czwartek, 27 października 2011

Królowej Matki marzenia o własnym kącie

Królowa Matka (z rozpaczą, do Potomka Starszego) - Dziecko, jeśli nie zauważyłeś, to jestem w UBIKACJI. Normalny, zdrowy, prawidłowo rozwinięty psychicznie człowiek pragnie być w ubikacji SAM. Z wielu powodów, których teraz wyłuszczać nie będę, bo nie jest to stosowne ni miejsce, ni czas. Postuluję, byś przeniósł się na przeciwną stronę drzwi i sprawdził, czy nie ma tam czegoś ciekawego.

Będąc młodym dziewczątkiem (a potem mniej młodym dziewczątkiem, a potem dziewczątkiem, które milczy jak kamień pytane o wiek) Królowa Matka pisała dziennik. Zaczęła w dwunastej wiośnie życia, skończyła w roku 2007, gdy była w ciąży z Potomkiem Młodszym i nie chciała, by paraliżujący ją strach wylał się z niej słowami, zrobiła więc przerwę w pisaniu, która to przerwa trwa do dnia dzisiejszego. W każdym razie Królowa Matka wraca od czasu do czasu do któregoś z dłuuugiego szeregu notesów stojących na półce, by sobie poprzypominać, pośmiać się lub wzruszyć, a najczęściej pokiwać głową nad notatkami osoby, która wcale nie zapowiadała się na Królową Matkę, i nad jej przewidywaniami co do własnych przyszłych losów.

I właśnie ostatnio Królowa Matka ma reminiscencyjny nastrój (być może wiąże się to jakoś z jesienią, zbliżającym się końcem roku i długimi wieczorami, kiedy to dużo się myśli), w związku z którym przebywa aktualnie w roku 2000. Czyli w roku, gdy nie była Królową Matką tylko Singlem Bez Jednego Nawet Hormonu. I tak sobie czyta Królowa Matka opis swoich własnych wrażeń z wizyty u kuzynki, która była Wielodzietną Patologią już w roku 2000 jako mamunia czwórki dzieci, a teraz jest Jeszcze Bardziej Wielodzietną Patologią jako mamunia szóstki. Przypadkiem podczas opisywanej wizyty kuzynkę Królowej Matki nawiedzili jej (to jest kuzynki) rodzice, teściowie, siostra z synkiem, było gwarno, tłoczno i bujnie towarzysko. "Czasem jej zazdrościłam - pisała młodsza o jedenaście lat Królowa Matka. - Czasem myślałam sobie, że gałąź tej części rodziny tak bujnie się rozrasta, podczas, gdy nasza jest rachityczna i słaba. Ale po dniu takim jak ten myślę, że nie wytrzymałabym takiego życia nawet przez tydzień (ekhm, ekhm, przyp. K.M.). Do tego stopnia nie móc być samą!!! Ja tak lubię samotność, potrzebuję chociaż chwili dziennie tylko dla siebie i w ciszy...".

O tej właśnie notce myślała melancholijnie Królowa Matka wczoraj, usiłując przedrzeć się do ubikacji przez ręce, nogi, sygnały werbalne i bujne osobowości swoich Potomków. Nim osiągnęła cel i przebyła tę, zdawałoby się osobom postronnym (niesamowite, jak naiwni bywają ludzie!), krótką i nie najeżoną żadnymi przeszkodami drogę Królowa Matka musiała:

- odczepić od swojej nogi Pompona Młodszego, który niedawno zaczął stawać na nogi, co czyni w upojeniu, wdrapując się najczęściej na meble (ale z braku jakiegoś pod ręką Królowa Matka też ujdzie),


- podstawić pod prysznic Pompona Starszego, który, eee, załatwił potrzebę fizjologiczną z takim entuzjazmem, że miał ją, tę potrzebę, aż na łopatkach, i nie jest to licentia niech będzie, że poetica, tylko bolesny w swej dosłowności fakt,

- wystawić za drzwi Potomka Starszego wraz z jego Niecierpiącymi Zwłoki Pytaniami.

I tylko Potomek Młodszy niczego akurat nie chciał, co oczywiście było kwestią przypadku...

A potem Królowa Matka usiadła na wannie, i chwilę posiedziała, myśląc o swojej kuzynce i zastanawiając się, jak to niektóre kobiety robią, że nie potrzebują własnego kąta, nie mają nic przeciwko temu, by dzieci powoli, sukcesywnie i nieubłaganie jak przypływ zajmowały coraz większe połacie mieszkania (Królowa Matka to naprawdę rozumie, ostatecznie dzieci jest więcej niż jej, ale jednak chciałaby mieć mały, maluteńki skrawek przestrzeni, niech to będzie stoliczek, niech to będzie krzesło, niech to będzie pół stoliczka, ale niech to będzie jej własne!) i nie bywają zmęczone tym natłokiem dźwięków, które jest w stanie wyprodukować w ilościach hurtowych zaledwie dwójka, a co dopiero czwórka (a co dopiero szóstka!!!) Potomków.

A może, pomyślała Królowa Matka, one też potrzebują.

I może też czasem zamykają się w łazience udając, że poszły tam wcale nie po to, by chwilę posiedzieć w ciszy na wannie.

4 komentarze:

  1. Oj tak... własny, choćby malusieńki kącik (najlepiej dźwiękoszczelny) bez "mamo, a czemu..., mamo, a on..., mamo posłuchaj..., mamo czy... a ghuu..." itd.
    I bez "mamo, bo ja muszę siku, ręce, zęby..." (niepotrzebne skreślić) :P
    Może dom ze strychem, takim z wciągana na górę drabiną...? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Taki kąt jest na wagę złota także w rodzinie 2+1. Ileż to ja razy marzyłam o czapce niewidce. choćby tak ma 5 minut ją założyć :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja już wiem, czego w domu nie mam najbardziej.

    Zamka w łazience.

    OdpowiedzUsuń
  4. Trus @ Ja też nie mam zamka w łazience :))). Dlatego miedzy innymi trzeba z niej wystawiać Potomków siłą i przemocą :)).
    Monika @ A pewnie, że tak! Jak miałam jedno dziecko to byłam zmęczona, że ho, ho. Ledwo to teraz pamietam, bo mi sie perspektywa zmienila ;), ale mam na pismie, jakbym zapomniała i zaczęła z wyzyn do mam jednego dziecka przemawiać :).
    Mama @ Ja mam, mam taki strych!!! A własciwie antresolę, wchodzi się na nią podstawiając stół, na stół stawiając rozkładana drabinkę, a i tak trzeba sie na rękach podciągnąć. Z tego powodu używamy jej jako składnicy (głównie pudeł z za małą odzieżą dziecięcą, nieużywanymi już zabawkami, kojcami i takimi tam), ale doprawdy... natchnęłaś mnie.
    Niestety, nie jest w najmniejszym stopniu dźwiękoszczelna. Ale nie mozna miec wszystkiego;).

    OdpowiedzUsuń