wracają do domu ubłocone od stóp do głów i Królowej Matce nigdy dotąd nie tylko nie przyszło do głowy, że może im zaszkodzić posmakowanie kropli deszczu, ale nawet to, że w ogóle może to przyjść do głowy komukolwiek!

Ale ulubionym tematem Królowej Matki (z żelazną konsekwencją pojawiającym się w różnych odsłonach w co drugim numerze) jest temat w numerze październikowym nazwany "Gadżety, które ułatwiają macierzyństwo" (a który w innych numerach innych gazet bywa nazywany "To warto mieć", "Mamo, to ci może pomóc sobie radzić" itepe). Dzięki lekturze powyższego Królowa Matka może dowiedzieć się, że macierzyństwo ułatwia posiadanie takiego, na przykład, pieluchomatu. Za jedyne 119 złotych Królowa Matka może nabyć kolejny zajmowacz przestrzeni, który trzeba załadować pieluchami po to, by móc je z niego, w razie potrzeby, wyjmować. Genialne w swojej prostocie, i dostępne w kilku wersjach kolorystycznych w dodatku!

Albo taki, proszę ja kogo, Pomocnik Kucharza. Wygląda dokładnie jak praska do czosnku (z tym, że jest oczywiście śliczniusi i kolorowiutki, a praska do czosnku nie jest, no i kosztuje około 10 złotych. Praska, znaczy. Pomocnik Kucharza kosztuje złotych 99) i spełnia identyczną funkcję, ale czy Wzorowa Matka może przygotowywać pokarm dla maleństwa używając ordynarnej praski do czosnku? Od razu wyszczerbiłaby jej się aureola Matki Idealnej, lśniąca nad czystym czołem! Takiej praski może używać wyłącznie ktoś taki jak Królowa Matka, będąca, jak wiadomo, Wielodzietną Patologią.

Po zapoznaniu się z innymi kuszącymi propozycjami typu nakładki na skarpeteczki (tak w oryginale), czyli przypinanymi na rzepy podtrzymywaczami skarpet, czy też dekoder płaczu identyfikujący rodzaj dźwięku wydawany przez pacholę i porównujący go do pięciu uniwersalnych wzorów płaczu Królowa Matka dotarła do absolutnego przeboju - silikonowej bransoletki przypominającej, która piersią ostatnio karmiło się dziecko. Praktyczny ten przedmiot ma wytłoczone z jednej strony "right", z drugiej zaś - "left" tak, by karmiąca mama nie musiała przekładać go z ręki na rękę (no, chyba, że nie zna angielskiego, wtedy musi), wystarczy, że go przełoży na drugą stronę. Królowa Matka, która wykarmiła piersią całą czwórkę, wpadła w istny popłoch - a co, jeśli źle to robiła? Piersi jej się non stop myliły? Albo - o zgrozo! - w ogóle wykarmiła je tylko jedną?!!! Może by od razu na jaka terapię się zaciągnąć, bo psyche, zmiażdżona tą całą niepewnością, może nie wytrzymać i puścić jak zleżała gumka!!!!

No i, oczywiście, jakżeby inaczej, w każdym numerze każdej gazetki dla mamuś musi, absolutnie musi (może to jakiś odgórny prikaz jest albo co?) znaleźć się zapisik typu "Mama w formie to szczęśliwa mama, szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko, zrób sobie przyjemność", a potem szczegóły - "nie żałuj czasu na coś, co sprawia ci przyjemność! To może być spotkanie z koleżanką, długa, pachnąca kąpiel..."

Królowa Matka, która termin spotkania z koleżanką musi negocjować z całą rodziną dwa tygodnie wcześniej, bierze tylko prysznice, a ostatniej długiej kąpieli nie umie sobie nawet przypomnieć, przeczytawszy to zgrzytnęła zębami. Potem pomyślała, że te wszystkie rady, gadżety i wskazówki są przeznaczone dla matek jedynaków, którym wziąć długa kąpiel jest jednak łatwiej (i które znacznie chętniej nabędą dekoder płaczu). Potem obejrzała zdjęcie redaktor naczelnej czasopisma, która okazała się matką dwóch córek. Potem pomyślała, że dopuszczenie do druku tekstu o długich kąpielach i codziennym ćwiczeniu przez pracującą zawodowo matkę dwojga dzieci oznaczać może, że:
a) jest ona bardzo złą matką,
b) jest ona bardzo złym pracownikiem,
c) tarza się ona w forsie, w związku z czym nie stanowi dla niej problemu wynajęcie dowolnej ilości dowolnie kosztownych niań i opiekunek w dowolnie wybranym terminie.

W każdym wypadku rady takiej osoby można mieć w głębokiej... obojętności.

A potem pomyślała, że szczęśliwie Pompony kończą rok już za trzy miesiące, a co za tym idzie - Królowa Matka nigdy więcej nie będzie miała do czynienia z "Twoim Maluszkiem".

Czego wszystkim życzy :).

11 komentarzy:

  1. Pozdrowionka dla bobaskow, mam nadzieje ze wasze pociechy leza juz w swoich lozeczkach, ubrane w pizameczki , przykryte kolderczkami , z gloweczkami na podusiach i snia sie im jakies malusie, milusie stworzonka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, wszystkie szkraby ułożylismy tam zaraz po pożywnej kolacyjce, myciu ząbków, lekturze stosownej do wieku książeczki i ucałowaniu ich drogich, dziecięcych, pięknie sklepionych czółek :D.

    OdpowiedzUsuń
  3. I oczywiście macie zabawki rozwojowe, żadne tam stukanie o podłogę tekturową rolką po sra... po papierze toaletowym, fi donc!

    OdpowiedzUsuń
  4. No co ty!!! Tekturowa rolka po papierze to jest MEGA rozwojowa zabawka - można z niej robić lunetę, lornetkę, trąbkę, można się o nią kłócić z braćmi :))), u nas jest w ciagłym uzyciu, jak to u Patologii, co lekceważy reklamy jakichs tam Fisher Price'ów :D.

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdyby byla megarozwojowa kosztowalaby krocie, albo bylaby dolaczana do "Maluszka" :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wyłącznie, gdyby była lśniąca, kolorowiutka i miała jakąś wymyślną nazwę :).

    OdpowiedzUsuń
  7. I byla certyfikowana przez ekologow, psychologow i Stowarzyszenie Przyjaciol Smykow :)

    OdpowiedzUsuń
  8. No więc właśnie o to mi chodzi! Prawdziwa Rozwojowa Zabawka musi być certyfikowana przez ekologów, psychologów i Stowarzyszenie Przyjaciół Smyków. Być sprzedawana z odkażaczem antybakteryjnym. I doczekać się dwóch pozytywnych recenzji w "Moim Dzieciątku" i "Brzuszku z Fasolką". Jestem rozczarowana, Anno. Tak jest, jestem głęboko rozczarowana. Uważać rolkę po papierze za zabawkę rozwojową...

    OdpowiedzUsuń
  9. Ach, teraz, gdy naświetliłaś problem, sama jestem sobą rozczarowana. Jutro pędzę nabyć Pomocnika Kucharza! I certyfikowany samochodzik sterowany grzechotką. Albo dwa, dla każdego Pompona po jednym!

    OdpowiedzUsuń
  10. K.M.
    rechoczę jak dzika i tylko mąż mi się przygląda jakoś podejrzliwie...
    Proszę! NIE PRZESTAWAJ PISAĆ!
    pozdrawiam L

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A,dziękować, dziękować :). Na razie nie zamierzam przestać :D.

      Usuń